środa, 12 stycznia 2022

Kawowa pielgrzymka

Podobno na Srebrnej otwierają nową kawiarnię – usłyszałem pewnego dnia. W mojej głowie już biły dzwony – trzy potężne z sercami odlanymi ze stali. Czułem, że to jedno zdanie mnie wzywa. Już czas by wyruszyć w podróż. Dziś nadarzyła się ku temu sposobność. Przy okazji załatwiania innych spraw, wyruszyłem na wieczorne dumanie przy stoliku. Kiedy cieszyńskie kościoły przeszywa modlitwa – pobożny szept, wyruszam na swoją pielgrzymkę, by zahaczyć chociaż o jedno ziarniste sanktuarium.

Rozpinając płaszcz, wyłowiłem wzrokiem bezpieczny kąt, by przycupnąć z dala od centrum uwagi. Na staromodnym, aczkolwiek wracającym do łask krześle oparłem swe zmęczone plecy, z torby wyciągając Rzeźnię nr 5 Kurta Vonneguta. i choć nie jest to jedno z pobożnych dzieł, wierzcie mi lub nie, było w tym krótkim czytaniu coś z wertowania mszaliku przez pobożną, starszą kobietę. Vonnegut pisał tak: Pod wpływem morfiny przyśniły się Billy’emu żyrafy w ogrodzie […]. A ja w tym momencie widziałem papugi, które chciały wzlecieć ze ścian, przycupnąć na oparciu peerelowskiego fotelu, by oznajmić wszem wobec, że kawę podano.

Z rozmyślań o egzotycznych ptakach i obiciach morskiej barwy wyrwał mnie głos właścicielki kawiarni. Kobieta oznajmiła mi, że przyniosła cappuccino i szarlotkę. Urocze były jej tłumaczenia na temat braku wzorku na kawie. Z gracją oświadczyła, że dopiero się uczy, ale ma nadzieję się w tej kwestii poprawić.  Gdyby sympatyczna właścicielka kawiarni Mufka przy ulicy Srebrnej wiedziała, że w domu ordynarnie piję sypaną kawę – z dwóch łyżek. Nawet wróżą mi i to wcale nie z fusów, że to mi żołądek może rozwalić.

Swoją drogą, w kawiarniach nie szukam serduszek. Być może jest spore grono, które szuka tych, czy innych konturów, lecz (tu bez zbędnej pogardy) ja do nich nie należę. Po pierwsze, szukam w takich miejscach czegoś, czego nie mam od ręki, przesuwając się zaledwie parę kroków w kierunku własnej kuchni. Po drugie i chyba najważniejsze, kawiarnia to miejsce, w którym szukam wytchnienia od wszystkiego. Paradoksalnie mogę w takim miejscu funkcjonować jako samotnik w kącie lub pośród morza ludzi albo jako część większej zbiorowości. W obu konfiguracjach jest mi dobrze.

Kolejny dzień z rzędu panował taki ziąb, że choć nie podzieliłem losów Juranda w drodze do Ciechanowa, dłonie i wystające spod czapki uszy przeszył dotkliwy mróz. Mufka to dobra nazwa. Dobra w takich okolicznościach, gdy człowiek łaknie ciepła. I choć żadna część garderoby tego nie uczyniła, łyk kawy już tak. Wypicie cappuccino nie trwało dłużej niż różaniec. Pielgrzymka dobiegła końca.

czwartek, 6 stycznia 2022

Powłoki

Za niesamowite uważam, że człowiek chce przekraczać bariery; eksploruje morza i oceny, wysyła sondy w dalekie podróże kosmiczne. Domena ludzka stale się rozszerza. Człowiek nie poprzestaje na skrawku lądu, na którym się urodził. To mu nie wystarcza, zwłaszcza wtedy gdy nie ma mentalności chłopa pańszczyźnianego przypisanego do spłachetka ziemi. Za jeszcze ciekawsze uważam, że człowiek poszedł w świat, niewiele wiedząc o sobie. Nie mówię tu wyłącznie o sferze psychicznej, o której wiemy każdego dnia coraz więcej, ale o fizycznej postaci.

Wyszedłem ze szkoły święcie przekonany, że o tym ciele ludzkim wiem całkiem sporo, mimo że anatomia ludzka nigdy nie znalazła się nawet w pobliżu orbity moich zainteresowań. Na lekcjach biologii niemalże rozbieraliśmy człowieka, grzebiąc w jego szkielecie, mięśniach, a nawet zaglądając głębiej – do trzewi. Z wnikliwością doktora Tulpa uczyliśmy się budowy ciała. Ilekroć pomyślę o wkuwaniu na pamięć nazw mięśni, na myśl przychodzi mi sekcja zwłok. Okazało się, że jednak anatomia nie śmierdzi rozkładem. Stale się rozwija. Nagle człowiek dowiaduje się, że są jakieś powłoki, przestrzenie między różnymi układami i nie są wcale bez znaczenia.

Swoją drogą, poznanie tego, co wcześniej nieznane, może okazać się bardzo bolesną lekcją. Ja w każdym razie tak mniej więcej już wiem, dlaczego bardzo fragmentarycznie mogę przemierzać własne miasto, na bardzo krótkich dystansach. Nie znaczy to, że te piesze wycieczki nie pozwalają mi dostrzec wielu interesujących rzeczy. Na szczęście ze zmysłem wzroku jest u mnie całkiem w porządku.

Zostańmy przy powłokach, wydają mi się szczególnie dobrym porównaniem, które ilustruje to, co chcę przekazać. Najpiękniejsza jest ta warstwa powierzchowna, zewnętrzna, trzymająca nas na obrzeżu tego miasta. Sprawia, że nie chcemy widzieć wyżej niż czubek Wieży Piastowskiej, dalej niż kamienice na cieszyńskim rynku. Zachwyca nas nie tyle fasadowość, ile piękno, które można podziwiać bez wysiłku. Nie inaczej było na Cieszyńskiej Wenecji. I chociaż zima odbiera nieco uroku, szemrząca woda Młynówki w połączeniu z przerzuconymi przezeń pomostami oczarowała niejednego przybysza. Pozostałości murów i przysadziste budynki niczym krasnoludki wabiły przybyszy w kierunku Lasku Miejskiego. Na balkonie galerii łasiły się do nas koty, z wdziękiem podkręcając akrylowe wąsy. Przedsionek rezerwatu był bardzo obiecujący. 

Niestety, las ma także mroczne strony, o czym ostrzegał nas mural z leszym. Bo lasek to nie tylko przyroda i chronione gatunki, to także przestrzeń do ich obserwacji z poszanowaniem terenów zielonych. I ten skrawek mnie martwi. Te spróchniałe i pourywane belki nie są atrakcyjne i nie są bezpieczne ani dla naszych dzieci podczas spacerów z rodzicami, ani krótkich wycieczek z przedszkola lub szkoły. Tylko czekać, aż rozbrykane dziecko wyrwie się opiekunom i wpadnie do wody.

Tych powłok jest znacznie więcej. Zejdźmy zatem w podziemia, gdyż skrywa wiele skarbów, które rozpalają wyobraźnię. Cieszyn także swoje ma, chociaż w dużej mierze owiane są legendą. W ostatnich latach poczyniono parę odkryć. Co więcej, udało się zabezpieczyć parę piwnic, i zeskanować podziemną strukturę ścisłego centrum miasta. Niestety, ramiona zapaleńców mają nie wystawać z ziemi. Nie mają prawa należeć do olbrzymów. Władza nie tylko nie podziela zapału społeczników, ale łamie wcześniej poczynione ustalenia.

Zachłyśnijmy się powłokami zewnętrznymi. Widzimy wymienione przystanki, kupione autobusy, zmodernizowane budynki, a nawet jakąś część ulic. To bardzo dobrze, że one są i przynajmniej tam coś się dzieje. Zadajmy sobie jednak trud wejścia do interioru. No, chyba że zadowalają nas broszury z głównymi ścieżkami turystycznymi, wtedy jesteśmy skazani na półprawdę.