środa, 19 sierpnia 2020

Wyhuśtani

To miał być ślub – mariaż doskonały. Oto ziemia z wodą miały się złączyć w mistycznym uścisku. Woda płakała, ziemia zaś nie wytrzymała uścisku. Wierność nie była jej cechą. Niestety, nie zdążyliśmy nacieszyć oczu widokiem huśtawki, która powstała niedawno w ramach projektu Neighbourhood w Cieszynie. Ze smutkiem spoglądałem na drewnianą konstrukcję, która dała się porwać kapryśnej kochance – Olzie.


Nad Olzą ostatnio sporo się dzieje. Pościgi, nowe budowle, plaża. Wszystko dokładnie tak, jak w przyzwoitym amerykańskim filmie. A nie, przepraszam, to tylko pobożne życzenia. Drifty w rejonie Alei Łyska, to nie żadne pościgi, trochę piasku zaś nie czyni żadnej plaży, lecz zaledwie piaskownice. Z kolei drewniane budowle wraz z nurtem znikają szybciej, niż się pojawiają.

Nie mamy szczęścia do tej Olzy albo ona do nas. Wariant drugi jest dużo bardziej prawdopodobny, gdyż to my – ludzie napotkawszy ją, uznaliśmy ją za matkę, nawet sukę, w dodatku obronną, która swym korytem chroniła swe szczenięta, okalając swym korytem, odgradzając od napastnika. Umie ta Olza warknąć. Gdy otworzy paszczę, chluśnie wodą, jak w ten deszczowy dzień, kiedy to piszę.

Rzeka była, jest i będzie. Niestety, zdaje się, że nie umiemy w pełni wykorzystać jej potencjału. To, co powinno się stać naturalną atrakcją naszej miejscowości, geograficznym atutem, staje się nic nieznaczącym elementem. Tu się zgodzę z profesorem Tadeuszem Sławkiem, że miasto odwróciło się od rzeki. W efekcie tego nabrzeże wygląda jak potwór z powieści Mary Shelley. Fakt, jego niektóre członki są nawet w tym przypadku atrakcyjne. Niestety, daleko nam do Karlowych Warów z pięknym nadbrzeżem, choć też mamy własny festiwal filmowy. Szkoda, że nie w tym roku.

Wiele imprez zostało już odwołanych. Wydaje się, że rozrywka i sztuka toczą się po linii pochyłej i nikt nie jest w stanie powiedzieć, kiedy tendencja ta się zatrzyma, zupełnie jak w przypadku mitologicznego kowadła.   Przedmiot ten miał pokonać odległość pomiędzy niebem a ziemią w przeciągu dziewięciu dób, drugie tyle zaś przebyć drogę  od ziemi do Tartaru, choć i tego nie był pewien Hezjod z Beocji. Jedno jest pewne. Nad Cieszynem nie zapadła „noc potrójna”. W czasie wakacji odbywały się imprezy plenerowe: Plaża Open, koncerty oraz Wakacyjne Kadry. Tyle musi starczyć. Przynajmniej na razie.

środa, 12 sierpnia 2020

Miasto wyrusza w miasto

Kiedy w Polsce maszeruje się bądź paraduje w lewo lub w prawo, pod każdą możliwą barwą, zauważam inny, pozornie niewidoczny pochód. Z mojego punktu widzenia to proces znacznie ważniejszy. Celowo w tytule niniejszego tekstu posłużyłem się tautologią, wzorując się na pośmiertnie wydanym tomie poezji Kory pt. Miłość zaczyna się od miłości. Oczywiście tekst mógłbym nazwać inaczej, ale gdyby wprost napisać, o co mi chodzi, parsknęlibyście, Drodzy Czytelnicy, śmiechem.


Od jakiegoś czasu w Cieszynie zaczęły wyrastać ogródki restauracyjne i kawiarniane w miejscach, które dotychczas nie mogły się poszczycić takim elementem. Tak powstały (kolejność niechronologiczna) tego typu przestrzenie przy restauracji Trzej Bracia, kawiarniach Kornel i Przyjaciele oraz Tramwaj Cafe, czy przy  uwielbianej przez młodzież Limonce. Dlaczego o tym piszę? Bo strefa bezpieczeństwa na cieszyńskim rynku została opuszczona. Plan zamknięcia turysty na głównym placu w Cieszynie obrócił się w perzynę. Ta niczym nieskrępowana cisza miasta przerodziła się ledwie w szept, ale drzwi, w które raz wsadzono nogę, nie da się już tak  łatwo zamknąć.

Zwracam uwagę na te drobne zmiany nie bez powodu. Otóż takie wysepki pojawiają się w wielu turystycznych miejscowościach, a jeśli Cieszyn za takowe chce uchodzić, to ten trend musi być ekspansywny. To właśnie walka o te boczne uliczki, o tę pajęczą sieć jest tak kluczowa. Turysta ma się napawać atmosferą miasta, a nie przebiec sprintem od punktu A i B w Cieszynie dla niepoznaki określonych Rynkiem i Wzgórzem Zamkowym. Przybysz by się nad tym wszystkim zastanowić i podumać, musi mieć przystanek, w którym zechce umościć swe mniej szlachetne partie pleców i zostawić nieco gotówki, popijając kawę lub zimne piwo.

Dotychczas nasze miasto nie było przychylne rozwojowi takich miejsc. Ich powstanie, w tym konkretnym czasie upatruję w koronawirusie. Jeśli jestem jednak w błędzie i zostały złagodzone przepisy oraz opłaty z tym związane, to proszę się nie krępować i mnie poprawić. Chętnie przyznam laur zwycięstwa lokalnej władzy w tej sprawie. Uważam jednak, że wyjście w miasto to było jedyne słuszne rozwiązanie, które pozwoliło zwiększyć ilość miejsc, zmniejszonych z uwagi na przepisy sanitarno-epidemiologiczne.

Zostawiłbym już te krzesła i stoliki, gdyby nie fakt, że w Cieszynie – naszym pretendencie do bycia stolicą polskiego designu pojawiły się meble miejskie, których powstanie konsultowano z lokalną społecznością. Nie będę wchodzić w szczegóły, czy był to udany pomysł, bo o gustach się podobno nie dyskutuje. Powiem tylko, że mnie osobiście najbardziej spodobała się huśtawka. Niestety, część mebli nie przeszła próby czasu, gdyż w niespełna tydzień zostały zniszczone. Niestety, nie ma pewności, czy celowo, bo podobno meble były tak licho skonstruowane, że „drewniany tort” (takie me pierwsze skojarzenie) zapadł się pod stopami dzieci. Przy okazji urodzinowego tortu napomknę tylko, że jako mieszkańcy życzylibyśmy sobie trwalszych inwestycji. 

wtorek, 4 sierpnia 2020

O tym nie rozmawiajmy

Wyjechałem z Cieszyna, by nabrać dystansu. Z dalszej perspektywy niekiedy dostrzega się pewne szczegóły znacznie lepiej niż z bliska. Nieodgadnione mechanizmy optyki. Jestem na pograniczu. Tu gdzie przebywam, pogranicze sięga dalej niż paru kilometrów, skąd można dostrzec Beskidy bądź Olzę. Leśne ostępy i nieprzebrane kilometry łąk odkrywają poniemiecką zabudowę, przynajmniej tę, której nie rozjechały radzieckie gąsienice lub nie wybuchły od granatu. Taką to sobie rozrywkę wymyślili wielcy oswobodziciele. Za Niemcem nikt nie płakał. Smutnym spadkobiercą jest socrealistyczne centrum miasta otoczone średniowiecznym murem.

Czy na tym już polskim terenie, gdzie do lat 70. nie budowano domów, bo bano się powrotu Niemców, czuć obecność dawnych mieszkańców? Nie sądzę. Protestanckie kościoły szybko stały się katolickie, zgodnie z wyznawaną przez napływową ludność wiarą. Sami Niemcy pozostawili tu swój dobytek: domy, inwentarz żywy oraz maszyny rolnicze, których mieszkańcy przybyli ze wschodnich rubieży II RP nie byli w stanie obsłużyć. Dziś potomkowie nowych osadników także opuszczają zachodnie granice kraju, przesiedlając się coraz częściej w głąb Niemiec oraz innych krajów Europy Zachodniej.

Nieprzypadkowo przedstawiam obcy mieszkańcom Śląska Cieszyńskiego krajobraz. Różnic jest wiele, choć podobieństw większych lub mniejszych nie brakuje. Już w ubiegłym tygodniu pisałem o podziale Cieszyna – wydarzeniu, które mieszkańcom sprzed stu laty wydawało się profanacją. Czuli się oszukani bez względu na przynależność narodową. Wydawałoby się, że sprawa obchodów stulecia tej tragedii jest zamknięta. Wywiesi się parę flag, złoży kwiaty, pójdzie się na jedną, czy drugą wystawę. Na ogólnopolską akcję upamiętniającą te wydarzenia od samego początku nie mogliśmy liczyć.

Tymczasem po stronie czeskiej odsłonięto słup graniczny, który podzielił społeczność Śląska Cieszyńskiego dokładnie na dwie części, które wcale nie przebiegały według kryterium etnicznego. Otóż pierwsza część uznała, że nic się nie stało. Ważniejsza (nie umniejszam jej znaczenia) jest współpraca trans graniczna, otwarta granica i biznes, inni zaś uznali, że nie można patrzeć, jak prawda jest szargana. Uwierzcie mi, Drodzy Czytelnicy, że symbolika pomnika w pozycji wertykalnej wskazuje jednak na istnienie granic. Gdyby jednak miała zostać upamiętniona tragedia, słupek leżałby obalony. Jednoznaczna interpretacja takiego dzieła byłaby: Nigdy więcej!

Najważniejsze, że ustalono wspólną narrację, a oświadczenia dygnitarzy były dużo lepiej dopracowane niż przy poprzednich akcjach. To doceniam. Natomiast nie mogę pogodzić się z bezrefleksyjnym patrzeniem w przyszłość. By to robić, trzeba mieć uregulowaną przeszłość lub obie strony muszą się zgodzić, co do „grubej kreski”. Tego tematu niestety, nie przepracowaliśmy, choć myślę, że stosunki pomiędzy zwykłymi ludźmi po obu stronach Olzy są dużo lepsze niż te na szczeblach władzy. Stosunki polsko-czeskie w XXI wieku mają zostać złożone na ołtarzu poprawności politycznej przy akompaniamencie smutnych melodii przygrywanych na pedagogice wstydu. Możemy tylko rozmawiać o 1938 i 1968 roku. Natomiast to, co wcześniej, musi zostać przemilczane, najlepiej przykryte kirem.