wtorek, 28 listopada 2017

Łąka

O cicha, jasna łąko, o zielona
łąko daleka,
ku tobie dusza smutna i zmęczona
z bagien i piasków posępnych ucieka,
wśród jasnej cichej zieloności twojej
szukac spoczynku, szukać niepamięci...
O jakaż czystość twych krysztalnych zdroi,
o jakże nęci
twoja pogodna złocistość słoneczna;
o jakże koi
twa cisza wieczna...
O jako jasna,
jako zagroda wydajesz się własna
tym, co na całej wszechziemskiej przestrzeni
głowy nie mieli gdzie skłonić znużeni.
Letejską zdasz się zbawienną krynicą
dla tych, co w duszy mając żar i płomień,
żądz swych szukali żywych uwidomień,
choć prędzej cienie swoich ciał pochwycą...
Tam— nie ma więcej czasu i przestrzeni,
tam światłoskrzydłe, przejrzyste i śpiące,
w łodziach, ze ściętych w kryształy promieni,
godziny wiszą w powietrza ogromie,
nie pnąc się więcej za jasnością w słońce,
ani ku nocy chyląc się krawędziom—
zaczarowanym podobne łabędziom
w promiennych łodziach wiszą nieruchome...
Tam między polne
zioła i trawy, i gaje pachnące,
i lilie, srebrnym świecące się puchem,
czyste i białe chodzą dusze wolne 
czujące rozkosz najwyższą: być duchem – Łąka mistyczna, Kazimierz Przerwa – Tetmajer



Jakże bezczelne wydaje się być nęcenie czytelnika obrazami łąki u progu zimy, kiedy gołoledź grozi zdradliwym dotykiem, a mróz więzi naturę w okowach. Niektórym owe myśli mogą wydać się nawet niedorzeczne. Znalazł się jednak ktoś, kogo myśli nie pęta żadne ograniczenie. Pomysłowy obywatel Cieszyna zapragnął, by w centrum miasta powstała zielona łąka wypełniona polnymi kwiatami. Chabry i dziewanna w dzikim uścisku przykryją ruiny amfiteatru wzniesionego ciężką pracą robotniczych rąk. To pracownicy Celmy w czynie społecznym wznieśli ten obiekt w miejscu wyrobiska, które onegdaj było częścią cegielni Fritza Fuldy. O tej porze nasi rodzice ślizgali się tu na łyżwach, zaś w ciepłe dni dziadkowie uczestniczyli w imprezach plenerowych. Cieszyński amfiteatr nie był świątynią sztuki. Nie wystawiano tu nigdy Infigenii w Aulidzie Eyrypidesa, choć budowla by temu sprzyjała. Z niebios nie zstąpiła Artemida. Królewny nikt nie uratował.

Artemida – antyczna bogini natury mogłaby mimo wszystko patronować najnowszej inicjatywie. Nie jest próżna. Nie potrzebuje marmurowego posągu. Wystarczy jej łąka. Sztukę będą jej grać trzmiele i motyle. Zaś niezliczone zastępy chrząszczy znajdą schronienie w zieleni jej łona. Wyznawcy jej imienia rosną w siłę. Powrót do starego za ledwie trzydzieści tysięcy złotych uznają za szczyt nowoczesności. To mała cena za kawałek natury, który będzie się jawił niczym getto lub Central Park pośród betonowej dżungli, gdzie ilość terenów zielonych jest jedną z większych w kraju. Powracamy do tego, co stare. Historia się kołem toczy. Jeśli jednak głos ludu zadecyduje o powstaniu łąki, to mam nadzieję, że nie znajdzie się wśród nas nowy Herostrates. Ja zaś okiem starego satyra docenię ten wianek łąk, które okalają  już skroń Cieszyna. Pośród zielonych terenów Mnisztwa i Gudów będę wypatrywał tego, co i Bolesław Leśmian w malinowym chruśniaku.

Poniesieni fantazją w najdalsze zakątki marzeń zejdźmy na ziemię i ochłońmy. Niech do naszych obutych stóp przylgnie brukowany plac rynku w Cieszynie. To tu w ostatnią niedzielę listopada odbył się piąty Cieszyński Jarmark Świąteczny, który (a jakże) nawiązywał tradycją do tego najstarszego – wiedeńskiego. Na straganach rozłożyli się kramarze z całej Polski, oferując swe najlepsze towary m.in. świąteczne ozdoby, domowej produkcji sery oraz wędliny. Królowało rękodzieło oraz rzemiosło. Rzeczywistość mimo pochmurnej aury była bardzo kolorowa. Nie zaciemniał jej wcale łyk grzanego wina pachnącego goździkiem i pomarańczą. Ba! Ten potężny haust ją wręcz rozświetlał. Nachodzi mnie jednak pewna refleksja związana z owym jarmarkiem. Cieszyn nie jest dość nowoczesny. To siedlisko drobnomieszczaństwa. Nigdzie nie można dostrzec betonowych barykad, ani bramek, które chronią nowoczesne społeczeństwa Zachodu.

Dekada jest niczym mgnienie oka. Wydaje się, że tyle czasu minęło od otwarcia granic.  Na pamiątkę tego wiekopomnego wydarzenia w następnym tygodniu po obu stronach Olzy odbędzie się międzynarodowa konferencja poświęcona temu wydarzeniu. Międzynarodowy – z perspektywy małego miasta na pograniczu słowo to wydaje się wydumane. Za to, jak oddaje aspiracje tego raju na ziemi. Przez wiele lat dążyliśmy do tego, by nie być odcięci wstęgą rzeki. Jak to nas wewnętrznie paliło, żeby nie rzec: wkurwiało, kiedy za namiastką nawet nie luksusu przechodziliśmy na drugą stronę granicy. Ryzykowaliśmy złapaniem, by coś przenieść (niekoniecznie alkohol). Wsadzaliśmy to i owo w rękawy kurtek. Wierzch reklamówek zakrywaliśmy ołomunieckimi tworóżkami, by nie dać satysfakcji celnikom. Ci zaś godzinami oglądali nasze zdjęcia w paszportach, bo mieli na moment władzę. Tak bowiem ona deprawuje. Oby na wieki w otchłań została strącona scena kolejek ku granicy.

BONUS ZNALEZIONY NA YT:

poniedziałek, 20 listopada 2017

Blejtram

Biała kula się toczy. Z impetem sunie po zielonym suknie. Drewno wymierzone niczym lufa karabinu. Smukła dłoń Urd oplata jesionowe drewno życia. Wymierza nim swe przeznaczenie. Z czasem odchodzi do przeszłości. Przegrywa z zazdrością następczyni. Negatywne uczucie zsyła ją do Helheimu. Zanim odpadnie z rozgrywki, nauczy się reguł. Uczeń – figlarny chłopak ze Lwowa, choć młodszy, staje się jej instruktorem. Pali go wewnętrzny ogień, gdy tylko popatrzy na swą Dagny. Wzrokiem pozbawia ją sukni słanych z dalekiej Krystianii.  Jest jeszcze zapijaczony mistrz. Tylko jego autorytet dusi w chłopcu niewypowiedziane pragnienia. Pozostaje mu tylko kąpać się w jej blasku.


Paw będzie mi już chyba towarzyszył na zawsze. Razem spletliśmy swój los. Nic dziwnego, że barwnego ptaka odkryłem również w Krakowie. Stał się  patronem jednej z kawiarni. To właśnie w Paonie swą salę z fortepianem okupowała lokalna cyganeria – młodopolscy artyści wszelkiej maści. Malowali, pisali, żywo komentowali wytwory swej wyobraźni. Do tego nierzadko tęgo pili. Zwłaszcza owy mistrz – Stachem zwany. Właściciel lokalu wpadł na całkiem niegłupi koncept. Na jednej ze ścian powiesił wielki blejtram z czystym płótnem. Wnet zapełnił się szkicami oraz portretami. Niektórzy nawet prowadzili nań ożywione dialogi, jak np. ten:

Niechże Ciebie rymem wsławię, Knajpo, gdzie przy czarnej kawie, błogi czas na niczym trawię – Lucjan Rydel.
Szkoda, panie Rydel, szkoda, drogi czas na niczym trawić, jest czas ponoś się poprawić, boś jest sława jeszcze młoda. – Stanisław Wyspiański
Ty mnie nie wzywaj, Stasiu, do poprawy, i nie potępiaj surowym wyrokiem, ja czas mój topię w filiżance kawy, a ty w sodowej ze sokiem. – znowu Rydel.

W naszym skromnym Cieszynie aspirującym do roli młodszej siostry Wiednia artyści nigdzie się nie zbierają. Zaś na ścianach w ramie można dostrzec najczęściej postać z lokalnych wierzeń – dobrego Cysorza Pana. Owa bohema w czarnej toni kawy nie przewiduje przyszłości sztuki. Nie zamienia jej nawet na pospolite Caffè latte. Kwit nie leje się strumieniami. Ostrzejsze używki też nie wchodzą w grę. Zielona trucizna nie okrywa podniebienia goryczą. Parafrazując utwór Maryli Rodowicz, warto podkreślić, że prawdziwych wróżek już nie ma. Czasem w którymś z lokali odbywa się wieczorek autorski i słusznie, bo chwalić się należy. To nie czas na skromność. Szuflady powinny zostać opróżnione. Miejscem szczególnie przyjaznym artystom jest cieszyńska kawiarnia – Kornel i Przyjaciele. Niewielki lokal niczym chimera przybiera różne postacie. Raz kawiarnią, innym razem antykwariatem i księgarnią chce się jawić. To także kaplica. Nad wejściem ikona wisi z wąsatym jegomościem. Ba! Tam nawet relikwię skrywają owego męża biegłego w piśmie. Pod sklepieniem wisi wędka – świętość nad świętości, choć nieoprawiona w złoto, obiekt niezdrowej fascynacji piewców Jasnogrodu.

Chimajrę niepokonaną,
która swój ród wywodziła od bogów, a nie od ludzi.
Z przodu lwem była, od tyłu wężem, a kozą pośrodku,
strasznie zionącą potężnym, płomiennym ogniem zagłady.- Homer, Iliada.

Z bohaterem kolejnego akapitu łączy mnie fascynacja Cieszynem. Dariusza Orszulika, chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Lokalny malarz akwarelą uwiecznia oblicze grodu nad Olzą. Najnowsza odsłona prac artysty nosi tytuł: Cieszyn jest piękny. Obrazy pana Dariusza można podziwiać obecnie w Księgarni Piastowskiej. Malarza inspirują nie tylko lokalne plenery, ale także dawno zapomniane widoki. To dzięki jednej starej pocztówce cieszyniacy mogli ujrzeć ponownie wieżę piastowską przyozdobioną zegarem, którego mechanizm skrywa średniowieczna budowla.

Mech rozprzestrzeniony niczym tyfus pokrywa zimny kamień – ową pieczęć więżącą śmierć w ziemi. Na lokalnym cmentarzu w zapomnieniu spoczywa Jan – duchowy spadkobierca Stacha. Mój daleki krewny znany mi jest jedynie z mglistych opowieści o prawdziwym cyganie, którego atrybutem jest kapelusz, biały szal, a także skrzypki wygrywające wesołą melodię. Jan Żmija nie tylko był lokalnym muzykiem, ale także malarzem. Być może jakieś jego prace wiszą w Waszych domach, bądź skryte są pośród pajęczyn porastających piwnice oraz strychy. Niewykluczone, że jego twórczość podziwiają tylko pająki, mające je za nieistotny element, jak choćby słoiki z przetworami. Jan, jak przystało na artystę, był niebieskim ptakiem. O jego potrzeby dbała jego małżonka Ewa, która pracowała w jednej z cieszyńskich aptek. Musiała bardzo go kochać. Znosiła jego fanaberie i dziwactwa. Nie uchylę jednak rąbka tajemnicy. Będę litościwszy niż chłopiec o imieniu Tadzio. Jana podobno nie dało się nie lubić. Był birbantem rozchwytywanym przez towarzystwo i tym zyskał szacunek. Na krótko. Śmierć przerwała jego artystyczne życie, a skrzypce mogły zagrać już tylko Ciszę. Nie postawił sobie pomnika ze spiżu.

niedziela, 12 listopada 2017

Puszka

Tysiąc baksów. Być może zapytacie, za co? Chciałbym napisać, że za wczasy lub serię zabiegów SPA w urokliwych zakątkach naszego Księstwa Cieszyńskiego. Niestety nie mogę tego uczynić. Za 10 Beniaminów Franklinów można nabyć puszkę od Tiffany’ego. Nie jest to żadna nadzwyczajna puszka, jak choćby ta z zupą firmy Campbell, która zyskała uznanie w oczach Andy’ego Warhola. Za niebagatelną sumę otrzymamy kawałek blachy o kształcie walca. Ponadto producent sugeruje, że w takiej puszce można przechowywać przybory piśmiennicze. Podobny przedmiot mogę uzyskać, kupując puszkę kukurydzy w najbliższym sklepie. Zapłacę tylko pół dolara. Nie będzie to jednak mieć uroku plastikowego jeża rodem  z PRL-u. Nie sądzę również, by był to obiekt pożądania. Tiffany rozmienia się na drobne. Jak można uznać, że kawałek blachy będzie czyimś pragnieniem? Gdzie się podziało to piękno ukryte w słynnym pierścionku zaręczynowym, który wyznacza trendy od ponad 100-lecia?


Dochodzimy do wątku powstania świata. Ta kwestia nadal nurtuje ludzkość. To już wasza broszka, w co konkretnie wierzycie. Nie sposób pominąć jednak mitologii greckiej, która miała niebagatelny wpływ na kulturę europejską. Otóż według jednej z wersji mitu rozgniewany Zeus w odwecie za zuchwałą kradzież ognia i oddanie go ludziom stworzył Pandorę. Cudna była to niewiasta. Otrzymała tak wiele darów od bogów, że tylko głupiec nie chciałby takiej kobiety za żonę. Były to tylko pozory. Na ślubnym kobiercu stanęła wraz z naiwnym bratem złodzieja, co owy płomień światła poniósł w świat. Światłonośca  odradzał bratu ożenek. Ten jednak go nie usłuchał. Pandora wraz z przyjściem na świat przyniosła słynną już puszkę, której pod żadnym pozorem miała nie otwierać. Zainspirowany widokiem obrazu  Artura Rackhama napiszę tylko, że niewiasta zżerana ciekawością, nie przywdziała nawet stroju, gdy po kryjomu otwierała wieko pojemnika. Obraz mógłby być również zatytułowany: Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, albowiem nie sposób nie ujrzeć maszkar wylatujących ze środka, które symbolizują zło tego świata. Na całe szczęście było tak, jak napisał Andrzej Sapkowski: Świat nie zginął i nie spłonął. Przynajmniej nie cały. Ale i tak było wesoło.

Czymże jest piękno? Kiedy czytam, że jest to pozytywna właściwość estetyczna  bytu, to aż mnie mdli. To stwierdzenie teoretyczne zupełnie pozbawione wdzięku. Od razu na myśl przyszło mi przejechać Narodzinami Wenus przez tarczę cyrkularki. Czy można zamknąć w definicji piękno? Mnie do gustu przypadły słowa Arystotelesa (subiektywny wybór estetyczny): Pięknem jest to, co samo przez się jest godne wyboru. Stwierdzenie wielkiego mędrca wydaje się być jednak wyidealizowane i niepozbawione wad. Czyż nie jest tak, że na przestrzeni epok zmieniał się kanon piękna? Pamiątki z minionych lat pozwalają jednak go dostrzec. Współcześnie wydaje mi się, że świat wręcz pozbawiony jest takiego kanonu. Piękno stało się kategorią mocno subiektywną. A może tak było zawsze? W końcu jakoś ten świat przetrwał.

Czym jesteś, z czego ciebie uczyniono, 
Że cieni błądzą przy tobie miliony? 
Każdemu z ludzi jeden przydzielono, 
Ty jeden cienie rzucasz na wsze strony. 
Adonis, wdzięku otoczony chwałą, 
Urody twojej jest odbiciem miernym;
Z lica Heleny zbierz urodę całą:
Będzie twym greckim wizerunkiem wiernym. 
Mów mi o wiośnie i o lata żniwie: 
Pierwsza jest tylko twej piękności cieniem, 
Drugie twą hojność ujawnia prawdziwie; 
Błogosławionych zjawisk tyś wcieleniem.
Jest cząstka ciebie we wszelkiej piękności,
     Lecz równa wierność w żadnym z serc nie gości.
William Szekspir, Sonet 53


Będąc studentem, miałem promotora pracy dyplomowej, który był bardzo urzeczony pięknem Cieszyna. Powiedział mi, że dla niego Cieszyn to Wenecja Północy, wart więcej niż sam Paryż. Nie wiem, co wpływało na tak pochlebne zdanie owego profesora. Być może urzekły go malownicze kamieniczki. Może spędzał czas w okolicznych kawiarniach. Może mieszkali tu niegdyś jego krewni albo doświadczył nad Olzą czegoś, czego nie opowiada się postronnym ludziom, a zwłaszcza studentom. Wspomnienie owego profesora prowadzić ma do rozważań nad pięknem Cieszyna. Czy dech w piersi zapiera Ci widok łabędzi pływających po Olzie. Czy może zachwycasz się spadającymi liśćmi w Parku Kasztanowym? A może uwiódł Cię widok miasta z wieży piastowskiej? Jestem przekonany, że powodów zachwytu Cieszynem jest bez liku. 

wtorek, 7 listopada 2017

Bajka

Pal mi się, ogieńku! Pal mi się wesoło! Wy, złote iskierki, sypcie mi się wkoło! – napisała Maria Konopnicka w wierszu Dziadek przyjdzie. A ja niczym ten starszy pan będę snuć opowieść. Pisząc te słowa, siedzę na starym zydlu w piwnicy. Dokładam bierwiona do rozżarzonej paszczy pieca. W pobliżu leży węgiel. Za parę lat i tego bogactwa zabronić każą. W ziemi zatopione będzie niczym statki korsarzy na dnie morza. Dama z Nikomedii uroni łzę, która spłynie do kielicha. Znów położy swe oblicze pod nieuchronny cios miecza. W zamian pójdzie w rury gaz. Poszybuje z tajgi oraz Orientu. Nawet nasz największy przyjaciel zza oceanu zarobi. Z kolei u nas uśmiechnięci panowie w białych kołnierzykach będą prawić, ile to zrobili dla poprawy ochrony środowiska. Nie wspomnę już o sumach wydanych na dopłatę do pieca. A tymczasem biedny człowieku w poszarpanym polarze nieś swój bagaż doświadczeń. Zbieraj resztki rozsypanego węgla nieopodal składu z opałem. Nie kupuj jaj, nie jedz masła. W chłodzie  czterech ścian nie rozmyślaj tyle o zbytku.


Zacząłem od historii nieco ponurej, odmiennej od opowieści, których pragnęlibyśmy słuchać na co dzień. Piątego listopada obchodzony był Międzynarodowy Dzień Postaci z Bajek. Warto wspomnieć pacholęce lata swego życia. Czy z drewnianego pomostu nie zwisają nogi chłopca? Wsłuchujesz się w melodię, wydobywającą się z harmonijki. Tak, to Włóczykij czeka na Muminka, który właśnie wymyka się po drabince z okna swego pokoju. Zamknij oczy. Czy słyszysz ten śmieszny głos? Ktoś podniósł ton. To sfrustrowany Kaczor Donald  poucza swych siostrzeńców. Pomysłów na płatanie figli im nie brak. Opuść powieki jeszcze raz. Może masz jeszcze więcej lat. Usłysz charakterystyczny głos Mieczysława Czechowicza. Czy widzisz oklapnięte uszko misia? To Uszatek razem z prosiaczkiem jeżdżą na sankach.

Babiš, Okamura, Orban, Erdogan, Ziobro, Kaczyński. Być może nie są to bohaterzy z Twojej bajki. Może też być, że część z nich budzi Twoją sympatię. Politycy Ci stali się bohaterami akcji Gąsienica Tour. Przedsięwzięcie ma na celu zachęcać ludzi do brania udziału w wyborach, ale również przeciwstawieniu się populizmowi. W związku z akcją na cieszyńskim rynku stanęła instalacja przedstawiająca gąsienice, które zjadają zielony liść. Oczywiście symbolika nie jest tu zawiła. Te przebrzydłe szkodniki to politycy wymienieni na początku akapitu. Z kolei liść symbolizuje dar jakim jest demokracja. Ja bez względu na to, co myślę o każdym z tych panów, mam własne przemyślenia. Otóż te robaczki zjadają ową fasadę, przez którą wielu z nas nie może przejrzeć. System demokratyczny to jedna wielka potiomkinowska wieś. Z zewnątrz to wszystko jest jasne, przejrzyste oraz prawe. Im dalej się zagłębić, tym więcej można dostrzec niejasności, matactw. To misternie utkane kłamstwo, które może do władzy wynieść ludzi bez jakichkolwiek zdolności i skrupułów. Co więcej, kogokolwiek by nie wybrano, to jeśli nie jest nasz, można go oskarżyć o dosłownie wszystko, a zwłaszcza o brak poszanowania demokracji. Cokolwiek to znaczy.

Zacząłem od Marii Konopnickiej. Warto wrócić do niej w ostatnim akapicie, gdyż nieprzypadkowo o niej wspominam. W ostatnim czasie pracownicy Książnicy Cieszyńskiej dokonali spektakularnego odkrycia. Dowiedli bowiem, że słynną pieśń patriotyczną Rotę, która została napisana przez Konopnicką, opublikowano po raz pierwszy na łamach Gwiazdki Cieszyńskiej 7 listopada 1908 roku. W całą sprawę zamieszany był ksiądz Józef Londzin, który utrzymywał towarzyskie kontakty z autorką. W jednym z listów Konopnicka przyznała, że pieśń została napisana dla Wielkopolan poddanych akcji germanizacyjnej. Zdaniem pracowników Książnicy możliwe jest, że asumptem do napisania pieśni były wydarzenia ze Śląska Cieszyńskiego. W czerwcu 1908 roku podczas uroczystości poświęcenia sztandaru Związku Katolickiej Młodzieży Robotniczej doszło do zamieszek między Polakami a Niemcami, czemu biernie przyglądała się miejscowa policja. W czasie starć zostało rannych 20 osób narodowości polskiej.
  
Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród.
Nie damy pogrześć mowy,
Polski my naród, polski lud,
Królewski szczep piastowy.
Nie damy, by nas gnębił wróg.
Tak nam dopomóż Bóg!
Tak nam dopomóż Bóg! – Maria Konopnicka.


czwartek, 2 listopada 2017

Proste słowa

Już w antycznej Grecji dbano, by w dramacie obowiązywała zasada trzech jedności.  Na łamach niniejszego felietonu nie mogę Wam jej niestety obiecać. Jednakże skojarzenie jest nieprzypadkowe. Siedzę w przestronnym pomieszczeniu, który jest ledwie widoczną namiastką stylu empire. Gdzieniegdzie widać tanie imitacje greckich waz oraz gipsowe kolumnady zwieńczone baranimi rogami. Szkoda, że nie siedzę w pałacyku, ani nawet w muzeum. W koło kręci się sporo ludzi. Siedzą. Czekają. Ci zniecierpliwieni dreptają z nogi na nogę. Co chwilę akolitka w bieli kogoś wywołuje. Zatrzaskują się drzwi. Słychać po czasie: Następny! Brzmi, jak wyrok w procesie sądowym. W końcu i moja przyszła kolej. Rozmawiam z lekarzem. Ten analizuje, myśli i jeszcze raz analizuje. Wreszcie usta mędrca przemówiły. Usłyszałem nazwę podobną do tej, którą określano jedną z wielu przerażających broni masowej zagłady. Lekarz wypisuje receptę. Ostrożnie zadaję pytanie: Na co są te leki? Usłyszałem tylko, że na to, o czym mówił. Bronił swej wiedzy niczym egipscy kapłani z Farona? Czy posługiwał się tak hermetycznym językiem, że nie zauważył, iż sam go tylko rozumie?


Proste słowa. One się liczą, kiedy chcesz dotrzeć do jak największej grupy ludzi. Zdaje się, że rozumiał to profesor Władysław Tatarkiewicz, pisząc swą Historię filozofii.  Opisywał pojęcia niełatwe za pomocą prostego języka. Jego trzytomowe dzieło wydaje się doskonałą furtką, która przepuści nas na drugą stronę rozważań o ludzkiej egzystencji i nie tylko. Będzie to jednak jeden z pierwszych kroków ku umiłowaniu mądrości. Nieprzypadkowo przytoczyłem ten określony wzór. Ileż wśród nas specjalistów wąskiej wiedzy, którzy używają zawiłego języka? Czynimy tak na pokaz? Czy nie dostrzegamy po drugiej stronie morza niewtajemniczonych? Dla jednych bezkresne morze niezrozumienia, dla innych ludzka biomasa. Komunikacja leży i kwiczy.

Nie jest łatwo pisać o prostocie języka. Sam się zastanawiam, gdzie zaciera się granica pomiędzy chełpieniem się a używaniem słów, którymi posługuję się na co dzień. Czy nie powinienem zasiąść na ławie oskarżonych? Piszącemu jest prościej. Pisząc, nie komunikuję się bezpośrednio z drugim człowiekiem. Przekaz można zakończyć zaledwie po paru słowach. Wystarczy wyłączyć stronę. Będzie to wybór estetyczny. Czytanie ma także wzbogacać nasze słownictwo, choć nie jest to żaden priorytet dla autora tekstu. Powiększa się także mój zasób słownictwa. Nie będzie wstydem przyznać, że zdarza mi się czasem sprawdzać podczas lektury, co dane słowo oznacza. Obciachem byłoby udawać, że wszystko się wie.

Podczas pisania tekstu używa się wielu narzędzi. Jedni piszą na kawiarnianych serwetkach. Inni zaś z papierosem w ustach stukają w klawisze maszyny do pisania, którą znaleźli na strychu w domu dziadka.  Ja zaciągam do pracy wiele narzędzi informatycznych. Dziś odkryłem nowe. Aplikacja jasnopis pozwala ocenić trudność języka. Bardzo dobrze się składa, gdyż w sposób obiektywny można sprawdzić, czy używam prostych słów. Ocenie poddałem trzy pierwsze akapity niniejszego felietonu. Strona wygenerowała komunikat o następującej treści: Klasa trudności tekstu: 3/ 7. Tekst łatwy, zrozumiały dla przeciętnego Polaka. Co więcej, program zaznaczył słowa, z których zrozumieniem może mieć problemy czytelnik. Niezmiernie mnie cieszy, że nie jestem, jak ten profesor wydający własne prace, które tylko on sam rozumie. Asystenci nie mają odwagi mu tego przyznać, a koledzy wolą milczeć.

inaczej mówiąc
oddam wszystkie przenośnie
za jeden wyraz
wyłuskany z piersi jak żebro
za jedno słowo
które mieści się
w granicach mojej skóry – Zbigniew Herbert.

Zacząłem od wątku w służbie zdrowia i na nim skończę. Nie, tym razem nie będzie o proteście lekarzy rezydentów. Z lokalnych mediów dowiedziałem się, że na Śląsk Cieszyński zawitała tzw. choroba brudnych rąk. Z kolei za pomocą karteczki w przedszkolnej szatni zostałem poinformowany, że w przedszkolu panuje wszawica. Skąd się to bierze? Wielu powie, że z biedy. Tak może było jeszcze w ubiegłym stuleciu. Być może mydło nie było czymś na porządku dziennym. Ale dziś? Obecnie brak higieny to lenistwo albo choroba. Dotyka również tych dobrze uposażonych. Zwrócenie komuś uwagi na ten temat bywa niezwykle niezręczne. Kiedy o tym myślę, brakuje mi słów - nawet tych najprostszych.