poniedziałek, 30 grudnia 2019

Zimno II


Zimno. Przejmujący chłód przenika płaszcze i szaliki niczym dotyk upiora. Przemykamy między samochodem a budynkiem w nadziei, że nie poczujemy dyskomfortu. Parę dni z temperaturą na minusie, a narzekamy, jakby przyszła zima stulecia. Z pomocą przychodzi humor z filmu Miś - Barei: Ja rozumiem, że wam jest zimno, ale jak jest zima, to musi być zimno!


Zimno, ale nie na tyle, by pomstować do nieba. Cieszmy się, bo mogło być znacznie gorzej. Przed stu laty zasypało Wiedeń. I to tak konkretnie. Nie działały tramwaje, pociągi dojeżdżały z kilkunastogodzinnym opóźnieniem na Wien Hauptbahnhof. Jeszcze gorzej było z lokalnymi drogami. Konie grzęzły w zaspach, a automobile nie odpalały. Przy odśnieżaniu pracowało piętnaście tysięcy ludzi, głównie żołnierzy. Niestety, siła ta była niewystarczająca. Burmistrz Wiednia zmuszony był do zmobilizowania ochotników, którzy rekrutowani byli wśród mieszkańców stolicy. Jak donosił Dziennik Cieszyński, do wywiezienia było osiem milionów sześciennych śniegu, do czego potrzeba było ponad dwóch milionów wozów. Taka klęska żywiołu. Jakby nie starczyło rozpadu monarchii.

Zimno przepędzane przez niewielki przedmiot, który byłby świetnym oksymoronem. Dziadek trzymał zimne ognie na dnie szuflady kredensu w salonie. Wyciągał je zawsze w sylwestra lub Nowy Rok, by zabawiać wnuki. Pozwalał nam trzymać te niewielkie patyczki, które iskrzyły się w zastraszającym tempie. Były bezpieczne. Nie powodowały huku ani nie urywały palców. Było w tej zabawie coś eleganckiego.

Sylwester będzie huczny. Czesi będą już strzelać z haubic dzień wcześniej, jakby nie mogli wytrzymać napięcia przed wydaniem rozkazu punktualnie o północy kolejnego dnia. Nie łudźmy się, nie będziemy lepsi od naszych sąsiadów. W marketach puścimy z ogniem gotówkę. Zza kraty sprzedawca wyda Gladiatory, Świetliste lance oraz Super Nowy. Gdyby ktoś chciał zabłysnąć w towarzystwie, to na Allegro można zakupić fajerwerki z podobizną Stalina. Jeśli chodzi o to, co ruskie, to cenię tylko tanie szampany.

Gdy bąbelki alkoholu przestaną musować w ustach, warto wybrać się w Nowy Rok na rynek w Cieszynie. Początkiem przyszłego roku niebiosa nie zostaną rozświetlone przez fajerwerki. Będziemy świadkami pokazu tańca i to nie byle jakiego. Muszę rozczarować tych, co myślą, że zatańczy Maserak albo inna gwiazda z telewizji. Nad głowami będą latać rozświetlone drony zgodnie z zaprogramowaną choreografią. Czy będzie pięknie? Na pewno nowatorsko.

poniedziałek, 16 grudnia 2019

Świątecznie


Przyszła nareszcie chwila ciszy uroczystej, Stało się – między ludzi wszedł Mistrz – Wiekuisty – napisał Cyprian Kamil Norwid w Rzeczy o wolności słowa, którą wygłosił przed audytorium w Paryżu 1869 roku. Odważne słowa i takie pozostawiające niesmak wśród elit ówczesnej stolicy kultury. Przeszły bez echa, bo kimże był ten przybłęda z Polski, by wspominać o Bogu wykształconym ludziom, którzy woleli budować świat bez niego. Poeta został zapomniany. Bóg też. Dziś historia powtarza się na nowo. Słowa Norwida zostałyby wyśmiane. Któż to ten Norwid? Dostał może Nike? A może występuje w programach śniadaniowych, popijając sojowe latte macchiatto? Ten wirtuoz słowa nie może być brany na poważnie, nie obchodzi przecież Winter Holiday. A takie piękne są kartki tego roku, nieskalane nawet bombką choinkową.


Swoją drogą, gdy jesteśmy przy choince, warto się zainteresować tym, że do Księstwa Cieszyńskiego dotarła wraz z małżonką księcia cieszyńskiego Karola Ludwika Habsburga  - Henriettą, która zaszczepiła tę tradycję prosto z rodzimych Niemiec.  Lubię takie historie, na których można budować tradycję, bo nie ukrywajmy, postać księżnej została nieco zakurzona, o wygląd zaś choinki na cieszyńskim rynku nadal toczą się spory.

Tradycja nie jest po to, by więzić, lecz przypominać o naszych korzeniach. Od pielęgnującego zależy, czy uschną. Może się tak stać wówczas, gdy zupełnie się od niej odetniemy lub przedobrzymy. Tradycja może też ewoluować. Tego roku podążyłem nieco za modą i w pokoju mego syna stanęła nasza wspólna choinka. Nie wyrąbaliśmy jej w lesie ani nie kupiliśmy na stoisku w pobliżu Kauflandu. Wznieśliśmy ją z literatury dziecięcej, pozwalając sobie na jeszcze więcej radości niż zwykle.

Radują się także ludzie, spotykając się od początku grudnia na wigilijkach – w kawiarniach, restauracjach, czy nawet zwykłych garażach. Niewiele trzeba, by się spotkać w różnych gremiach. Co prawda tu ortodoksji nie ma jak podczas prawdziwej wigilii, ale gdy spotka się odpowiednie towarzystwo, to atmosfera bywa iście ciepła i rodzinna. Zauważyłem też rozdźwięk w przygotowaniach do tych spotkań towarzyskich. Płcie się jednak różnią. Nie ma co do tego wątpliwości. Panie chcą się pokazać od najlepszej strony. Widać, że u fryzjera była albo przynajmniej sąsiadka uczesała. Z kolei z odmętów szafy wydobyto najlepszą kreację. Teraz się ludziom można pokazać, zwłaszcza że konkurencja jest spora. Panowie mają zupełnie inną strategię na obycie w towarzystwie.  Najlepiej się postrzegają przez pryzmat szkła, tego za ćwierć stówy.

poniedziałek, 9 grudnia 2019

Prezenty


Uśmiech na twarzy, rozszerzone źrenice, przyspieszone tętno, dzikie okrzyki - te dolegliwości towarzyszą każdemu zdrowemu dziecku, które właśnie zobaczyło prezent. Upominek fascynuje przez jeden dzień, może dwa. Potem trafia w kąt i już nie cieszy tak, jak jeszcze przed momentem. Z kim bym nie rozmawiał o dzieciach, przeważnie usłyszę: Te dzieci wszystko już mają. Myśmy tyle nie mieli. To prawda, ale czy to nie wina nas samych. Czy przypadkiem sami nie rekompensujemy sobie braków z dzieciństwa? Czy nie wolimy kupić drogiej zabawki, by zagłuszyć sumienie? Mówi Pan, że nie ma sobie nic do zarzucenia? Kiedy bawił się Pan ostatnio z dzieckiem?


Dzieci lubią się bawić i dopominać o coraz to nowsze zabawki. Tato, proszę, kup mi zabawkę! – wrzeszczy na cały sklep dzieciak. Wszyscy się na niego gapią, tak jakby ich pociechy takiego cyrku w życiu nie urządziły. Z politowaniem patrzą na rodziców, że nie umieją wychować potomka, zupełnie tak samo, jak oni jeszcze parę lat temu. Dzieci trzeba uczyć wartości przedmiotów. Warto w tym celu udać się do cieszyńskiej Cafe Muzeum, by zobaczyć wystawę przygotowaną przez sąsiadujące Muzeum Śląska Cieszyńskiego. Niewielka ekspozycja przedstawia jak dawniej wyglądały mikołajki. Warto pokazać nie tyle rózgi, czy oszkrabiny, ile to, co kiedyś dzieci cieszyło, kiedy Mikołaj nie był jeszcze tak majętny.


Bez względu na to, jak św. Mikołaj był szczodry, w Cieszynie nie zapominano o nim. Tym razem warto to jednak odnotować, bo w mieście zaczęła się odradzać tradycja orszaku św. Mikołaja, który po raz pierwszy w odnowionej formule podążył od rotundy aż do rynku, by tam uroczyście rozpalić choinkę. Tradycje, które zawdzięczamy cieszyńskim księżnym, zgromadziły wielu nietuzinkowych uczestników – Franciszka Józefa, Przemysława Noszaka, bractwo kurkowe. W tłumie widziałem także Jankiela, a przynajmniej tak mi się zdaje, bo już chyba każdy grający Żyd będzie Jankielem, choćby i miał inne starotestamentowe imię.


Tego roku jarmark bożonarodzeniowy nie ma nic wspólnego z szopką, którą się dotychczas odstawiało i kazało się cieszyć widzowi, że miał zaszczyt w niej uczestniczyć. Wiele władza obiecywała, ale muszę przyznać, że nie zawiodła oczekiwań. Na cieszyńskim rynku rozstawiło się wielu kupców, głównie z rękodziełem i tradycyjnymi wyrobami. Towarzyszył temu powiew przypraw korzennych, rozgrzewający smak wina oraz prawdziwie świąteczna muzyka, którą wykonywano prosto ze sceny. To jest dobra droga.


To nie koniec niespodzianek grudniowych. Tego roku św. Mikołaj był łaskaw także dla wielu cieszyńskich rodziców. Przyznam, że byłem wzruszony tą świąteczną kartką na niebieskim papierze, którą znalazłem w szafce mojej córki. Ułańska fantazja władzy nie zna granic. Poinformowano nas, że opłaty za żłobek od przyszłego miesiąca wzrastają średnio o sto osiemdziesiąt złotych. Miasto miało szukać oszczędności. Dobrze wiedzieć, że w naszych kieszeniach. To w Cieszynie zdecydowanie nie cieszy.

niedziela, 1 grudnia 2019

Sklep mego ojca


Oczy dziecka mają tę niezwykłą właściwość, że widzą wszystko w zupełnie innych barwach. Ma to związek z ich postrzeganiem świata, które przepełnione jest emocjami. Jeśli coś postrzegają jako piękne, w ich pamięci na zawsze pozostanie kolorowe, jaskrawe lub wręcz cukierkowe. Natomiast, kiedy dostrzegą coś brzydkiego, niepodobającego się im, od razu to artykułują. Dzieci są pod tym względem szczere i bezwzględne. Kiedy świat ma takie barwy, nie może być szary, siwy lub grafitowy. Nawet jeśli takie barwy były widziane przez nas za młodu, w późniejszych latach wspomnienia te są zupełnie wyparte.

Źródło: fotopolska.eu

Przy zbiegu ulic Bolesława Chrobrego i Bielskiej stał sklep mego ojca. Sklep z odzieżą. Wówczas wcale nie było jeszcze ich wiele w mieście, a o sieciówkach przeciętny obywatel nie słyszał. Wielu cieszyniaków zaopatrywało się wtedy na targowisku miejskim, lecz początek lat dziewięćdziesiątych rozbudził w Polakach poczucie pragnienia wolności. Jak grzyby po deszczu otwierały się małe interesy. Zachłyśnięcie się wolnością miało swój koszt. Nieznajomość przepisów prawa, nieczyste reguły gry i uprzywilejowanie obcego kapitału sprawiły, że tak naprawdę niewielu przetrwało wielkie tąpnięcie gospodarcze i zasilało grono bezrobotnych u progu nowego milenium. Nie inaczej było ze sklepem mego ojca.

Róg Chrobrego i Bielskiej zawsze będzie kojarzył mi się z Dalekim Wschodem. Często siedziałem w sklepie ojca, gdzie pilnowała mnie pracująca tam babcia. Siedząc na fotelu, podziwiałem orientalne fototapety, chińskie lampy oraz naścienne wachlarze. Oczywiście, że było w tym sporo kiczu, ale na wazy z dynastii Ming nie było nas stać. Tak oto mój ojciec został jednym z pierwszych sprzedawców odzieży chińskiej w Cieszynie na długo, zanim powstały pierwsze chińskie markety.

Róg Chrobrego i Bielskiej ma długoletnie tradycje handlowe. Już od początku swego istnienia został przeznaczony, by prowadzić tam niewielki interes. Choć  ponad stuletnia historia tego miejsca nie jest tak dobrze znana, to sprzedawano już w tym miejscu farby, a także gazety. Dziś prasa nie jest tak popularna, więc musi się podpierać także innymi produktami. Na skrzyżowaniu wspomnianych już ulic sporą popularnością cieszy się odbiór paczek.

Do napisania tego pełnego wspomnień tekstu nakłoniło mnie zestawienie fotografii sprzed stu jedenastu laty z obrazem współczesnym. Choć na skrzyżowaniu niemieckojęzycznych ulic były wówczas peryferia, to niczego im nie brakowało. Było coś urokliwego w drewnianym płocie i dumnie kroczących kaczkach po trotuarze. Nad krajobrazem górowało młode drzewo, którego dziś nie ma. Droga, choć nie tak ruchliwa, jak dziś, zapełniona była ludźmi. Obecnie miejsce to powoduje smutek. Zostało zdegradowane. Jedyne co może budzić, to litość. Oto dostrzegamy mieszaninę spadającego tynku, nowoczesne okna nieprzystające do stylu architektonicznego, szał reklam na fasadach budynków oraz mury samochodów. Dzieło to szalonego artysty, który znalazł umiłowanie w grotesce. Niestety, jeszcze gorsza jest diagnoza dla odbiorcy, który wpatruje się w obraz i tego nie dostrzega.