wtorek, 29 stycznia 2019

Serce


Jakie to uczucie? Wypełniłaś całe życie służbą dla innych. A ono się kończyło. Krew  krążyła coraz słabiej. Serce niegdyś tak niestrudzone pompowało tyle sił, by podeprzeć słabszego. Działałaś nie dla poklasku. Ten mogłaś zdobyć przecież inaczej, łatwiej – pieniędzmi lub talentem. Nie pragnęłaś niczego w zamian od potrzebujących, bo  chcieć czegoś w zamian od ubogiego jest niczym innym jak dążeniem do poniżenia go.


Dokładnie 18 października 1957 roku serce przestało bić dla Cieszyna i okolic. Wtedy to odeszła  Dobra Pani z Kończyc Wielkich, która ostatnie chwile swego życia spędziła  w niewielkim mieszkaniu przy ulicy 3 Maja w Cieszynie. Nie przypadkiem przywołuję postać hrabiny, której pomoc nie ograniczała się do jednego dnia w roku. Była zaprzeczeniem wszystkich socjalistycznych poglądów, które w bogaczach upatrywały tylko chęci zysku i źródła wyzysku. Gabriela von Thun-Hohenstein mogła kwitnąć i pachnąć. Mogła pisać ckliwe wiersze i brylować na bankietach wraz z elitą ówczesnej Europy. Ta jednak wolała pomagać kombatantom, ubogim, sierotom i z własnych pieniędzy fundować wiele przedsięwzięć. Nie starczy mi miejsca, by wymienić ilość organizacji, którym przewodziła. Uważała się za Niemkę, ale pomagała bez względu na przynależność narodową. Okupacja hitlerowska sprawiła, że po wojnie wolała zostać w Polsce. Po wojnie nowe władze nie podziękowały jej za nic. Zagarnięto jej majątek, ale nie odebrano jej tego, kim była. Mimo tego wdzięczność pozostała  w ludzkich sercach. Niezliczone grupy ludzi odprowadzały ją podczas ostatniej drogi na cmentarz. Było kogo żegnać.

Niestety, w szpitalu, który rozwinął się także z udziałem hrabiny, nie dzieje się dobrze. Przykro, że muszę pisać o tym po raz kolejny. Widocznie nikt sobie nic z tego nie robi, że Oddział Chirurgii Dziecięcej w Cieszynie zostanie zamknięty. Byli pracownicy atakują. Dyrekcja szpitala się broni. Wszyscy grzęzną w okopach. Na litość boską! To nie jest Verdun! Ja nie wiem, gdzie w tak istotnym momencie  są odpowiednie organy nadzorcze, które mogą zlecić audyt w tej jednostce. Pewnie licytują fotel albo inny bibelot.

Za sprawą wcześniej przywołanej Dobrej Pani z Kończyc Wielkich wróćmy do spraw, które radują serca. Praca na rzecz społeczności jest w naszym mieście nadal żywa. Potwierdza to fakt ilości złożonych projektów w ramach Budżetu Obywatelskiego. W tym miejscu chciałbym podziękować licznemu gronu znajomych, którzy w ostatnich dniach zachęcają mnie do poparcia i zagłosowania na konkretne pomysły. Pod każdym podpisałbym się obiema rękami, a gdyby tego było mało, poświęciłbym obie nogi. Szkoda, że tak wiele ciekawych inicjatyw musi ze sobą realizować. Oby dało to do myślenia włodarzom przy dzieleniu pieniędzy na ten cel w przyszłorocznej edycji.

wtorek, 22 stycznia 2019

Blue Monday


Przenikający chłód, spadek ciśnienia, szaruga za oknem. Czy to nie wystarczające powody wymówek? Zalążek teorii, która przykryje styczniowe lenistwo, mogące dopaść każdego z nas, zwłaszcza w poniedziałek. Nagle dowiadujemy się, że tego dnia jest Blue Monday. Nareszcie wszystkie puzzle zaczynają do siebie pasować niczym misternie skrywane przed ludzkością tajemnice w Kodzie Leonarda Da Vinci. Tak, to depresja murowana i w dodatku matematycznie wyliczona. Otóż najbardziej depresyjny dzień w roku wypada w trzeci poniedziałek stycznia, gdyż wtedy kumulują się niekorzystne warunki klimatyczne, świadomość niedotrzymania postanowień noworocznych oraz nadchodzące terminy spłaty kredytów zaciągniętych na świąteczne zakupy. Zaiste są to prawdziwe problemy dnia powszedniego – istne Piekło Dantego.


Gdy ktoś ma wiele zmartwień, zazwyczaj mówimy do niego: głowa do góry! Tak i ja wzniosłem swoją, choć nie ze zgryzoty, lecz w zastanowieniu. Przejeżdżając przez kręte ścieżki Lesznej Górnej, zauważyłem betonową konstrukcję, która wznosi się ponad drogą. Początkowo wydawało mi się, że jest to niedokończony wiadukt. Pytanie bez odpowiedzi nie dawało mi spokoju. Wnet odkryłem, że miałem do czynienia z czymś zgoła innym. Nad drogą rozpościerała się ochrona przed spadającymi odłamkami. Nieco zszokowany, poczułem się niczym bohater ekspedycji na tropie skarbu kapitana Flinta. Za wszelką cenę drążyłem temat, choć dla mieszkańców gminy Goleszów wszystko to jest bardzo dobrze znane. Okazało się, że ze Lesznej Górnej do  Goleszowa unosiła się kolejka linowa. Wagoniki nie transportowały ludzi, lecz urobek – niezbędny przy produkcji w goleszowskiej cementowni.

Szkoda tej cementowni. Obecnie to ruina, która z powodzeniem mogłaby być planem dla filmu wojennego lub postapokaliptycznego. Dawniej był to dowód na okoliczny rozwój. To z tego zakładu szły prawdziwe pieniądze i to nie tylko do kieszeni fabrykantów. Dziś to nie do pomyślenia, ale z na początku XX wieku obiekty cementowni zdobiły goleszowskie widokówki. Ktoś po niemiecku przesyłał pozdrowienia. Reszty odczytać nie potrafię. Bardzo wymowne jest zdjęcie widniejące na kartce. Zapewne fotografia sali bilardowej miała zrobić ogromne wrażenie na adresacie owej pocztówki. W późniejszych latach wydawaniem tego typu widokówek z Goleszowa zajmowała się właścicielka dawno nieistniejącego hotelu Winkler.

Jesteśmy sentymentalni. To dlatego wracamy do dawnych wydarzeń i miejsc, które nam o nich przypominają.  W sieci zrobiło się głośno o zamiarze sprzedaży jednej z modernistycznych willi w Cieszynie, która mieści się przy ulicy Miarki. Włodarze postanowili zbyć nieruchomość w drodze przetargu. Z przykrością stwierdzam, że nie mam pół miliona złotych, choć willa jest pewnie więcej warta. Wierzcie mi, Drodzy Czytelnicy, zaszalałbym i kupił, bo zawsze ten budynek robił na mnie  wielkie wrażenie. Z przykrością stwierdzam, że społeczeństwo ma niewielkie zaufanie do prywatnej własności, bo najbardziej się obawia tego, co można zrobić z obiektem po jego zakupie. Nie wiem, skąd się to bierze, ale nie dziwi mnie, że kolejne polskie regulacje ograniczają prawo własności. Wiem jedno. Jeśli miasto nie ma zamiaru zrobić niczego sensownego z tym budynkiem, a my mamy się przyglądać jego powolnej erozji, niech lepiej znajdzie się lepszy gospodarz.

wtorek, 15 stycznia 2019

Królowa śniegu


Zima w natarciu. Uderzyła znienacka, choć powinna przyjść już dawno temu. Wydaje się, że nie miała śmiałości. Odzyskała dawno utraconą werwę, bo przecież tytuł Królowej śniegu jeszcze coś znaczy.  Zamachnęła się oszronionym berłem, zsyłając zamiecie, mróz i choroby. Wśród ludzi znajdzie się sporo takich, którzy z radością przyjmują jej dary. Szusują na nartach, bawią się w zimowych kurortach. Korzystają z uciech, jakie oferuje im życie. Ciągnięci przez konne zaprzęgi uczestniczą w wesołych kuligach przy akompaniamencie góralskich kapel. A kiedy wychylają kubek grzanego wina, ktoś ukradkiem czmycha z upieczoną kiełbasą. To jaroszki, o których Gustaw Morcinek pisał w ten sposób: … jaroszki, takie małe diabełki z rogami, kudłate, czarne, z prosięcymi ogonkami i kozimi kopytkami. Siedzą te psiewełny na górze Ochodzitej w Beskidach nad Koniakowem i strzegą ondraszkowych talarów.


Dałbym, jeśli nie talara to choć parę krajcarów, by móc zawsze oglądać Cieszyn w dobrym świetle. Takim, gdzie pozytywy swą masą przygniatają to, co niedobre, a i takie rzeczy się tutaj zdarzają. Czasem wolę pofantazjować i myślami ulecieć wraz z Trzema Braćmi, którzy otrzepawszy się ze śniegu, unieśli się ku Górnemu Rynkowi. Odkąd pamiętam, na tym placu stoi sklep Wszystko dla wsi. Nazwa fenomenalna. Wyobrażam sobie, jak niegdyś ludzie z okolicznych wiosek wylewali się z autobusu, by zakupić łopatę albo parę metrów łańcucha (te łańcuchy zawsze mnie tam ciekawiły). Nie było wtedy żadnej Castoramy. Dziś sklep trwa i wkroczył w XXI wiek. Odkryłem, że ostatnio właściciele interesu założyli profil Wszystko dla Wsi na Facebooku. Z sentymentu polubiłem.

Lubię też historie o Cieszynie, takie, do których czasem ciężko się dokopać. Znają je tylko pracownicy naukowi albo prawdziwi zapaleńcy. Otóż na Górnym Rynku znajdował się sklep z artykułami papierniczymi Edwarda Feitzingera, który został założony w 1881 roku. Należy nadmienić, że do dziś znajduje się w tym miejscu sklep papierniczy, który w ten sposób wpisuje się w cieszyńską tradycję lokalnych biznesów. Wracając do Feitzingera, miał facet łeb nie od parady. W czasie ostatniej wizyty Najjaśniejszego Pana w 1906 roku księgarnia Edwarda Feitzingera oferowała cesarskie portrety, girlandy, herby, ognie bengalskie, a także okolicznościowe pocztówki z Cieszyna. Jednak najwięcej pieniędzy generowała drukarnia przy ulicy Strzelniczej, gdzie zbijało się majątek na łamaniu praw autorskich i druku taniej książki.

Książki są idealnym rozwiązaniem na długie, zimowe wieczory. Pod ciepłym kocem możemy zanurzyć się w gąszczu liter. Rozmyślam ciągle o Królowej śniegu, historii znanej chyba każdemu. Jednym z głównych bohaterów jest chłopiec o imieniu Kaj, któremu do oka dostał się tajemniczy odłamek z diabelskiego zwierciadła. Wypadek ten spowodował, że dziecko postrzegało świat jako zły i brzydki. Utwierdzam się w przekonaniu, że to prastara choroba, która niestety, nie jest żadną metaforą. Zaraża bardziej niż dżuma. To dlatego nie umiemy się niczym cieszyć. Dostrzegamy same wady. Dajemy się uwieść zwodniczym ideologiom. Przywiązujemy wagę do tego, co nieistotne.  


czwartek, 3 stycznia 2019

Witryny


Zrozumieć Cieszyn. Czy się da? Czy zgłębienie problemu nie będzie arcytrudne?  Tu potrzeba wiary, choćby takiej, która towarzyszyła Percewalowi  podczas poszukiwań Graala lub alchemikom próbującym uzyskać tynkturę. Zaiste jest to uganianie się za kamieniem filozoficznym. Nie sposób pominąć etapu grzebania w gnoju, by uwznioślić obiekt poszukiwań. Tym oto sposobem należy sięgnąć do jednej z tradycji, która przenika tutejsze zakamarki ulic. Rzecz jasna, mowa o Wiedniu, którego zapachem Cieszyn pragnął się spryskać.


Trzeba było sięgnąć do samej esencji i zanurzyć się w samej Cekani. Za przewodnika obrałem sobie Josepha Rotha - żydowskiego publicystę, który opisywał tragizm upadku Austro-Węgier.  Przyjrzenie się rozpadowi oznacza częściowe zrozumienie tego, do czego nam tęskno. Ktoś jednak zawsze może zadać temu kłam i stwierdzić, że akurat patrzy przez inny kalejdoskop. Choćbyśmy zaklinali rzeczywistość, to nieboszczka monarchia będzie wracać z martwych na każdym kroku.

Wracając do sedna sprawy, warto wspomnieć dziewczynkę, którą Roth opisuje w jednym ze swoich tekstów.  Bosonoga, jasnowłosa – wygłodzony obiekt nędzy i rozpaczy. Stoi przed witryną cukierni i dostrzega czekoladę. Tam zaczyna się jej adoracja w milczeniu. Nie potrzebuje już prawdziwego pokarmu.  Wzdycha do słodkości skrytych za szybą witryny. Pragnienie łakoci przemienia się w złudną modlitwę. Na szczęście nadchodzi zbawca. Roth kupuje dziewczynce kawałek czekolady.

Nie przypadkiem przywołałem słodycze i witrynę sklepową. Na ulicy Głębokiej znika cukiernia Prince Polo. Nie podawano w niej ani tortu Sachera, ani Kaiserschmarrnu. A szkoda. Może te cukiernicze precjoza dopomogłyby w utrzymaniu się na rynku. Miejsce to oferowało gotowe wyroby i to przeważnie te - z wyższej półki. Gdybym chciał przypodobać się jakiejś niewieście, zakupiłbym tam wykwintną bombonierkę albo inne przysmaki. Tymczasem Prince Polo zostało użyte na froncie w walce z galerią Stela, która rzekomo miała się przyczynić do walnego upadku rodzimego interesu. Obawiam się, jakie działo zostanie wytoczone w kolejnej potyczce.

Bez względu na stronę frontu, którą wspieramy, będzie trzeba stoczyć bój o śródmieście. Stawką jest życie miasta odbite w witrynie, której ostatnio wszyscy się przyglądają. Pierwszy sygnał, że z witrynami w Cieszynie trzeba coś zrobić, dotarł w czasie zdjęć filmowych, które odbyły się w mieście w październiku ubiegłego roku. Jak jeden mąż (o dziwo!) wszyscy przyznali, że szyldy rodem z początku XX wieku to jest klasa sama w sobie i warto by związać swe nadzieje z tą metamorfozą. Mam nadzieję, że coś w tym kierunku się dzieje. Tymczasem w Cieszynie trwa konkurs na najładniejszą, świąteczną witrynę sklepową. Jak zwykle nie zawiodły Delikatesy na Górnym Rynku. O palmę pierwszeństwa mogą się zmierzyć ze Sklepem Kolonialnym, który coraz mocniej depcze im po piętach.