niedziela, 28 stycznia 2018

Wafelkowa swastyka

Kiedy w Cieszynie zajęci byliśmy wielce poważnym problemem rond, w Polsce tematem numer jeden było świętowanie zeszłorocznych urodzin Adolfa Hitlera. Chodzenie po lesie, płomienne symbole, a także świetnie zrobiony cosplay to nie to, co prostackie picie wódy i podrywanie dziewuch w  najlepszej tancbudzie. Pomysłowości nie można im odmówić. Debilizmu również. Wszystkie te dzieła na miarę stowarzyszenia o jakże szumnej nazwie: Duma i Nowoczesność. Niech się jednak nikomu nie wydaje, że przedstawione materiały przypadkowo wypłynęły w momencie, gdy sejm przymierzał się do uchwalenia ustawy zakazującej używania wyrażenia: polskie obozy śmierci. Mnie jako cieszyniaka najbardziej jednak w całej sprawie dotknął fakt, że banda idiotów ułożyła na torcie wafelkową swastykę. To niedopuszczalne, by w ten sposób sprofanować Price Polo.


W Cieszynie nie jest wiele takich rzeczy, których broni się niczym niepodległości. Niemniej jednak popularny Princek cieszy się międzynarodową sławą, dlatego też jesteśmy z niego bardzo dumni (nawet, jeśli nie lubimy jego smaku). Wafelek jest stałym elementem budowania lokalnej tożsamości. Wiele starszych widzi w sobie niemalże wybrańców bożych, gdyż mieli dostęp do takich frykasów, kiedy w całym kraju jadło się gierkowskie wyroby czekolado podobne. W dzieciństwie czaili się za murem fabryki w nadziei, że ktoś z zakładu obdzieli ich łakociami, choćby tymi nieudanymi. Niech się nie łudzą Ci, co sądzili, że Price Polo było na wyciągnięcie ręki. W porównaniu do chleba z cukrem był ambrozją strzeżoną przed zwykłymi śmiertelnikami. Na szczęście przeróżne kombinacje i pomysłowość sprawiały, że na twarzy dzieci od czasu do czasu gościł szeroki uśmiech.

Ponad sześćdziesiąt lat temu w Zakładach Przemysłu Cukierniczego Olza w Cieszynie powstał niezapomniany dotąd rarytas – Prince Polo. Ta silna marka to nie tylko cztery kruche wafle przetykane masą czekoladową oraz oblane czekoladą. To również niezapomniane złote opakowanie, które miało świadczyć, że ten niezwykły łakoć jest prawdziwym skarbem. Choć wprowadzano nowe smaki (najbardziej egzotyczny był bodajże jabłkowy) to złoto nadal stało na najwyższym podium. Wafelek ten robił niezwykłą furorę w krajach ościennych. Co ciekawe obok Coca-Coli był najbardziej pożądanym produktem importowym na Islandii. Podobno wielu Islandczyków wierzyło, że był to ich rodzimy produkt.

Są w Polsce ludzie, którzy by chcieli, by utwierdziło się przekonanie, że nazizm to także polska marka. Tak więc wyciąga się z szafy stare trupy. Robi się wielkie rozliczenia. Bo przecież jeszcze żyją ludzie, których można zapytać o podpisywanie volkslisty. Zacząć przetrzepywać szafy w poszukiwaniu  legendarnych bombek z symbolem solarnym, czy też zapytać o to, jakiż to mundur zakopało się na własnym polu. Ludzi można potraktować jak bydło. Jeszcze raz połamać kręgosłupy, jak wtedy kiedy z Cesaroków zrobiło się Niemców. Kiedy przywdziewało się mundury wroga w obawie o wywózkę własnej rodziny. W chwili próby nie każdego  było stać na bohaterstwo. Wystarczy jednak wyłączyć durne pudło i okaże się, że polskiego nazizmu jak nie było, tak i nie ma.

Miał zabrzmieć Polonez Wojciecha Kilara. Tymczasem niepostrzeżenie wkradła się jedna z oper Wagnera. W miniony piątek na cieszyńskim rynku pobito rekord polski w ilości par tańczących jednocześnie poloneza. Ponad pięćset par odtańczyło narodowy taniec polski, który obok czerwonych majtek jest jednym z najważniejszych symboli okresu studniówek. Miało być donośnie. Cieszyn miał być dumny z sukcesu wchodzących w dorosłość mieszkańców, lecz w tym samym czasie przebudzili się lokalni łowcy pragnący zacząć polowanie na nazistów lub ich rzekomych sympatyków. Tak oto odkryto, że lokalny bloger i celebryta planował  przerobić zdjęcie tańczących par. Cieszyński korowód miał bowiem przybrać kształt swastyki. Jako, że nie posądzam pana Aleksandra znanego z prowadzenia bloga Beskit 43400 o sympatię do nazizmu, rzeknę krótko. Sądzę, że w tym wieku nie robi się z nudów rzeczy podobnych do rysowania luloków w szkolnym kiblu. Kiedy już się pośmialiście i odsądziliście jednego z cieszyniaków od czci i wiary, to zastanówcie się, czy nie bierzecie udziału w lokalnej wojence na dole. Wierzę, że napis pt. GAŃBA Panie kandydacie do Rady Miasta! nie jest przypadkowy. 

poniedziałek, 22 stycznia 2018

Hannibal ante portas

Hannibal ante portas! - tak mieli w zwyczaju krzyczeć  Rzymianie, kiedy nadchodziło wielkie zagrożenie. Owa złowroga tradycja zrodziła się w czasie klęski, którą Rzymianom zadała Kartagina
w bitwie pod Kannami. Dwadzieścia dwa stulecia później inne słowa mają podobny wydźwięk. Brzmią one w ten sposób: I do nas doszła ta zaraza. To jedno z łagodniejszych określeń, jakie słyszałem na temat próby nadania patronatu im. Lecha i Marii Kaczyńskich najnowszemu rondu w Cieszynie. Rzec, że dyskusja jest gorąca, to uznać jej istnienie. Niewybredne inwektywy pod adresem nieżyjącej pary prezydenckiej są tyradami wygłaszanymi przez samozwańczych sędziów, których retoryka sięgnęła rynsztoku. Najgłośniej krzyczy grono pedagogiczne jednej ze szkół - wzór cnót do naśladowania przez lokalną młodzież. Nie ma się co dziwić, kiedy ma się ambicje bycia kuźnią przyszłych elit.


PiSlam! PiSlam! Kiedy włożyliście mnie  już do tej szuflady z paździerza zalatującej stęchlizną i siarką, wtedy poczytajcie dalej. Bez sformatowania i rzekomej racjonalizacji nie sposób niczego zrozumieć. Zacząłem się zastanawiać, czy wniosek dwunastu radnych ma sens? Przyjąłem optykę, że para prezydencka nie zrobiła nic dla Cieszyna (jak wielu patronów cieszyńskich ulic). Być może, że nie uczynili też niczego dla Polski. Jeżeli jedyną przewiną Kaczyńskich jest to, że z ich działalności nie mieliśmy żadnych korzyści, to namawiam radnych, by wycofali swój wniosek. Albowiem para prezydencka nie zasłużyła, by ich pamięć była w ten sposób kalana. Retoryka jest jednak inna. Wspomina się czasy, kiedy w Cieszynie patronami byli Adolf Hitler, Józef Stalin, czy Armia Czerwona. Niezgadzanie się z czyimiś poglądami daje nam prawo do porównywania oponentów do wielkich zbrodniarzy? Serio?

Niektórzy domagają się także polowania na czarownice niczym w niesławnym miasteczku Salem. Żądają podania do publicznej wiadomości nazwisk tych, co swym wnioskiem kalają nasze miasto. Szkoda, że owi radni nie chowają głowy w piasek, a podpisy można zobaczyć pod samym wnioskiem. Już się tworzą pierwsze listy proskrypcyjne, które będą czekać na lepsze czasy. Być może znajdą zastosowanie w kolejnych wyborach samorządowych. Będziemy widzieć, czy lokalna scena polityczna zatrzęsie się w posadach, bowiem gawiedź pod szafotem żąda głów.

Pojawiają się także inne pomysły na nadanie nazwy rondu. W długiej kolejce ustawiają się: Niepodległość, Księstwo Cieszyńskie, Rada Narodowa Księstwa Cieszyńskiego. Wszystkie te nazwy są oczywiście chwalebne. W czułą nutę trafiają zwłaszcza te, które nawiązują do lokalnych tradycji. Wyzwólmy ten potencjał istniejący w lokalnym patriotyzmie. Mało mamy rond w Cieszynie? Postawmy na własną niepowtarzalną narrację. Takie imiona jak: Mieszko, Przemysław Noszak, czy Franciszek Józef zasługują na uhonorowanie. Niech te działania będą częścią lokalnej polityki turystycznej oraz opowieści, którą sami chcą snuć mieszkańcy miasta. Ruchem w dobrym kierunku jest promowanie lokalnych osobistości w miejscach, które na pierwszy rzut oka nie są do tego przeznaczone. Dosłownie parę sekund temu dowiedziałem się, ze przystanek pod browarem został poświęcony Zofii Kirkor – Kiedroniowej. Na szybach pojawiła się jej podobizna wraz z krótką notką biograficzną. Brawo dla pomysłodawców.

Swoją drogą, nie sposób pozbyć się wrażenia, że zajmujemy się pierdołami - drobinami piasku, które wpadają nam do buta. Rzeczy te nie zaważą w żaden sposób na naszym życiu. Skutecznie za to wpisują się w hipotezę, która równa człowieka ze zwierzęciem. Nie jest to jednak w tym konkretnym przypadku komplementem.  Do naszego rodzimego ogródka anonimowy mieszkaniec ulicy Głębokiej dorzucił kolejny kamyczek.  Nie podobają się mu wlepki, które pojawiły się na okolicznych rynnach. Jakie czasy taki bunt. Kiedyś popularne były: Punk’s not dead lub Legia – chuje. Dziś króluje hasło: Polska PiS = PRL bis. O prawie do buntu słusznie prawi Leopold Staff: Sprawia mi radość przeciw wytyczonym drogom Ciskać światy na przekór starczym, dawnym bogom!

wtorek, 16 stycznia 2018

Gołąb w koronie

W rubin stopić swoją dumę i serdeczny ból,
W szmaragd nadzieje swoje i lasów zielenie,
W topaz swą młodość złotą i zboże wszech pól,
W szafir morze i słodkich twych oczu wspomnienie.
I w żarze, którym serca mego tchną płomienie,
Z  złota, jakiego nie śni dla swych miodów ul,
Bez wytchnienia kuć dla cię, dzień i noc, szalenie,
Koronę, jakiej nie znał żaden ziemi król.
I zaprzysięgłszy ci na życie i grób,
To świata wszechbogactwo rzucić ci do stóp
I bezgranicznie szczęście swe płakać w łez  zdroju:
Potem pośród zamętu rozkoszy i mąk
Oszaleć od pierwszego dotknięcia twych rąk
I lecieć umrzeć za cię w jakimś strasznym boju!
Korona, Leopold Staff


Nie mniej rycerskości i pożądania jest w nowej telenoweli pt. Korona Królów, która od niedawna zagościła na antenie telewizji polskiej. Ta historyczna opera mydlana ma swoje mankamenty. To oczywiste. W opinii miłościwie nam panującego prezesa Kurskiego serial miał dogonić słynne już Wspaniałe Stulecie. Nim to się jednak stało, produkcja miała już nieprzejednanych wrogów miotających w nią piorunami niczym Zeus w Sturękich. Zjawisko to przybrało tak kuriozalną formę, że przyćmiło nawet rekonstrukcję rządu. Niektórzy upatrują w tym teorii spiskowej. Ja mam jednak własną koncepcję dotyczącą niechęci do serialu. Nawet jeśli produkcja nie trzyma się do końca realiów historycznych, to nie można w nią wmontować wielu wątków współczesnych. Mimo swej zażyłości z prostym ludem Kazimierz Wielki i jego dwór nie łyknęli lewicowego bakcyla. Scenarzyści nie znaleźli sposobu, by król ratował uchodźców. Z kolei po zamkowych stajniach nie wałęsali się żadni katamici o aparycji cherubina. Jakiż zgrzyt zębów i ból powodował stary babsztyl, który w prawie każdej scenie zmawia Ave Maria. A te msze? Msza przed polowaniem, msza  po polowaniu. A wszystkie te obrzędy po tej przebrzydłej łacinie. Tego wszystkiego człowiek nowoczesny powinien się wystrzegać jak diabeł wody święconej.

W wielkim kasztelu nad rozpostartą bramą unosi się złoty orzeł w koronie. Tak w wielkim skrócie przedstawia się herb Cieszyna. Gdy czytam komentarze cieszyniaków, wydaje się, że to pomyłka. Owe dostojne ptaszysko zastąpił szary gołąb w koronie. Wielu mieszkańców bulwersuje najnowsza akcja zorganizowana przez cieszyńskich urzędników. Na płycie rynku pojawiły się znaki zakazujące dokarmiania gołębi. Poruszone zostały serduszka czułe na ptasią niedolę. Z Duchowym życiem zwierząt pod pachą  i starym biletem kinowym z Pokotu  w portfelu wykrzykują: To niehumanitarne! Znakiem czasu jest to, że ludzkiego traktowania żąda się dla byle wróbla i źdźbła trawy, a w pogardzie ma się drugiego człowieka. Tymczasem przeglądam stare fotografie rynku i wszędzie marazm i szarość potęgują te okropne gołębie. O tak, dodają kolorytu – głównie białego. Chyba mamy w Cieszynie zwolenników turpizmu, bo doprawdy nie wiem w jaki sposób srające gołębie mają dodawać uroku temu miastu, jak gdyby sam w sobie rynek nie był piękny. Może się nie znam i moje poczucie estetyki jest w pewien sposób zaburzone. Zdaje się, że mam też kamienne serce. Gdybym jednak miał  dokarmiać ptaki z dziećmi (łzawe historie bez dzieci są słabe), to wybrałbym dostojne łabędzie płynące po Olzie.

Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Gołębi może nie będzie… . Za to hotel dla motyli oraz chrząszczy w centrum miasta oraz spacerniak dla czworonogów powstaną jeszcze w tym roku. Poznaliśmy niedawno wyniki kolejnego budżetu obywatelskiego w Cieszynie. Oprócz zwierząt beneficjentami staną się także strażacy z OSP w Pastwiskach. Odnowiony zostanie również szalet przy Kościele Jezusowym, co wyjdzie tylko na korzyść mieszkańcom oraz turystom szukającym ulgi w cierpieniu. Wyniki głosowania skłaniają mnie do dwóch refleksji. Powoli kończy się czas placów zabaw. Zainteresowanie tym tematem mija. W kolejnych edycjach będzie trzeba się bardziej wykazać pomysłowością. Z kolei w małej ilości uczestników głosowania należy upatrywać szansy dla niecodziennych pomysłów. Łatwiej było się skrzyknąć właścicielom jamników na Banotówce w sprawie wybiegu niż dużo liczniejszym kierowcom, którzy mogli zyskać dodatkowy parking.

Gdy już jesteśmy w temacie parkingów i właścicieli samochodów, warto odnotować fakt, że trwają prace legislacyjne nad ustawą, która da możliwość wprowadzenia opłat za wjazd do centrów miast. Choć ostateczny kształt ustawy nie jest znany, to na kierowców padł blady strach. Swoją drogą jak kraść pieniądze to w imię szczytnych celów. W ten sposób samorządy mają walczyć z mityczną bestią. A imię jej Smog. Władze Ustronia od razu przyznały, że opłata ta może zabić lokalną turystykę. Z kolei w Cieszynie władza daje sobie czas na udzielenie odpowiedzi w myśl słów Lwa Tołstoja: Często najmądrzejszą odpowiedzią jest milczenie.

środa, 10 stycznia 2018

Oswoić śmierć

Wtargnęła znienacka. Przeszła przez próg. Nie pukała. Nie czekała na lakoniczne: Proszę! Siadając, oparła swe plecy o wezgłowie Twego łoża. Była cierpliwa. Wysłuchała pacierzy. Zobaczyła dziecięcy płacz wnuczki. Siedziała w ludowym stroju. Poprawiała zapinki z cieszyńskiego filigranu. Gruby, czarny warkocz spływał po jej ramieniu. Poprawiła rąbek spódnicy. Naostrzona kosa spadła na drewniane klepki podłogi. Wziąłeś oddech. Poczułeś ulgę. Wtem niespodziewanie chwyciła twą głowę, przytuliła do pełnych piersi, po czym swymi wydatnymi ustami pocałowała Cię. Zasnąłeś snem wiecznym. Zapatrzony w liczne obrazy Jacka Malczewskiego o tematyce śmierci nie mogę pozbyć się wrażenia, że tak może wyglądać dobra śmierć.


Przyjdzie po mnie, gdy lato
Za lat ile sam nie wiem,
Przyjdzie stanie przed chatą,
Powie czas już na ciebie,
Dzieci ziemią obdzielę,
Zrobię jeszcze Bóg wie, co
I w pachnąca niedzielę
Pójdę za południcą. – W Południe
, KAZIK NA ŻYWO

A mogła przycwałować na szpetnej chabecie w czarny całun ubrana. Tylko niezastraszona ćma zmierzchnica zwana trupią główką przysiadła na skraju jej oczodołu. Jedno zatrzepotanie skrzydeł wystarczyło, by piasek skończył się sypać w klepsydrze. Zakrzywione ostrze spadło i zebrało swe żniwo. Śmierć ma to do siebie, że może przybierać najróżniejsze postacie. W Oberży Pod Modrą Gwiazdą nieopodal kościoła pod wezwaniem św. Jerzego była pielgrzymem – mrocznym wędrowcem. Z kolei na Wyższej Bramie była jedną z czterech sióstr i to w dodatku chromą. Zawsze szpetna i wychudzona niosła okrutny los. Była katem i sędzią. Za dewizę swą obrała słowa rzymskiego poety Klaudiana, który niegdyś rzekł: śmierć równa wszystkich i wszystko. Może być również tak, że kostucha sama mu te słowa podyktowała.

Stara oberża pod gwiazdą modrą,
Podła jak nałóg, stęchła jak szczyn.
Gościła wielu i wielu mogło,
Pijąc zapomnieć, że muszą żyć.

Razu pewnego, z drogi dalekiej
Zaszedł tu pielgrzym, co oczy miał
Czarne, głębokie, mrokiem studziennym.
Kostur mu w ręce kościstej drżał.

Daj deli dol daj doli del
Choćbyś się ukrył nie ujdziesz jej
Daj deli dol daj doli del

Masz Ci polewkę, zbożny pątniku
Rzekł dobry karczmarz i nagle zbladł,
Bo czarne oczy to oczodoły,
Z policzków toczy się trupi jad. – Ballada o Czarnej Śmierci,
GreenWood.

Byle przeżyć do wiosny. Tak mówi wiele starszych osób. Jakoś tak wychodzi, że największy odsetek zgonów wśród osób starszych przypada właśnie wtedy, kiedy w przyrodzie wszystko przemija i nie ma prawa rodzić się do życia. Nestorzy rodów mają w zwyczaju przygotowywać nas do swego odejścia. Z przymrużeniem oka rzucają hasła typu: teraz już możemy legnąć w pokrzywach. Czy możemy się przygotować do czyjejś śmierci? Wydaje się, że wiek osoby nie ma znaczenia. Jałowe są również dyskusje, czy łatwiej pogodzić się ze śmiercią nagłą, czy zgonem osoby, która długo chorowała. Kluczem jest tu więź, jaka nas łączyła ze zmarłym. Im bliższa, im silniejsza, tym trudniej pogodzić się nam z faktem, że tej osoby już z nami nie ma. Odeszła do domu Pana.

Nie sposób oswoić śmierci. Nie można od niej uciekać, a tym bardziej ukrywać jej istnienia przed dziećmi. Wiedział o tym Andersen, pisząc słynną Dziewczynkę z zapałkami. Śmierć dziecka skłania mnie do refleksji, że najgorszą jest właśnie takowa, gdyż zaburza naturalne koleje losu każdej rodziny. Zastanawiałem się, czy dawniej było inaczej. W wielodzietnych rodzinach umierało wiele dzieci. Działo się tak niemalże w każdym gospodarstwie. Czy wtedy było to tak naturalne, że nikogo to wówczas nie ruszało? Nic bardziej mylnego. Nasi przodkowie czuli podobny ból, lecz trudne warunki życia sprawiały, że musieli zaciskać zęby i iść dalej przez życie. Mieli przecież dla kogo żyć. W domu pozostawała pozostała gromadka dzieci.

Dziś śmierć wygląda nieco inaczej. Odchodzenie zmieniło się. Pamiętam pogrzeb swej prababki w Brennej, choć ledwo odrastałem od kuchennej ławy. Nie wiem, czy jej zgon zwiastowała sowa, czy  skowyt owczarka niemieckiego uwiązanego na łańcuchu, który zawsze mnie ścigał aż do progu drewnianej chaty. Niezaprzeczalnym faktem było, że umarła ze starości. Złożono ją do ciemnej, drewnianej trumny w gościnnym pokoju. Niebieskie ściany izby przypominały sklepienie niebieskie, zaś zdobne wzorki rodem z minionej epoki migotały niczym gwiezdne konstelacje. Nie pytajcie. Nie mam zielonego pojęcia, czy wcześniej położono ją na podłodze wyścielanej słomą. Zapewne krewne myły ją i odświętnie ubierały, bo przecież idzie w gości. Pytacie, gdzie? Do stołu Pańskiego. Na odchodne wzięła ze sobą różaniec oraz książeczkę Chwalcie Pana. Tylko ona wie, czy szła świetlistym korytarzem. Nie patrzyła się za siebie, choć drogę powrotną wskazywał żałobny śpiew oraz płomień gromnicy w puste noce.

Po pogrzebie zmarłego następuje stypa. Wtedy to przy wspólnym stole najbliżsi wspominają zmarłego. Cofają się pamięcią do zamierzchłych czasów. Nie jest to żadną zasadą, ale co jakiś czas wychylą kielicha ku pamięci. Na stypach nie pije się dużo. Nie wypada przecież urżnąć się w trupa. To większy wstyd niż odpaść na weselu.

czwartek, 4 stycznia 2018

Lista

Nad Mostem Przyjaźni w Cieszynie dobrze nie rozbłysły sztuczne ognie, a wielu z nas miało już gotowe postanowienia noworoczne. Jeden chciał schudnąć. Inny postanowił, że przestanie palić. To miały być mocne, pojedyncze postanowienia poprawy. Taka to bowiem nastała tradycja, którą wielu kultywuje. Są też tacy, którzy stawiają sobie poprzeczkę dużo wyżej. Nie ograniczają się. Bo po co? Tworzą pokaźne listy. Wyznaczają sobie cele. Są bardzo ambitni. Selekcjonują. Nie dobierają w żadnym bądź razie takich, które nie są realne do zrealizowania. Ich ilość jest współmierna do czasu, jaki mogą poświęcić ich realizacji. Wszystko skrupulatnie ułożone według swoistego schematu podyktowanego przez internetowego coach’a. Ani mentora ani mistrza już nie doświadczysz. Dochodzę również do smutnej konstatacji. Z użycia wyszło także słowo hochsztapler. W tym przypadku dużo adekwatniejsze.


Co jest takiego niezwykłego w momencie przełomu lat, że decydujemy się właśnie wtedy na zmiany? Rodowodu należałoby doszukiwać się w czasach antycznych, kiedy to dokładnie w tym samym momencie cześć oddawano bóstwu o dwóch twarzach – Janusowi. Oba oblicza były skierowane w przeciwne strony. Jedno patrzyło wstecz, zaś drugie w przód. Janus nie przypadkiem patronował również bramom, które z nowym rokiem raczymy otworzyć. To światło przenikające przez ich szczelinę ma zwiastować wielką niewiadomą, której nie sposób objawić. Żadna kometa rozrywająca nieboskłon, ani fusy z kawy ciotki Eugenii nie dadzą nam odpowiedzi, co przyniesie jutro. Z całą stanowczością mogę rzec, że jutro będzie takie same jak wczoraj. Nie skończą się swary i zwady. W dalszym ciągu będziemy pamiętali wzajemne urazy. Język nasz będzie kąsał obelżywie, sącząc zatrute słowa. Zdrady, chaos, zniszczenie. Akurat ta z list ciągnie się bez końca.

Niech czytelnik nie ulegnie złudnemu wrażeniu, że widzę świat oczami Hobbesa, czy Schopenhauera, którzy postrzegali człowieka jako złego z natury. My bowiem aktem woli możemy wlać w ten świat również światłość. Od nas tylko zależy, czy chcemy podjąć ten trud. Nie chodzi tu o to, by w jednym momencie porzucić dotychczasowe zwyczaje. Nie odgrywamy wszakże dramatycznej sceny rodem z Holywoodu. Nie każdy musi przejść przemianę niczym Darth Vader w Powrocie Jedi. Zacznijmy od drobnego gestu. A kiedy ulegniemy pokusie, spróbujmy jeszcze raz. Nie kapitulujmy od razu w poczuciu bezsensu. Wszakże los Syzyfa to tylko iluzja.

Swoją drogą ciekawe pytania odnośnie przyszłości stawiają autorzy jednego z niemieckich seriali. Nie spodziewałem się, że w kraju wielkich filozofów zrodzi się  jeszcze dzieło, które da tyle do myślenia, a przynajmniej zaprzątnie mój umysł na długie godziny. Serial pt. Dark wpisuje się w takie ruchome obrazy jak: Matrix, Incepcja oraz Wyspa Tajemnic.  Wspólnym mianownikiem wszystkich tych dzieł jest poddanie pod wątpliwość widza jego postrzegania świata. W Dark akcja toczy się po Wstędze Mobiusa, ale nie cykliczność wydarzeń i ich nieuchronny splot są tu najważniejsze. Najbardziej uderzyły mnie dwie rzeczy. Pierwsza to nieuchronność konsekwencji własnych czynów. Nawet jedno kłamstwo wypowiedziane w dzieciństwie może stać się w przyszłości lawiną, która spadnie znienacka i zniszczy życie wielu ludzi. Jego konsekwencja będzie determinować wiele osób do czynów, których być może nigdy, by nie popełnili.

Jeden z bohaterów serialu zrobił rzecz tylko z pozoru dziwną. W nagłówku artykułu przekreślił słowo pytające i zastąpił go innym. Tym samym zrodziła się u mnie myśl, czy właściwie stawiamy pytania? Czy pytanie kim jest ten człowiek, nie powinno brzmieć: Kiedy takim jest ten człowiek? Czy nasze wyobrażenie o człowieku nie kształtuje jedno wydarzenie lub chwila? Czy nie stajemy się więźniami portretu wyrytego w naszym umyśle? Czy dana osoba jest tą samą sprzed pięciu lat, a może pięciu minut? Czy jesteśmy spójni, czy wewnętrznie rozdarci? Czy mgnienie oka może sprawić, że jesteśmy kimś innym? Te pytania nie dały satysfakcjonującej odpowiedzi. Padły kolejne. Czy jeśli jesteśmy do pewnego stopnia odbiciem swoich rodziców, to którym? Bo przecież odpowiedź można poznać, porównując choćby każde z dzieci.

Mniej teoretyczne rozważania kiełkują w umysłach naszych umiłowanych włodarzy. Również oni początkiem roku postanowili z zapałem stworzyć listę życzeń (tym razem chyba nie pobożnych) oraz postanowień. Cieszyn stawia na modernizację oświetlenia oraz dokończenie inwestycji u zbiegu Bobreckiej i Hajduka. Pojawia się też trochę enigmatycznych zadań, ale nie można przecież tak od razu wystawić wszystkich kart na stół. Wszakże jakiegoś asa w rękawie mieć trzeba w obliczu nadchodzących wyborów samorządowych. Z kolei starostwo stawia na odnowienie i budowę kładek. Nieobca jest też idea sanacji szkolnictwa zawodowego, a to się akurat chwali. Ambitni pozostają włodarze gminy Hażlach. Podobno budżet jest mocno nastawiony na inwestycje. Powinno to cieszyć, lecz nie może być przecież tak słodko. Łyżką dziegciu okazały się niewybredne komentarze pod planowaną budową estrady w Zamarskach.  Budowla stała się obiektem drwin, gdyż niektórym przywodzi na myśl przystanek rodem z PRL-u. Mnie tam się takie miejsca postojowe kojarzą z wypadami w góry. Widocznie są tacy, których satysfakcjonowałby kształt muszli klozetowej za grube pieniądze. Wójt razem z sołtysem muszą tylko o jednym pamiętać. Po nieodżałowanym zamknięciu lokalu U Szkutka, jedyną rozrywką na dziedzinie został miejscowy kościółek. Wobec tego estrada stać pusta nie może. Z kieszeni podatnika będzie trzeba wysupłać parę groszy na nadchodzące imprezy.