wtorek, 27 lipca 2021

Szukając dziury w całym

Ten ubiegły tydzień był zdecydowanie dobry. Obfitował w wydarzenia, a to nie jest oczywiste podczas sezonu ogórkowego, kiedy fakty trzeba uwypuklać, naciągać, a kto wie, czy nie wymyślać. W każdym razie trzeba wytężyć umysł (koniecznie tak teatralnie, z wyskakującą na skroni żyłką), by przykuć uwagę czytelnika, który jest już tak przebodźcowany, że paradoksalnie potrzebuje jeszcze więcej wrażeń, począwszy od nietuzinkowego nagłówka, który koniecznie „zmasakruje”, a kończąc na spektakularnym zdjęciu.


Pierwszym takim wydarzeniem była dziura w cieszyńskiej jezdni, która pochłonęłaby osobówkę albo nawet dwie. Jak się tam znalazła? Prawdopodobnie woda z kanalizacji wypłukała wszystko, co pod powierzchnią asfaltu. Oczywiście miastu ta sytuacja jest potrzebna jak dziura w moście, ale nie kraczmy zbytnio, bo i do wiaduktu wszakże z miejsca awarii niedaleko. 

Swoją drogą, mógłbym się pastwić nad wykonawcami, nad samym zamawiającym, zbierając w całkiem zgrabny obraz opinie, komentarze, a kończąc na komentarzach odnośnie do rozbawionych min oglądających rozpadlinę w jezdni. Tylko tak sobie myślę, czy to coś zmieni? Czy od tego poprawi się nadzór prac albo może wykonawca inwestycji będzie lepiej się przykładał przy realizacji kolejnych robót budowlanych? Czy może jednak osiągnę „moralną wyższość”, karmiąc de facto mrok swej duszy? Kiedy tak szukając dziury w całym, winno się dziurę zasypać.

Sporą dziurę w kalendarzu lokalnych wydarzeń wypełniły po raz pierwszy Dni Noszaka, które jak już dziś wiadomo, będą w kolejnych latach kontynuowane. Od razu trzeba zdementować też plotkę, jakoby nowa impreza miała w jakikolwiek sposób zagrażać  Świętu Trzech Braci – imprezie przez jednych kochanej, przez drugich znienawidzonej. Obawiam się, że Dni Noszaka też nie przypadną wszystkim do gustu, gdyż: było zbyt wiele wątków historycznych, nie było gofrów, było zbyt mało grillów, piwo za drogie, słońce zbyt gorące, a w dodatku Janek Błachowicz się sprzedał. Nawałnica mniej lub bardziej poważnych zarzutów jest tak duża, że powinna zatopić organizatorów.

Po każdej ulewie pokazuje się słońce. Z tych opróżnionych tanków piwa wyłania się jednak klarowny i dorodny smak lokalnej imprezy, która trafiła zarówno do dorosłych, jak i młodzieży oraz dzieci. Na browarze mogliśmy nie tylko zakosztować piwa, posłuchać muzyki, lecz również skorzystać z walorów edukacyjno-historycznych, jaki niosła ze sobą ta impreza. Trzeba przyznać, że w forpoczcie zdecydowanie znalazły się grupy rekonstrukcyjne, które cieszyły się niesłabnącym powodzeniem przez wszystkie dni imprezy.


Na sam koniec pozostawiłem brylant – wyścig lektyk. Pomysł nie dość, że nietuzinkowy, to jeszcze mający swój rodowód w życiorysie samego księcia Przemysława Noszaka, który pod koniec życia z powodu zaawansowanej podagry noszony był właśnie w lektyce. I możemy się śmiać, że w czasie deszczu zamiast olimpiady w Tokio oglądano wyścig lektyk, ale jest faktem, że zarówno przed ekranami różnych rozmiarów, jak i na samej płycie rynku kibicowało wiele osób i podziwiało pomysłowe wehikuły, dzięki którym można było zdobyć spory zapas piwa. Turniej ten z powodzeniem może wysadzić z siodła Red Bull Wyścig Mydelniczek.


niedziela, 4 lipca 2021

Traktat o zbieraniu owców

Lipcowy poranek pachniał owocami, tymi prosto z krzewu wyrastającego z przydomowego ogrodu. Nie trzeba było ich prztykać prosto do narządu powonienia. Ich woń unosiła się już na wilgotnych liściach, po których ślizgały się chrząszcze. Desantu dokonywały także pszczoły, gotowe donieść do ula cenny pożytek. Konkurencji było znacznie więcej, lecz dwa ssaki obojga płci niczego sobie nie robiły z tego licznego towarzystwa, gdyż to do nich należało zebranie owoców. Cała zgraja pomniejszych istot mogła ucztować do woli, ponieważ ssaki okazały się nie tak zachłanne, jak się to wszystkim wydaje.

I tak w Cieszynie uzbierano trzy i pół miliona euro z Funduszy norweskich. Co prawda, plony miały być obfitsze, ale kto by się tym przejmował, skoro spichlerze mogły się okazać tak samo puste, jak u pobratymców biblijnego Józefa. Martwią się jednak mieszkańcy, że trudy pracy żeńców zostaną roztrwonione. Ach, okrutny ten suweren, co żeńców batoży niczym starosta u Szymona Szymonowica. Czymże zasłużono na obelżywe komentarze? Poszło o mało wymowną nazwę projektu: Cieszyn – miasto samowystarczalne. Choć co chwila na nowo rozbrzmiewają resentymenty związane z Księstwem Cieszyńskim, nikt nie odważył się nigdy wspomnieć o ustroju autarkicznym. Nie mogą zatem dziwić złośliwe krotochwile o odwiertach naftowych na ternie miasta i okolic.

Gdybyście byli w okolicy bliższej lub dalszej, spostrzeglibyście, że tego roku ssaki nie muszą konkurować z ptactwem o czereśnie, ozdabiające korony drzew. Ciężkie kiście niezniszczone przez wody płynące z niebios niemalże usługiwały ssakom, spuszczając pokornie swe ramiona bliżej gleby. Dużo prościej wspiąć się na taboret niźli wisieć na drabinie. Takim to sposobem kopiaste wiadra powędrowały prosto do domostw.

Swoją drogą, tego roku robaków nie trzeba się obawiać. Nie oznacza to, że czereśni nie trzeba przepłukać, zanim cokolwiek się z nimi zrobi. Sok obficie lał się po przedramionach aż do łokci, gdy rozrywałem połówki owocu, brudząc sobie również przeokropnie skórki paznokci. Takim oto sposobem rozrywając połówki czereśni, mogłem dotrzeć do pestki, ukrytej w miąższu. Dużo większych poświęceń należy dokonać, by dojść do prawdy w sprawie rzeczonego projektu, co go to będą w Cieszynie realizować. Choć burmistrzyni na łamach miejskiego biuletynu wypowiedziała się na ten temat; pestki w dalszym ciągu nie widać. Miejmy nadzieję, że zanim dojdziemy do prawdy, owoc nam nie zgnije.