poniedziałek, 28 maja 2018

Afera

Na niebie jest wiele gwiazd,
Których nikt nie przeliczy.
Na ziemi jest wiele miast,
A w każdym wiele goryczy.

Idę prosto przed siebie
Ach, gdzież jest koniec i kres,
Gwiazdy liczę na niebie
Oczami pełnymi łez.
- W drodze, Antoni Słonimski


Z błękitnego obłoku majowego nieba zeszła do mnie ona, niby nimfa, eteryczna niewiasta przyobleczona w drogę mleczną. Zza konstelacji gwiazd i przepastnych otchłani czarnych dziur ujrzałem usta, skreślone tchnieniem woli najwyższego artysty. Wypowiedziały: Chodź! Z mgły podświadomości wyłoniły się dłonie. Poczułem siłę giganta, gdy schwytała me nadgarstki. Chciała odczytać los za pomocą chiromancji. Mgnienie oka wystarczyło, bym poczuł na ramieniu uścisk opancerzonej rękawicy, mieniącej się złotem w mroku niczym na tryptyku Hansa Memlinga.  Przebudzony znalazłem na swej pościeli pawie pióro.

Któżby nie chciał poznać przyszłości? Być pewnym tego, co nadejdzie jutro. Nie musieć rozgrywać każdego ruchu niczym w partii szachów. Porzucić ryzyko. Oddać się ułudzie stabilizacji. Wierzyć wymyślnym horoskopom z gazety za dwa złote. Oddać swój los w ręce wróżek niczym książę cieszyński Adam Wacław. Odrzucić Opatrzność Bożą. Być oświeconym. Bać się czarnego kota na drodze. Szukać znaków w locie ptaka. Stawiać horoskopy, studiować perskie tablice astrologiczne. Nie przewidzieć żadnej z afer.

Można by rzec, że miesiąc maj w Cieszynie nie obfitował w ważne wydarzenia. Po prostu wiało nudą, przynajmniej u tych, którzy nie umieli lub nie chcieli sobie znaleźć miejsca. Prowincja była zbyt ciasna i siermiężna. Kiedy wołano: Kurtyna w górę!, ktoś zgasił światło. Zapalił dopiero wówczas, gdy cieszyński rynek wypełnił się samochodami. W wytartych fotelach teatru przebudzili się znawcy turystyki, urbaniści oraz planiści, bo oto ktoś śmiał wypełnić po brzegi samochodami najważniejszy plac Cieszyna. Zapomnieli, że jeszcze sto lat temu w tym miejscu stały stragany, a przy nich przekupki czyniące wesoły rozgardiasz. W wielkim tłumie frymarczyły wszystkim, czym się dało. Nikomu nie przeszkadzał srający koń. Minęło stulecie. Umówiliśmy się, że piękny widok jest wartością nadrzędną w mieście. Odstępstwo od zasady uwidoczniło rysy na tym wizerunku. Braku miejsc parkingowych nie da się już zakamuflować.

Oto stało się. Aferę pierwszą wyparła druga. Świeżości ustąpić miejsce trzeba, choć przy temacie toalet bywa to trudne. Wzburzenie wśród ludu wzbiera, bo na zamku w Cieszynie zamknięto bezpłatną toaletę, gdyż ta oblegana jest przez okolicznych bezdomnych. Władze radzą sobie z nimi tak samo dobrze, jak murgrabia ze zbójnikami w Janosiku. Postanowiono uciec się do genialnego fortelu i wprowadzić opłatę za korzystanie z toalet.  Czy to nie przebiegłe, sprowadzić żebrzącego do roli kierownika? Lud może tego nie przetrzymać. Już szykuje widły, podpala pochodnie. Bo jak to brać pieniądze za kreatywność, a nie wymyślić rozsądnego rozwiązania?

Nie można na tych dwóch poprzestać, bo już nowa afera pojawia się na horyzoncie, a dokładniej w przeszklonej witrynie sklepowej. W Cieszynie zwyczaj taki panuje, że na wiosnę pojawiają się tabla ze zdjęciami absolwentów szkół. Jedno z nich stało się przyczyną niewybrednych komentarzy ze strony doborowego towarzystwa. Otóż zacnemu gremium nie spodobały się zdjęcia klas mundurowych z bronią i celowanie z niej do własnej skroni. Zasadniczo zgadzam się, że nie jest to szczyt elegancji, do jakiego wyrobione, cieszyńskie towarzystwo było przyzwyczajone. Zapomniał wół, jak cielęciem był. Iluż to wybryków się dopuścił? Jakież to wstydliwe czyny, swą udawaną powagą chce przyćmić? Gdzież ta ułańska fantazja? Pardon.  Obrazy rodem z Gierymskiego i Grottgera to przecież zarzewie patriotyzmu.

wtorek, 22 maja 2018

Nauka


W miniony czwartek w wieku 94 lat zmarł Richard Pipes – znany sowietolog oraz doradca prezydenta USA Ronalda Reagana. Jednak nie to jest najważniejsze z perspektywy Cieszyna.  Profesor niczego tu nie wybudował, nie zrewolucjonizował, ani nawet nie zachwalał tego miejsca przy każdej możliwej sposobności. Największym jego dokonaniem było przyjście na świat właśnie w naszym mieście. Niech nikt nie sądzi, że drwię z tej postaci, gdyż w żadnym stopniu nie dała mi ku temu powodu. Teraz rolą włodarzy, kierowników instytucji kultury i nauki jest wykorzystanie tego faktu. Tu zaczyna się brutalna  walka o promocję i świetlaną przyszłość Cieszyna. Można zacząć choćby od nadania nazwy rondu, a zakończyć na międzynarodowej konferencji naukowej poświęconej postaci wybitnego profesora. Pamięć o Richardzie Pipesie na tym nie straci, a i my możemy coś na tym zyskać. Trzeba tylko chcieć się uczyć korzystać ze splotów losu.


Jedenaście lat temu zdawałem egzamin dojrzałości. Muszę przyznać, że ta nazwa jest  zupełnie nietrafiona. Wypełnienie paru arkuszy nie czyni nas dorosłymi, zaś pozytywne zdanie egzaminu nie otwiera nam drzwi do świetlanej przyszłości. Może być zaledwie początkiem czegoś. Czego?  Ot niespodzianka, czasem chichot losu. Nikt nie wspomina o tej ścieżce zdrowia, która następuje potem. Idole spadają z łoskotem z piedestału. Świetlane idee odkrywają swe cienie. Misternie budowana wizja świata zawala się niczym płytki domina. Człowiek staje się obolały, jak gdyby dostał od życia niewidzialną, gumową pałą. Idąc przez życie, uczy się dalej. Suchą teorię wypiera twarda praktyka.

Swoją drogą, jeśli jesteśmy już przy praktyczności nabytej wiedzy, warto się trochę przyglądnąć naszemu systemowi nauczania. Żeby zbytnio nie rozmywać obrazu i nie udawać znawcy, skupię się tylko i wyłącznie na przedmiotach językowych. Języków obcych można się uczyć dwanaście albo i więcej lat i nie umieć absolutnie nic poza podaniem swego imienia, wieku, czy miejsca zamieszkania. Te wszystkie wspaniałe i kosztowne podręczniki za każdym razem powielają ten sam schemat. Co roku zmienia się tylko stopień zaawansowania językowego. Nie nauczymy się z nich jak przeprowadzić transakcję sprzedaży samochodu, jak dostać pracę w zagranicznej spółce, jak ponarzekać z kolegą na pracę, ani jak poderwać dziewczynę. Za to do perfekcji możemy się dowiedzieć jak rozmawiać o naturalnych zagrożeniach środowiska (ja tego nie potrafię nawet w rodzimym języku). Nauczymy się opowiadać o wizycie w galerii sztuki, bo przecież wszyscy regularnie tam chodzimy. Największą przyjemność nam sprawi rozmowa o trzech generacjach pod jednym dachem z niem. drei Generationen unter einem Dach, które czymkolwiek by nie było, brzmi jak rozkaz wydawany w armii. Miejmy zatem szacunek do Goethego i Schillera, że pomimo takiego języka takie cuda pisali.

Na sam koniec z wyżyn literackich wznieśmy się jeszcze wyżej niczym na skrzydłach wiatru i zahaczmy o doświadczenia duchowe. Dobiegł końca okres komunijny – czas, w który dziecko przyjmujące po raz pierwszy sakrament oraz jego rodzina powinni przeżyć w sposób wyjątkowy. Wyjątkowości nie mają zapewnić limuzyna, drogie stroje, nowoczesna fryzura, suto zastawiony stół, ani pękate koperty, lecz spotkanie z Jezusem. Jestem głęboko przekonany, że większość tych cudacznych historii to tylko incydenty, które na ekranie telewizora urastają do rangi wielkiego problemu i wykrzywiają rzeczywistość. Najlepiej zachować we wszystkim umiar.

wtorek, 8 maja 2018

Rara avis

Parę dni temu przypadła dwusetna rocznica urodzin Karola Marksa. Z tej okazji w odległym od Śląska Cieszyńskiego Trewirze stanął pomnik filozofa. Był to dar z dalekiego Państwa Środka, gdzie Marks darzony jest szacunkiem. Odłóżmy na bok dyskusje, gdzie byłyby teraz Chiny bez Marksa.  Zapewne  jest to temat fascynujący, lecz dywagacjom nie byłoby końca. W ślad za Chińczykami poszli liczni europejscy dygnitarze zafascynowani brodatym koryfeuszem klasy robotniczej. W sumie każdy pretekst do pójścia na suto zakrapiany bankiet za pieniądze podatnika jest dobry, nawet jeśli oznacza to propagowanie najgorszych możliwych treści. Bo czym innym jest napuszczenie jednego człowieka na drugiego? Czymże jest doprowadzenie człowieka do chorobliwej zazdrości? Upodleniem. Takie to sztandary są dziś modne. Ten kto pójdzie pod prąd, w najlepszym wypadku utonie w potoku drwin.


Za najważniejsze dzieło Marksa uważa się Kapitał. Zdaje się, że wyjątkowo narodowość kapitału jest bez znaczenia, bo przy okazji polskich świąt narodowych nad Kauflandem załopotały polskie flagi. Już bez uszczypliwości warto stwierdzić, że flagi powiewające nad prywatnymi przedsiębiorstwami to bardzo miły akcent, zaś te zawieszone w urzędzie nie robią już takiego wrażenia. Wiszą i tyle, bo tak powinno być. Prywatne inicjatywy sugerują własną, nieprzymuszoną wolę, która doprawdy jest godna pochwały. Mimo to, nieprzychylni jakimkolwiek patriotycznym symbolom i tak będą szukać dziury w całym.

Cieszyńskie obchody Święta Narodowego Trzeciego Maja przebiegły jak co roku. Parafrazując tekst jednej z piosenek Kultu, trasa bardzo dobrze znana od jednego pomnika do pomnika.  Kwiaty w narodowych barwach piętrzyły się, zaś kolejne przemowy lokalnych notabli budowały coraz   to wyże kondygnacje wieży patosu. Niektórzy przypuszczają, że to gesty pełne cynizmu mające wzbudzić w nas miłość do władzy. Kogóż to obchodzi, co studiowali politycy – Sun Tzu, Tudykidesa, Machiavellego, czy etykietę z butelki po domestosie? Wierzę, że przynajmniej część z nich uczestniczy w obchodach świąt narodowych, ponieważ tak czują, a nie z wyrachowania.

Kiedy uroczyste przemarsze zapadły nam już w pamięć niczym widok cieszyńskich mażoretek, przenieśmy się do świata wirtualnego, żeby nie rzec urojonego. Chętnie obserwuję różne trendy w świecie mediów społecznościowych. Jedne zachwalam, inne zaś ganię. W ostatnim czasie modne stały się  nakładki na zdjęcia profilowe. Wśród nich prym wiedzie – Jestem za delegalizacją ONR. W czasie majówki żadnego ONR-owca nie uświadczyłem. Co to za życie? Same małżeństwa z dziećmi i seniorzy. Taki ONR-owiec to chyba istny rara avis, gatunek zupełnie niewystępujący na Śląsku Cieszyńskim. Gdybyście jednak chcieli, Drodzy czytelnicy, taki zobaczyć, należałoby wynająć Pampaliniego łowcę zwierząt albo wybrać się do Warszawy. W tej Warszawie to zawsze wszystko jest inaczej.

środa, 2 maja 2018

Huśtawka


Cieszyn się zmienia. To jest fakt, z którym ciężko dyskutować. To czy zachodzące zmiany są dobre, czy złe, nie mnie oceniać. Wyręczą mnie w tym zadaniu wszystkowiedzący malkontenci, rozmaici defetyści i przemilczani przez historię działacze, niewywołani do odznaczeń, zawistnicy, a także ci, którym nie w smak jest cokolwiek. Z całą pewnością lista tych bojowników nie jest zamknięta, a mógłbym przysiąc, że rozrasta się w sposób geometryczny. Dla nich widoczne jest tylko widmo klęski, słupy dymu i pobielałe kamienie. Antystenes z Aten mawiał o takich osobach: własny charakter tak ich pożera jak rdza żelazo. Jeśli żyją w tej emocji głupiej, nigdy nie dostąpią tego wina życia, o które im chodzi.


Jak moiczki na wiosennej łące wzrastają, tak i nowe elementy pojawiają się w cieszyńskim krajobrazie. W miniony piątek hucznie otwarto dworzec. Jeszcze żaden autobus stamtąd nie odjechał, a już tłumy ustawiały się kolejce, by zobaczyć to widowisko – istne fête galante. Lokalna wierchuszka w asyście pań w strojach ludowych oraz przy akompaniamencie orkiestry przecięła wstęgę. Był to przede wszystkim świetny sposób, by pokazać się w świetle fleszy i przypomnieć o swoim istnieniu przed zbliżającymi się  wyborami. Niezliczone ustawki na peronach, nieszczere uśmiechy i uściski dłoni mają się wkomponować w przedwyborczą strategię. Przy całej swojej złośliwości muszę przyznać, że obiekt został solidnie wykonany i nie szpeci okolicy swym wyglądem. Tym to sposobem została zmyta plama na honorze Cieszyna. Dobra robota!

Swoją drogą, Cieszyn tonie w barwach. Co rusz przy którejś z dróg wartę  pełnią giganci – okazałe kasztanowce, które o tej porze roku mają w zwyczaju kwitnąć. Jednak nie tylko przyroda sprawia, że miasto przykuwa wzrok i ujmuje za serce. Miejską przestrzeń ubarwiają również murale, których przybywa z roku na rok, zwłaszcza pożądane są tam, gdzie budynki wyglądają jak wyciągnięte żywcem z Pianisty. W minioną sobotę do cieszyńskiej kolekcji dołączył mural w Parku Pokoju, który skąpał w mroku lapidarium. Zaklęte w kamień sylwetki niczym bohaterzy z horroru o gorgonie stały się obrazem oglądanym w ciemnej sali kina. Tak oto zostało upamiętnione Kino na granicy.

Na cieszyński rynek powróciły tak chętnie oblegane huśtawki z bielonego drewna. Korzystają z nich nie tylko dzieci, lecz również dorośli. Chcemy znowu poczuć się jak wtedy, kiedy w ustach tkwił lizak w kształcie serca, a mama zatroskanym głosem wołała przez okno na obiad. Podobne odczucia ma elegancka, młoda dama, której perfekcyjne ciało buja się to w tył, to w przód – na wahadle marzeń. Nie sposób zgadnąć o czym myśli. Ze stopy delikatnie zsuwa się smukły obcas, obnaża delikatną kostkę.  Nie umyka to uwadze mężczyzny. Myśli narowiste trzyma na uwięzi, broni je przed synem Marsa. Nad płytą rynku unosi się duch mistrza Fragonarda.

Tknięcie czubkami palców potrafiło – gdy już
Nadało ruch – rozhuśtać cię równie wysoko,
Jak mocne pchnięcie w plecy.
I prędzej czy później Wszyscy uczyliśmy się sztuki wzlatywania
W niebo, chyląc się naprzód i w tył w otwartej stodole,
Odpychając się stopą, tnąc jak scyzoryk powietrze – Seamus Heaney, Huśtawka