wtorek, 23 sierpnia 2022

Przywitanie z Wieżą Babel

Ranek był dżdżysty, co zdawało się źle wróżyć o wiecu. Niedługo dogoniliśmy pochody, zdążające do Cieszyna i z początku wymijaliśmy je. Potem tłumy szły całą szerokością szosy, więc mąż kazał jechać w tempie równym z krokiem pieszych, wysiadł wraz ze Staszkiem i przyłączyli się do pochodu. Nikt chyba z Polaków, mężczyzn i kobiet w zagłębiu nie pozostał w domu, tak potężna była rzeka ludzka, płynąca ku Piastowskiej wieży, wzbierając strumieniami z okolicznych wsi i wiosek. Takie same rzeki i strumienie, na znak dany przez Radę Narodową, płynęły z całego Cieszyńskiego, z gór i dolin, a najpotężniejsze z Karwiny i Trzyńca. Przez główny most w Cieszynie pochody zza Olzy szły godzinami i godzinami - Zofia Kirkor-Kiedroniowa, Wspomnienia. Cz. 2. Ziemia mojego męża, Kraków 1988

Tego dnia, kiedy zasiadłem do pisania, również było deszczowo. Co prawda, dynamika opadów była zupełnie inna. Nie sposób było nikogo dostrzec za oknem. Deszczowe organy swymi ciężkimi tonami zagłuszyły rockowe solówki kosiarek, które tradycyjnie już w letnie, sobotnie przedpołudnie rozbrzmiewały na cieszyńskich posesjach. Patrzyłem przez okno bez żadnego celu. Szyba nieśmiało ukazywała me odbicie i  odgradzała od oczyszczających strug.  Szukałem znaków na niebie – jakiegoś rozwiania wątpliwości.

Nie wiedziałem, czy i kiedy uda mi się napisać kolejny tekst. Kiedy dostałem propozycję pisania do Tramwaju Cieszyńskiego, przypomniały mi się słowa brytyjskiego noblisty – Winstona Churchilla, który miał powiedzieć: Nie marnujmy dobrego kryzysu. Uważam, że kryzys twórczy takim właśnie jest: dobrym. Pozwala uporządkować myśli, odpocząć, nabrać dystansu, a także wyciągnąć dalsze wnioski. Niestety, kluczowe dla przerwania jakiegokolwiek impasu jest zebranie się w sobie i wykorzystanie jednego z punktów na naszej osi czasu. 

Niewątpliwie takim punktem była rozmowa z Marcinem Mońką wewnątrz tramwajowego wagonu, którego okna wypełnione archiwalnymi fotografiami  Cieszyna, pobudziły nas do rozmowy o mieście. Marcin zachęcając mnie do tego, bym regularnie jeździł Tramwajem, obiecał opiniotwórczy pluralizm, co w żadnym wypadku nie oznacza światopoglądowej równowagi - parytetów konfesji, płci oraz innych wyznaczników ludzkiej tożsamości. Miałem pisać wraz z innymi autorami, ukazując różne spojrzenia na Śląsk Cieszyński. Tyle szczegółów.

Na początku tekstu nieprzypadkowo przywołałem wspomnienia Zofii Kirkor-Kiedroniowej, gdyż ten opis w pewien sposób ożywia me wyobrażenia o dalszym moim pisaniu. Na łamach Tramwaju Cieszyńskiego felietony ma pisać parę osób o różnej wrażliwości, poglądach i życiowym doświadczeniu. Wyobraziłem sobie nas jako tych, co wyszli z przeklętej wieży, zburzonej ręką Boga. Będziemy do Was, Drodzy Czytelnicy, zwracać się zupełnie innymi językami. Będziemy pisać o tych samych miejscach, ale w ten sposób, jakby to były wręcz zupełnie inne miejsca albo nakładające się na siebie rzeczywistości. Może będziemy się spierać, pisać polemiki lub organizować publicystyczne ustawki. Jest również spora szansa na to, że staniemy na czterech końcach miasta i będziemy prowadzić swe monologi. Rzekłem czterech? Ups… Ten brak dyskrecji.

Mamy w Cieszynie własną wieżę, symbolicznie podobną do tej w kraju Szinear. Zdążamy w jej kierunku, wirujemy, miotamy się bezwiednie, szukając szczęścia w jej cieniu. Jako mieszkańcy miasta i okolic możemy różnić się od siebie wszystkim, mieć sprzeczne interesy i pogląd na pewne sprawy. Jednak to poplątanie języków, choć ważne, bo zaburza nam komunikację, przysłania to, co najważniejsze: nasze miejsce tu na Ziemi.