wtorek, 29 sierpnia 2017

6.15 - czas dobiegł końca.

Był letni poranek. Jeden z wielu, jakie miały miejsce i jakie nadejdą. Ciężko stwierdzić, czy promienie życiodajnego słońca wpadały do pomieszczenia poprzez zabrudzoną szybę. 6.15 - czas dobiegł końca. Osiemnastoletnia dziewczyna ostatni raz patrzy w szybę, którą zasłaniają stalowe pręty. Słyszy jak oprawca odciąga zamek. Kat robi to precyzyjnie, jakby tylko tym się zajmował całe życie. Zamek znajduje się w tylnym położeniu. Mężczyzna puszcza go po odciągnięciu i pozwala mu swobodnie powrócić w przednie położenie. Nabój zostaje wprowadzony do komory nabojowej. Oprawca pociąga za spust. Dziewczyna wypowiada w międzyczasie ostatnie słowa, po czym pada na ziemię. Osiemnastolatka ta mogła mieć całe życie przed sobą. Mogła mieć męża i gromadkę dzieci. Być może zostałaby lekarzem. Nie była bezimienna. Tak bestialsko została zamordowana w majestacie prawa sanitariuszka i żołnierz AK – Danuta Inka Sidzikówna. Od tego momentu minęło 71 lat. Zanim zginęła, napisała wiadomość, którą zdołano przemycić poza mury więzienia. W grypsie napisała: Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się, jak trzeba.


Współcześnie wielu z nas nie musi być bohaterami. Nie musimy oddawać życia za ojczyznę lub za towarzyszy broni. Warto to docenić. Czy jednak zachowujemy się w codziennym życiu jak trzeba? Czy jesteśmy w stanie stanąć na wysokości zadania? Może ten zwrot jest niefortunny, bo wskazuje, że oczekuje się od nas czegoś wielkiego. Sęk w tym, że tu chodzi również o te małe rzeczy, czy gesty. W końcu należy w tych rozważaniach pójść za Imanuelem Kantem i zapytać się siebie samego, czy mam zachowywać się tak, jak się ode mnie oczekuje? Czy może powinienem czynić tak, jakbym chciał by mnie czyniono?

Zacznijmy od najprostszego gestu. Przywitajmy się. Współcześnie utrzymuje się, że największą wartość ma wiedza praktyczna. Tak więc doceniono wynalazek samochodu, czy metodę rozszczepiania atomu. Ktoś kiedyś uznał, że nie mniej praktyczna będzie wiedza z zakresu witania się. Pozwolę sobie nie zgodzić się z tym. Mimo to musiałem poznawać te wszystkie tajniki savoir-vivru w czasie studiów. Nie trudno się domyślić, że dowiedziałem się, kto i kiedy wyciąga pierwszy rękę oraz jak uścisnąć poprawnie dłoń. Podobno zostałem wyszkolony, by brylować na bankietach oraz by zachować się jak trzeba na audiencji u Jej Wysokości. To mi na szczęście nie grozi. Po cóż nam ta wiedza rodem z Wersalu, kiedy nie umiemy się zachować jak trzeba? Czy to tak skomplikowane podać dłoń drugiej osobie bez względu na to kim jest? Czy to ważne, czy ktoś robi to poprawnie? Czas zrzucić pelerynę pogardy i odkryć swe człowieczeństwo.

Zauważyłem, że w wyścigu szczurów zapędziliśmy się w kozi róg. Dążymy do perfekcji, w której nie ma miejsca na porażkę. Kiedy ta pojawia się, wypieramy ją ze swojej świadomości.  Jeśli ta porażka dotyczy nas, to możemy na nią machnąć ręką. Bywa jednak, że podejmowane przez nas działania lub ich brak dotyczą również osób trzecich. Zdecydowanie brak nam odwagi cywilnej, by przyznać się do błędu. Zatraciliśmy tę zdolność. Tak naprawdę każda kolejna pomyłka i trwoga przed wyznaniem winy pogłębia tylko  naszą nieudolność. Zaprzepaszczamy w ten sposób umiejętność uczenia się na własnych błędach. Co więcej przerzucamy odpowiedzialność na wszystkich, lecz nie na siebie.

Kolejny drobny gest. Czy pomagamy sobie? Czy wyciągamy dłoń do drugiej osoby? Nie mam tu na myśli wysłania sms o treści: POMAGAM, czy zbiórki na głodujące dzieci w Afryce. Nie chciałbym deprecjonować tych szczytnych celów, bo są godne pochwały. Czy jednak pomoc wyłącznie tego typu nie usypia naszych sumień? Wyślę wiadomość i mam to z głowy. Mogę spać spokojnie. Czy nie trzeba pomóc koledze w pracy, kiedy ten sobie z czymś nie radzi? Czy nie powinniśmy odwiedzić koleżanki, kiedy ta jest ciężko chora? Czy nie powinniśmy upiec ciasta do szkoły, kiedy o to proszą? Czy powinniśmy spokojnie patrzeć, kiedy jedna osoba ubliża drugiej? Czasem bywa i tak, że nie mamy pomysłu lub siły by pomóc. Zróbmy jeszcze prostszą rzecz. Ofiarujmy komuś dobre słowo lub uśmiech. Bywa, że i to okazuje się wdowim groszem.

Na sam koniec chciałbym rzec, że upadek to ludzka rzecz. Nie ma człowieka, który nie potknąłby się o swe czyny niczym o kamienie na krętej ścieżce. Ważne jest to, czy umiemy sięgać w przeszłość i wyciągać z niej wnioski. Czy z wszystkiego jesteśmy dumni oraz czy kłótnie z przed lat mają sens?

sobota, 26 sierpnia 2017

Kryminalne zagadki SCI

Koła toczą się po bruku. Wirujące szprychy przecinają powietrze, wytwarzając głośny świst. Czarna połać materiału miesza się z nogawkami dżinsów. To ojciec Mateusz przemierza zabytkowe uliczki Sandomierza. Pewnie jest na tropie jakiegoś typa spod ciemnej gwiazdy. Ludzie mają to do siebie, że bezgranicznie ufają temu, co widzą w telewizji. Zjawisko to oddziałuje tak silnie, że zacieramy granicę między fikcją a rzeczywistością. Idąc tym tropem niczym Sherlock Holmes, można by wysnuć hipotezę, że to Sandomierz jest najniebezpieczniejszym miastem w Polsce. W końcu co rusz pewien ksiądz łapie kolejnego zbira, wyręczając w obowiązkach niezbyt rozgarniętych funkcjonariuszy policji. Waszym zdaniem jakie miasto jest najniebezpieczniejsze w Polsce? Warszawa? Pruszków? A może Wołomin?

Jedna z największych zagadek kryminalnych Śląska Cieszyńskiego emocjonowała jeszcze do niedawna wielu mieszkańców tej spokojnej krainy. Czas biegnie nieubłaganie i to niedawno jest tak naprawdę paroma latami.  Ślady zbrodni zostały odkryte na obrzeżach Cieszyna. W odmętach rybnego stawu znaleziono ciało dwuletniego chłopca. Prokuratura przy udziale ekspertów szybko odkrywa, że do zgonu doszło przy udziale osób trzecich. Policja przeczesuje domostwa w całym mieście. Każda odwiedzona rodzina zobligowana jest pokazać swoje małe dzieci. Tropy urywają się. W międzyczasie chłopczyk zostaje pochowany, a dobrzy ludzie stawiają grób. Wielu ludzi zapala na nim znicze, a dzieci układają swe maskotki. To mógł być przecież ich kolega. Winni wpadają przypadkiem dopiero po dwóch latach. Telefon zaniepokojonej sąsiadki sprawia, że dzieciobójcy z Będzina trafiają za kratki.


Czy kamień może być narzędziem zbrodni? W dzisiejszych czasach wydaje się być to tak banalne, że aż nieprawdopodobne. Śmierć zadana kamieniem kojarzy mi się z czasami biblijnymi, choć nie mnie oceniać, czy były to zbrodnie, czy wyroki śmierci zadane zgodnie z obowiązującym prawem. Od takiej śmierci Jezus uchronił nierządnicę. Wystarczyło zadać kłam obłudzie oprawców. Z Palestyny przenieśmy się na nasze rodzime podwórko. Niespełna dwa tygodnie temu w Zebrzydowicach doszło do bójki pomiędzy dwoma bezdomnymi. W porywie gniewu młodszy z nich chwycił za kamień i uderzył nim przeciwnika w głowę. W wyniku obrażeń głowy starszy z mężczyzn zmarł. Brak opamiętania i jeden cios wystarczył, by posłać kogoś na tamten świat. Możemy się tylko domyślać, o co tak naprawdę im poszło.

Tę historię znam tylko z opowieści. We wsi Pruchna został zabity piesek. Ta niepowetowana strata spowodowała, że dziecięcy świat zadrżał w posadach. Piesek nie był tylko kolejną zabawką, która trafiłaby kiedyś na strych, lecz towarzyszem codziennych zabaw. Być może czworonóg warczał. Być może zbyt głośno szczekał, ale czy to powód by uciszyć go na wieki? To może wiedzieć tylko mężczyzna, który dopuścił się owej zbrodni. Z ustaleń wynika, że nie był to pierwszy akt bestialstwa wykonany na zwierzęciu w okolicy. Była to bowiem cała seria. Choć jestem przeciwnikiem uczłowieczania zwierząt, to uważam, że te powinny być traktowane dobrze. Uśmiercanie czworonogów z pewnością nie ma nic wspólnego z właściwym postępowaniem.

Parę dni temu w samym centrum Cieszyna doszło do pewnego zajścia. Otóż w grodzie nad Olzą grasował nożownik. Na całe szczęście nikt nie został dźgnięty. Za to parę osób solennie się wystraszyło. Napastnik przy pomocy kuchennego noża straszył nie tylko przechodniów, lecz również kierowców samochodów. Agresja nie była wymierzona na tle rabunkowym, jakby mogło się wydawać. Gdy jedna z niedoszłych ofiar powiadomiła policję, sprawcę ujęto. Okazało się, że to kolejny bezdomny z okolicy. Prawdopodobnie jeden z wielu, którzy chcieli sobie załatwić wikt i opierunek na koszt podatnika.

Na sam koniec warto wspomnieć o jeszcze jednej tajemnicy, choć nie ma ona znamion czynu karalnego. Otóż w stronę Cieszyna oraz Zaolzia zmierza zakapturzony wędrowiec. Tajemnicza postać w skromnym habicie z juki przemierza Polskę od dwóch dekad. Emerytowany rolnik spod Elbląga jak co roku podróżuje po kraju, by pielgrzymować. W czasie swej wędrówki modli się za rodaków, a także ewangelizuje. Z uwagi na zobowiązania rodzinne nie mógł zostać pustelnikiem. Została mu modlitwa, asceza oraz coroczna pielgrzymka. Za dach nad głową często służy mu samo niebo. Tajemnicą jest to, co sprawia, że człowiek zmienia swe życie o 180 stopni? Co jest powodem tego, że człowiek bierze drewniany krzyż i idzie przed siebie? Co wywołuje w człowieku chęć postu i modlitwy za bliźniego? Będziemy sobie to próbowali ładnie zracjonalizować. Dopowiemy sobie resztę, prawda? Facet pewnie wpadł z jednej skrajności w inną albo oszalał. A Ty, jaki wyrok wydałeś?

środa, 16 sierpnia 2017

15 sierpnia

Równym krokiem podąża para za parą. To nie ułani z Pana Tadeusza wychodzący z dworu w Soplicowie. Na samym czole korowodu sam burmistrz pląsa z damą w stroju ludowym. Owa dwójka prowadzi ludzi różnych nacji. Uczą się polskich obyczajów. Już tradycją się stało, że w każde wakacje do Cieszyna zjeżdżają ludzie z najdalszych zakątków świata. Czego tu szukają? Chcą zobaczyć obcy kraj. Poznać jego historie i kulturę. Co więcej, przybysze uczą się języka polskiego, a to nie lada wyzwanie. W świąteczny dzień rynek się zapełnił. Goście przybyli tu pod różnymi barwami, by zdać test. To już po raz dwudziesty odbyło się dyktando.  Wydaje się, że wszyscy połamali pióra.


W dniu 15 sierpnia działy się niezwykłe rzeczy. Na nieboskłonie nie zobaczyliśmy Najświętszej Marii Panny, jak miało to podobno miejsce na przedpolach Warszawy w 1920 roku. Może to i dobrze, bo widok ten niemiłosiernie by strwożył piewców Jasnogrodu, podobnie jak bolszewików. To jednak niesłychane, na niebie pojawił się kolorowy balon! Nie była to niewinna dziecięca zabawka, która uciekła z rąk zapłakanego dziecka wraz z podmuchem silnego wiatru, lecz prawdziwy aerostat. Kolorowe poszycie mieniło się w blasku słońca. To podniebni podróżnicy z zapałem godnym bohaterów Juliusza Verne’a chcieli zdobyć szczyt Wieży Piastowskiej. Niestety to tylko piękna iluzja. Szybko znikła niczym bańka mydlana. Balon poleciał hen daleko. A może to widmo przeszłości? Być może to zagubiony balon z pododdziału balonowego, jaki powstał w Austro-Węgrzech w 1893 roku? Nic mi o tym niestety nie wiadomo.

A mogło być, jak na ciemnogród przystało. Piętnastego sierpnia donośnie biją kościelne dzwony. Na placu równiutko poustawiani stoją chłopcy. Włosy krótko ścięte, wzrok dumnie wbity w dowódcę. Dygnitarze i dowódcy składają kwieciste wieńce. Tłum na defiladzie śpiewa patriotyczne pieśni. Są tu harcerze i zwykli cywile. Nikt nie rzuca butelkami. Nikt nie ucieka. Brakuje wyzwisk. Ach cóż za wstyd! Jakie to staromodne ! – napiszą czerwonym drukiem w jutrzejszej gazecie piewcy Jasnogrodu.

Już za parę dni w Cieszynie odbędzie się Festiwal Kolorów. Będzie można potańczyć i poskakać. Z nieba posypie się kolorowy proszek, który zabarwi nasze twarze, włosy oraz ubrania. W rytm muzyki będziemy świętować radość i miłość. Co się będziemy ograniczać do walentynek? Czerpmy garściami z najdalszych zakątków świata. Tym razem sięgnijmy do Indii, gdzie powstało święto Holi, będące zwiastunem wiosny oraz świetną okazją do molestowania kobiet w tamtym kraju. Ślepo podążając za modą z Zachodu przytulmy kolejną wydmuszkę, która da nam namiastkę mistycyzmu, lecz bez Boga. Może ja się nie znam? Może młodzi gwiżdżą na to i chcą się wyszumieć za młodu? Hulałem i ja. Pozwolę także innym.

Wspominałem już, że 15 sierpnia obfitował w wydarzenia? Powtarzam się. Wolne wtorki pod Sądem Rejonowym w Cieszynie niczym obiady czwartkowe w Łazienkach zakorzeniły się w cieszyńskim krajobrazie cyklicznych imprez. Tak było również tego dnia. To tu można podumać nad stanem polskiego sądownictwa przy blasku cmentarnej świecy. Repertuar się rozszerza a walka zaostrza. Osoby tu przychodzące przystąpiły do inicjatywy Pulse of Europe, która powstała w ubiegłym roku we Frankfurcie. Przedsięwzięcie to skupia bojowników w walce o europejską tożsamość, a także ma dać odpór nacjonalizmowi, który przejmuje „nasz język”, „nasze symbole” i „naszą władzę”. Polemizowałby z tezą o tym, kto i kiedy dokonał owego przejęcia. Wszystko jednak idzie w parze z doktryną zasypania starych podziałów i stworzenia zupełnie nowych.


Najbardziej cieszą mnie w Cieszynie obcokrajowcy. Znając własną wartość, nie musimy zginać przed nikim karku. Jesteśmy wyzbyci postkolonialnego kompleksu. Przynajmniej chciałbym, by tak było, bo to daje prawdziwą swobodę w międzynarodowym towarzystwie. Oferujemy to co najlepsze – polską gościnność. To kolejna tura przybyszów, którzy stąd wyjadą i zaświadczą prawdę o Polsce. Będą lepszymi ambasadorami niż ktokolwiek inny.

czwartek, 10 sierpnia 2017

Mur

W bloku panuje zupełnie inna atmosfera niż w domach jednorodzinnych. Głównie mam na myśli uczucie obecności osób trzecich. W domach jednorodzinnych możemy się odseparować. Sadzimy wysokie żywopłoty i stawiamy jeszcze wyższe mury. Często nie znamy swoich sąsiadów. Przechodząc obok, nie wiemy, czy to obcy, czy jednak wypada się ukłonić. W bloku z płyty betonowej jest zupełnie inaczej. Spotykamy się z sąsiadami na korytarzu w drodze do pracy lub wtedy, gdy wracamy z koszem na śmieci. To jednak nie koniec wspólnych spotkań. Sąsiedzi przenikają nawzajem do swoich mieszkań niczym zjawy. To głuche odgłosy zza ściany – czasami kłótnia, spuszczanie wody w toalecie lub miłosne uniesienia.


Kiedyś było inaczej. Jeszcze w latach 90-tych sąsiedzi się odwiedzali. Nie odgradzali się od siebie. Wszystko zmienił wojujący pseudo kapitalizm. Kiedy w niedzielę sklepy stanęły otworem, przestaliśmy pożyczać od siebie sól, makaron, czy inne produkty spożywcze. Zabrakło pretekstu, by zagadać do sąsiada. Drugim czynnikiem, w którym upatruje upadek wzajemnych relacji jest rozwarstwienie w zarobkach.  Warto jednak pielęgnować dobre wspomnienia. W moim bloku mieszkał Pan Janusz – miłośnik rocka, z którego synem się kolegowałem. W mieszkaniu sąsiada istotne znaczenie miała kolekcja płyt, której nie można było dotknąć, gdyż była dla niego niemalże święta. Wśród wielu płyt znalazła się cała dyskografia zespołu Pink Floyd. W jednym z utworów tej muzycznej formacji odnajdujemy apoteozę młodzieńczego buntu. Zaś mur symbolizuje to, czemu człowiek chce się przeciwstawić.

My nie potrzebujemy edukacji.
My nie potrzebujemy kontroli myśli.
Ani mrocznego sarkazmu w klasie.
Nauczyciele zostawcie te dzieci w spokoju
Hej, nauczyciele zostawcie nas - dzieci w spokoju!
Ostatecznie jesteście tylko kolejną cegiełką w tym murze
Ostatecznie każde z was jest tylko kolejną cegiełką w tym murze.

Świetnie z tym utworem koresponduje piosenka zespołu Turbo – Dorosłe Dzieci: Nauczyli nas, że przyjaźń to fałsz. Okłamali, że na wszystko jest czas. Powtarzali, że nie wierzyć to błąd. Przekonali, że spokojny jest dom.  Te mury wznosi się cały czas w myśl zasady dziel i rządź.  Polacy omamieni przekazem z telewizji lub nagłówkiem z gazety, skaczą sobie do gardeł. Zasłona dymna jest celowa. Pozbawia się nas umiejętności samodzielnego myślenia. Prawda i idee nie mają znaczenia. Istotne jest to, komu one służą. Bohaterów zrzuca się z piedestału. Wybiera się nam autorytety, owych świeckich, świętych mężów z przemilczaną historią bądź wymyśloną biografią. Nie ma w nich krzty honoru, a szczytem odwagi jest naszczekać na drugiego człowieka. Tak niewidzialny murarz kładzie cegłę po cegle i buduje nowy porządek.

W Cieszynie także stoi mur. Odpadający tynk odsłonił ceglany rdzeń. Konstrukcje wspierają drewniane podpory. W ten sposób sypie się mur okalający klasztor Bonifratrów pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Swoją drogą stwarza to niebezpieczeństwo dla dzieci, które bawią się na pobliskim placu zabaw. Należy również przyjąć inną optykę. Czyż rozpadający się mur nie jest także symptomem wdzierającego się profanum w sferę sacrum? Czy pogrążeni w modlitwie mnisi są na to gotowi? Was to i tak nie interesuje. Ważne, że mur zostanie odbudowany.

Ostatnimi czasy strasznie się nam ten Cieszyn sypie. Oczywiście piszę to nieco nad wyrost. Minął rok od remontu ulicy Frysztackiej i już trzeba ją poprawiać. Na szczęście zostanie to zrobione w ramach gwarancji. Sypie się nam również ratusz i to już drugi raz w tym roku. Szaleńczy wiatr zdekapitował iglicę wieży, która z łoskotem spadła na bruk przed budynkiem. Dobrze, że nikomu nic się nie stało. Mam nadzieję, że nie doczekamy się do trzech razy sztuka. Na szczęście pył nie oznacza wyłącznie degradacji przestrzeni miejskiej. Na ulicy Hajduka realizowane są trzy inwestycje i nawet galeria przestała widnieć wyłącznie na planie.

niedziela, 6 sierpnia 2017

Wojenna zawierucha

Kraciasta koszula, brązowy bezrękawnik i pomarszczona dłoń sięgająca po gazetę ze skórzanej teczki. Argusowy wzrok przy pomocy szkła powiększającego poszukuje prawdy. Tak zapamiętamy profesora Bogusława Wolniewicza, który zmarł parę dni temu. Jeśli w mediach głównego nurtu pojawił się nekrolog tego filozofa, to w najlepszym wypadku okraszony był takimi stwierdzeniami jak: miał bardzo kontrowersyjne poglądy, jego słowa  były niepoprawne polityczne. Sam zmarły o takich stwierdzeniach mawiał, że to skuteczne pałki do bicia ludzi, którzy są niewygodni. Kopanie zmarłego, choć w powściągliwy sposób, to nadal bicie. Profesor Bogusław Wolniewicz sprawiał współczesnemu światu problemy, bo celnie diagnozował choroby, które go toczą. Nie używał eufemizmów. Nie bał się wyrażać swego zdania. Gdy tak sobie go wspominam, to przychodzi mi na tę chwilę jedna myśl. Gdybym miał kiedyś dożyć tak sędziwego wieku jak ów filozof, to chciałbym być tak sprawny intelektualnie jak on.

Mamy sierpień, a ja zaczynam się niepokoić o to, że sezon ogórkowy będzie terminem, który nie będzie już nic znaczył. Zamiast cieszyć się wypoczynkiem, bombardowani jesteśmy różnymi informacjami, które mają polaryzować nastroje w społeczeństwie. Nie dajmy im wytchnienia, niech żyją w poczuciu ciągłego zagrożenia i zdenerwowania. Wydaje się, że wspomnienie o Powstaniu warszawskim powinno skłonić nas do refleksji. Tymczasem ciągle się go opluwa, by jego uczestnicy nigdy nie byli wzorem do naśladowania. Nikt nie chce nawet próbować iść w ich ślady, bo cena krwi jest zbyt wielka. Godna natomiast jest postawa zdolna do poświęceń, do miłości, w końcu do bycia wolnym. Dziś jest wygodnie oceniać, nie musząc dokonywać jakiegokolwiek wyboru. Bądźmy powściągliwi w słowach.


Przeczytałem, że polski rząd będzie domagał się od Niemiec reparacji wojennych. Czy nam się należą? Myślę, że tak. Nie zmienia to jednak tego, że będzie nam ciężko cokolwiek uzyskać. Nasz zachodni sąsiad zrobi wszystko, by ani jedno euro nie trafiło do jakiegokolwiek poszkodowanego. Sam z resztą uważam, że wywołanie w tej chwili całej tej dyskusji ma na celu zastopowanie niemieckich działań, które ingerują w wewnętrzne sprawy Polski. Chcieliście się Niemcy zajmować naszymi problemami, to się nimi zajmiecie! Jeszcze cała sprawa się wam czkawką odbije.

Rozmawiałem z jednym ze świadków wojennej zawieruchy. To cenne doświadczenie, bo tak nami nie wstrząsną filmy historyczne, wycieczki do Auschwitz, czy karty podręczników do historii. Nawet opowiadania Tadeusza Borowskiego napisane bez cienia emocji nie robią takiego wrażenia, jak świadectwo osoby, która przeżyła to całe okropieństwo. Być może opowiem to nieco inaczej. Jednak tym razem swą fantazję utrzymam na wodzy. To co usłyszałem, nie wymaga koloryzowania.

Sąsiednia wioska się pali. Ogień szaleje. Belki trzeszczą od gorąca. Dachy zapadają się do środka. Z pogorzeliska wznosi się tylko ceglany komin. Reszta uleciała z dymem. Niemcy zabijają. Nie ważne, czy dorosłych, czy dzieci. Litości nie ma. Ci, którzy ocaleli, szukają schronienia z dala od tragedii. Tułają się po Generalnej Guberni, Protektoracie Czech i Moraw lub po Rzeszy, która ochoczo przesunęła swe granice. W Generalnej Guberni panuje bieda, ale nawet ona nie jest w stanie przyćmić strachu przed wywózką. Gdzie tylko spojrzeć, widać śmierć. Polną drogą biegnie pies, turlając przed sobą głowę zabitego człowieka, którą wykopał z płytkiego grobu. Dziewczynka nie ma żadnych dokumentów. Kiedy widzi Niemca w mundurze, musi zdobyć się na odwagę. Całym ciałem i duszą walczy o przetrwanie. Nie może wzbudzić niczyich podejrzeń. Nie może zostać wylegitymowana. Gdziekolwiek nocuje, czuwa gotowa do drogi niczym Żydzi przed ucieczką z egipskiej niewoli. Na szczęście gdziekolwiek trafi, otrzymuje pomoc. Ludzie dobrej woli sami wiele nie mają, ale dzielą się. Sporo ryzykują. Ryzyko podejmuje również wójt. Udaje, że nic nie wie o nowej dziewczynce w swojej wiosce.

Dziewczynka została skrzywdzona. Wie, że nikt nie zwróci jej tego, co utraciła. Dziś pomimo matuzalemowego wieku  jej umysł jest nadal gibki, jak u  owego zmarłego filozofa. Ma pretensje do najeźdźcy o to, że przekreślił jej szanse na lepszą przyszłość. Wojna spowodowała, że nie ukończyła podstawówki. Nie mogła podjąć przez to pracy nawet w fabryce. A nam się wydaje, że wiatr ciągle nam dmie w oczy.

czwartek, 3 sierpnia 2017

Krzyż

Na terenie Europy jest ich blisko 7000. Mowa o krzyżach pokutnych, dziś dawno zapomnianych wyrzutach sumień osób, które dopuściły się karygodnych czynów. Andrzej Sapkowski w swych powieściach pisze o tych obiektach tak: Za lasem, na rozdrożu, stał kamienny krzyż pokutny. Jedna z licznych na Śląsku pamiątek zbrodni. I mocno spóźnionej skruchy. Krzyż miał ramiona zakończone w kształt koniczynek. Na jego rozszerzonej u dołu podstawie wykuto topór – narzędzie, za pomocą którego pokutnik wyprawił na tamten świat bliźniego. Lub paru bliźnich. Zgodnie ze starym prawem morderca był zobowiązany również do pokrycia kosztów pogrzebu swej ofiary oraz procesu sądowego. Ponadto musiał utrzymać rodzinę zabitego. Co wiązało się jeszcze z postawieniem krzyża pokutnego? Oprawca winien był udać się na pielgrzymkę do świętego miejsca. A trzeba wiedzieć, że wówczas wiele takich miejsc było z dala od Śląska Cieszyńskiego.


Na terenie Księstwa Cieszyńskiego ostały się trzy takie krzyże. Najstarszy z nich postawiony został przy ul. Majowej w Cieszynie. Naukowcy nie są zgodni, co do okresu, z którego pochodzi kamienny krucyfiks. Prawdopodobnie jednak został ufundowany na przełomie XV i XVI wieku. Drugi z krzyży pokutnych znajduje się na zboczu góry Łazek, niedaleko od przystanku PKS Brenna Skrzyżowanie. Obiekt ten znajduje się przy kamienistej drodze, będącej odnogą ul. Wierzbowej. Trzeci z krzyży stoi w Pruchnej przy drodze do Pawłowic. Wyryto na nim napis: Roku 1645 dnia 25 lutego został w tym miejscu przez lekkomyślnych towarzyszy syn pana Jana Czerwenki, obywatela starego Cieszyna zamordowany. Boże bądź miłościw duszy jego. Amen.

Widzę go. Samotnie stoi. Drewniane belki z pożogi ocalone. Alabastrowa figura Zbawiciela w milczeniu zwisa. Osmalone drzazgi zadają ból. Jego twarz wypełnia bezmierne cierpienie. Wymowny symbol – krucyfiks wznosi się nad pogorzeliskiem. Tylko tyle zostało z XVI wiecznego kościoła pod wezwaniem Bożego Ciała w Gutach na Zaolziu. Spłonęła drewniana świątynia. Był to najstarszy obiekt tego typu na Śląsku Cieszyńskim.  Ogień strawił nie tylko gotycko-renesansowy budynek, ale również barokowy ołtarz wraz z drogocennym obrazem Ostatnia wieczerza. W nocy wraz z dymem uleciała w niebo świątynia. Nie wiadomo tylko, czy to nieszczęśliwy wypadek? Czy może kto, w tym diabolicznym dziele dopomógł?

W cieniu krzyża mógłbym stać, kontemplując koniec. Tymczasem wierzymy, że po śmierci przyjdzie zmartwychwstanie. Nie inaczej jest w przypadku Campingu Olza. Również tu ufni cieszyniacy pokładają nadzieję, że obiekt powstanie z martwych. Ba! Liczymy na to, że zostanie wskrzeszony ręką dobrego gospodarza. Spodziewamy się, że drzwi zamknięte na trzy spusty to już tylko odległa historia. Wiążemy również nadzieję z tym, że nowy dzierżawca będzie dbał o obiekt, jak o własny. Nowy dzierżawca obiecuje, że podniesie standard obiektu oraz otworzy restaurację koreańską. Kto wie? Być może po sukcesie Kusa-sushi czas na azjatycki podbój podniebień nad samym brzegiem rzeki?

Nie pierwszy raz w swym tekście o ogniu wspominam. XIX -wieczny poeta, Adam Asnyk napisał: Nie zdoła ogień ani miecz powstrzymać myśli w biegu. Oj nie zdoła. Prawdę zawiera również tytuł utworu, z którego owy fragment zapożyczyłem. Bowiem Daremne żale są tutaj adekwatne. Czyż myśli w biegu nie są słowami, które z zapalczywością wypowiadamy? Czyż to nie nasze surowe i pochopne sądy, które tak ochoczo wyrażamy? Oceniamy powierzchownie. Interpretujemy ludzkie zachowania. Często czynimy to niesłusznie. Zaglądamy innym do łóżka i do kieszeni. Szukamy taniej podniety cudzym losem. Umyka nam przed nosem własne życie.