wtorek, 26 września 2017

Jak rozpętałem drugą wojnę światową

Gdzieś na pograniczu polsko-niemieckim przejeżdża pociąg.  Z komina wydobywają się kłęby dymu. Biały warkocz rozwiewa się  na nocnym niebie. W nozdrza wdziera się zapach spalanego węgla. Pociąg dojeżdża na niewielką stację. Rozlega się pisk zaciąganego hamulca. Z wagonu wysiada odział żołnierzy, a maszyna rusza w dalszą trasę. Na odprawie wojskowej brakuje jednego z szeregowych. Pluton jest niekompletny. Tymczasem zaraz po drugiej stronie granicy ten sam skład zatrzymuje się. Rozespana postać drętwym krokiem opuszcza wagon. Żołnierz widzi niemiecki oddział, który szykuje  się do ataku. Przekonany o tym, że to dywersanci, strzela do jednego z nich. Chwilę potem rozpoczyna się atak na Polskę. Bohater wierzy w to, że rozpętał drugą wojnę światową.


Polską komedię, której bohaterem jest Franek Dolas, zna chyba każdy z nas. Ja oglądałem ją dziesiątki razy i sądzę, że na tym nie poprzestanę. Seria Jak rozpętałem drugą wojnę światową się nie starzeje. Tę historię trzeba pokazać kolejnemu pokoleniu. Jednego, czego się nie spodziewałem, to że tytuł komedii stanie się proroczy. Nie ma miesiąca, bym nie przeczytał o polskich obozach śmierci bądź polskich obozach zagłady. Chciałbym wierzyć, że to tylko skróty myślowe i przypadki. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że tych przypadków jest cała seria, to nie sposób nie zgodzić się ze słowami Demokryta z Abdery, który niegdyś rzekł: Ludzie z przypadku uczynili mamidło, którym usprawiedliwiają własną głupotę.

Za całkowity brak przypadku uważam ostatnią publikację brytyjskiego tabloidu Daily Mirror. Na łamach gazety napisano, że gubernator Generalnej Gubernii  Hans Frank był polskim mordercą. Po reakcji Muzeum Auschwitz gazeta usunęła słowo: polski. Zabrakło wyjaśnień. Nie było również przeprosin. Nie wiem, co w tym czasie robił polski ambasador na Wyspach. Być może leniwie popijał brytyjską herbatkę. Niemal nikt nie zareagował. Znowu nic się nie stało. Maszyna produkująca kłamstwa działa w najlepsze. Podczas procesu w Norymberdze Hans Frank sprawiał wrażenie osoby, która zrozumiała, jakich zbrodni się dopuściła. Były gubernator uznał swe winy, a karę przyjął jako sprawiedliwą. W jednym się jednak pomylił.  Wyznał, że: Upłynie tysiąc lat, a mimo to wina Niemiec nie minie. Nie minęło nawet sto lat, a można by dojść do wniosku, że Polacy sami zgotowali sobie ten los.

Nie ma sposobu, by we wrześniu przejść obojętnie obok tematyki wojny. Wydarzenie to pochłonęło miliony ludzkich istnień. Jednak wojna nie jest jedynym sprawcą śmierci i cierpienia. Warto na chwilę zastanowić się nad istnieniami, które zmarły, zanim jeszcze się narodziły. Utrata dziecka w czasie ciąży nie jest niby niczym niezwykłym. Może się przytrafić każdemu z nas. Zdarzenie to powoduje wiele cierpienia. Los pozbawia nas daru, na który tak bardzo czekaliśmy. Część nas kiełkująca wewnątrz naszego ciała, przestaje nagle istnieć, a obecne przepisy nie pozwalają nam na pogrzeb. Co wtedy?


Przyznam, że bardzo byłem zbulwersowany, kiedy dwa lata temu przeczytałem komentarze na temat projektu w cieszyńskim budżecie obywatelskim, który dotyczył budowy grobu dzieci utraconych. Po co Wam ten pomnik? Nie lepiej wydać te pieniądze na coś dla żywych? Będziecie płakać nad pustą mogiłą? Jak bardzo trzeba być pozbawionym serca, by wypowiedzieć takie słowa? Jak ograniczonym może okazać się człowiek, by nie zrozumieć, że ten pomnik jest właśnie potrzebny żywym? Żeby pamiętać. Żeby można było sobie popłakać. Zrozumienie i empatię okazali wójt Hażlacha oraz lokalny kamieniarz, którzy połączyli swe siły, by postawić w swojej gminie tego typu obiekt. Brawa dla panów, gdyż swym postępowaniem otarli niewiastom łzy.

czwartek, 21 września 2017

Miłość

Cieszyn  - niewielkie miasto na pograniczu polsko-czeskim. Niewiele jest w Polsce miejsc, które mogą się chełpić tak długim istnieniem. Toteż ulice i stare mury były świadkiem wielu zdarzeń. Niektóre z nich napawały trwogą, inne zaś poruszały niewieście serca oraz pióra poetów. Cieszyn zawsze miał ambicje,  rzecz jasna skrojone na miarę swych możliwości. Stąd też teatr nawiązuje do Wiednia, a ścieżka wzdłuż niewielkiego cieku wodnego do Wenecji. Choć gondole nie prują cieszyńskich fal, to miejsce przyciąga wiele par. W dzień przechadzają się tu świeżo upieczone małżeństwa, które chcą, by w cieszyńskiej Wenecji uwiecznić ich chwile szczęścia. Z kolei po zachodzie słońca na brukowanej ścieżce swe świetliste posłanie mości sobie księżyc. Wtóruje mu szereg latarni, które ciepłym światłem okalają twarze kochanków. Namiętny pocałunek rozświetla mrok niczym błyskawica na nieboskłonie.


W nową postać zmienione chcę opiewać ciała. Bogi!
Wasza to wszechmoc tych zmian dokonała.
Wy, mój zamiar wspierając, od początku świata
Pieśń ciągłą aż po moje doprowadźcie lata. – Owidiusz, Metamorfozy

Słynny rzymski poeta w swym wiekopomnym dziele opisuje ponad 250 historii. Nie brakuje w nim także tych o miłości – uczuciu, które prędzej, czy później będzie towarzyszyło każdemu z nas, choćby tylko na chwilę. To w Metamorfozach odnajdujemy historię dwojga babilońskich kochanków – Pyrama i Tysbe. Potajemne schadzki odbywają się w szczelinie pomiędzy ich domami. Nie mogąc dłużej znieść swojego sekretu, para postanawia uciec. Umawiają się nieopodal królewskiego grobu. Tysbe słysząc ryk lwa, ucieka przed drapieżnikiem. Niestety zwierzę pozostawia na miejscu ślady krwi, które spadają na upuszczony szal kobiety. Widząc poplamioną odzież kochanki, Pyram odbiera sobie życie. Następnie na miejsce spotkania wraca Tysbe. Widok strząsa nią i postanawia dołączyć do swego ukochanego. Przed zatraceniem historię tę uratował Szekspir i tchnął w nią nowe życie. Tak narodził się dramat Romeo i Julia.

Cieszyński Rynek. Czy to nie idealne tło dla historii miłosnej? Szereg zabytkowych kamienic i fontanna z wiecznie czuwającym świętym Florianem. Od razu na myśl przychodzi werońska kamienica z balkonem lub ta we Florencji, gdzie mieszkał Dante tęskniący do swej Beatrycze. Tak mogło być i tym razem. Jak było? Tej wiedzy nie posiada chyba nikt. Nawet wymiar sprawiedliwości nie rozwikłał motywów tej tragedii. Historia ta zelektryzowała nasze niewielkie miasto sześć lat temu. W jednej z kamienic znaleziono ciała młodej kobiety i mężczyzny. Jak twierdzą ich znajomi i rodzina – kochali się. Jak trudna musiała okazać się ta miłość? Co powoduje, że mężczyzna zadaje swej oblubienicy cios za ciosem, po czym sam odbiera sobie życie? Co stanęło na drodze ich szczęściu? Tak wiele pytań, a jeszcze mniej odpowiedzi.

Miłość podobno nie zna granic. Brak jej też często opamiętania. Ilu kochanków zrujnowało swe majątki dla kobiety niczym Egipcjanin Sinuhe zakochany w egipskiej kurtyzanie Nefernefernefer? August Mocny II Sas znany ze swej kochliwości, był też władcą pomysłowym. Perły? Złoto? Nie! Tytuł to dar, który zadowoli nawet najbardziej kapryśną kochankę. Dzięki wsparciu cesarza Leopolda I Urszula Katarzyna Lubomirska z Bokumów otrzymała tytuł księżnej cieszyńskiej. Owa dama nie była u nas nawet chyba przejazdem, ale zaszczyt jaki ją spotkał, w zupełności zaspokoił jej próżność. Długo nie zagrzała miejsca u boku polskiego króla, gdyż szybko zastąpiła ją słynna hrabina Cosel. A Auguście Mocnym można wiele powiedzieć, ale nie to, że wierność należała do jego cnót.
Facebook jest niestety obusiecznym mieczem. Ma wiele zalet. Nie jest jednak pozbawiony wad. Czasem można ujrzeć coś, czego niestety nie da się już odzobaczyć. Ostatnio pośrednio lub bezpośrednio zalewa mnie potok różnych anonsów pochodzących z Cieszyna i okolic. Niektóre są pomocne i pożyteczne inne zaś aspirują do bycia infantylnymi oraz głupimi. Ciężko stwierdzić, czy teksty typu: pozdrawiam piękną blondynkę, rzygającą w Parku Pokoju, to rodzaj drwiny, czy osobliwego podrywu? Nie sposób przytoczyć tutaj wszystkie ogłoszenia. Większość z nich cechuje jednak moim zdaniem wstyd i desperacja. Gdzie ci Mężczyźni z różą w ręku, którzy umawiają się ze swymi obiektami westchnień za pośrednictwem ich koleżanek? Może to ja jestem staroświecki i lubię poezję miłosną?

Lekko, motylu! Ogień to szkodliwy!
Strzeż się tej świece i tej jasnej twarzy,
W której się skrycie śmierć ozdobna żarzy, 
I nie bądź swego męczeństwa tak chciwy.

Sam się w grób kwapisz i w pogrzeb zdradliwy, 
Sam leziesz w trunnę i tak ci się marzy, 
Że cię to zbawi, co cię na śmierć sparzy - 
Ach! Jużeś poległ, gachu nieszczęśliwy!

Aleś w tym szczęśliw, że z pocałowaniem 
I dokazawszy zawziętej rozpusty
Z twoją kochaną rozstałeś się świecą.

O! Gdybyż wolno równym powołaniem 
Dla tej, której się ognie we mnie niecą,
Umrzeć, złożywszy pierwej usta z usty!-
Jan Andrzej Morsztyn, Motyl

piątek, 15 września 2017

Godność

Od pewnego czasu zabieram swego syna ze sobą do kościoła. Uznałem, że trzyletnie dziecko jest wystarczająco duże, by móc uczestniczyć w mszy świętej, pomimo problemów ze skupieniem. Oczywiście wiek nie pozwala mu na zrozumienie wielu kwestii, dlatego jego wiara jest zupełnie inna. Właściwie to dopiero się rodzi. Fascynują go postacie aniołów, choć wielu dorosłych zdało się zapomnieć o ich istnieniu. Z zachwytem spogląda na figury i witraże. Z kolei naczynia liturgiczne są pucharami, które ksiądz chowa w domku. Dziecko potrzebuje prostych obrazów i przekazów, bo dopiero w oparciu o nie może zrozumieć w przyszłości pojęcia abstrakcyjne oraz transcendentne. Podczas niedawnej mszy świętej dla dzieci ksiądz obiecał im, że dostaną książeczkę, w której będę wklejać naklejki. Jedna naklejka za każdą niedzielną mszę. To ma uczyć dzieci systematyczności. Tylko w głowie dorosłego mogła się zrodzić taka myśl. Czyż to nie sprytny program lojalnościowy?


Swoją drogą inny program lojalnościowy zawładnął duszami Polaków. Sieć Biedronka wypuściła kolejną serię Gangu Świeżaków. Zastanawiające jest to, dlaczego grupę zabawek, która przedstawia płody rolne, określono mianem zorganizowanej grupy przestępczej. Czy to jest to, co powinno się promować wśród dzieci? Być może nazwa programu lojalnościowego zwiastuje zachowania, jakie są udziałem niektórych klientów tego dyskontu. Zachodzę w głowę, czy coś mnie jednak nie ominęło? Dlaczego nie interesuje mnie obiekt pożądania wielu ludzi? Czyżby Świeżaki były zrobione ze złota? To bez znaczenia. Istotne jest to, co powoduje człowiekiem, który dla głupiej zabawki jest w stanie się bić z drugim człowiekiem? Ktoś zostawia naklejki na kasie. Nie interesuje go zdobycie maskotki. Osoby za nim rzucają się na zdobycz niczym hieny. Trwa przepychanka i wrzaski. W sekundę można stracić swą godność. Całość najlepiej podsumuje cytat z wiersza Jana Brzechwy pt. Na straganie:

A kapusta rzecze smutnie.
- Moi drodzy, po co kłótnie,
po co wasze spory głupie
- wnet i tak zginiemy w zupie.
- A to feler jęknął seler.

O człowieku! choćby wszystko było stracone – ocal przynajmniej swą godność! – napisał niegdyś polski poeta Tadeusz Miciński. Czymże jest to słowo, którym tu fechtuję niczym szablą? Najprościej rzecz ujmując, godność to wartość osoby. Pozwala nam odróżnić człowieka od przedmiotu. Uzasadnienie to znajdziemy również w prawie rzymskim – fundamencie naszej cywilizacji. Już w czasach imperium odróżniano człowieka od przedmiotu np. zwierzęcia, które owego przymiotu nie posiadało. Przy czym trzeba zaznaczyć, że w Rzymie niewolnik był traktowany jak rzecz, a więc został pozbawiony godności. Konsekwencją pojmowania godności, jako wartości człowieka są rozważania Imanuela Kanta, który stwierdził: Traktuj człowieka zawsze jako cel, nigdy jako środek. Godność oznacza również godność osobistą, czyli poczucie własnej wartości konkretnej jednostki. Wartość ową w skutek własnych działań można utracić lub ktoś może nam ją odebrać, a co za tym idzie również ją przywrócić.

Siedziałem w jednym z ogródków piwnych, jakich wiele na cieszyńskim rynku. Typowa scenka rodzajowa – dwóch kumpli popija piwo. Obaj dyskutują na mniej lub bardziej ważkie tematy. Kto nigdy nie był bohaterem owego obrazu, niech pierwszy rzuci kamieniem. Z wesołych chwil licytowania się coraz to lepszymi krotochwilami, wyrywa nas mężczyzna w starszym wieku. Przez łzy w oczach prosi nas, byśmy kupili mu coś gorącego do jedzenia. Mówi, że od dwóch dni nic nie jadł. Brak mu pieniędzy na leki. Jedyny majątek, jaki nosi przy sobie, to legitymacja Solidarności. Zanim przynieśli posiłek, opowiedział o swym życiu i o tym, co go spotkało. Między opowieściami o więzieniu i bezlitosnych razach pałą od ZOMO pojawiają się również wspomnienia o grze na harmonijce. Wyczuwa się rozgoryczenie w słowach mężczyzny. Kiedyś był młody i dał się uwieść słowom elektryka z Pomorza. Mógł nic nie robić i zostać z tymi, co grali w karty. Dziś czuje się oszukany. Czy walczył o świat, w którym pozbawiony zdrowia, straci nawet nadzieję?

Tak sobie myślę, że starszy pan znowu walczy o przetrwanie. Bo czyż do buntu przeciw poprzedniemu ustrojowi nie skłonił go galopujący wzrost cen? Ilu takich ludzi ukrywa się za ścianami starej czynszówki? A ilu zmarło pogrążonych w zapomnieniu i samotności? Starszy pan pewnie jeszcze nieraz podejdzie do kogoś na rynku. Bądź człowiekiem i podaj mu pomocną dłoń. On tam wciąż czeka, by ktoś przywrócił mu godność.

niedziela, 10 września 2017

Kuchnia

W miniony weekend w Cieszynie ponownie pojawiły się food trucki. Impreza pt. Rynek smaków na stałe zagościła w grodzie nad Olzą i choć dziś nie jest niczym niezwykłym w skali kraju, to widać, że ludzie nadal chętnie przychodzą. Porozstawiane stoły i ławki pękają w szwach, a kolejki niczym boa wiją się w nieskończoność. Dlatego warto przyjść w samo południe, by w spokoju delektować się daniami, które na co dzień nie goszczą na naszych stołach. Oprócz różnej maści burgerów pojawiły się niecodzienne pierogi, dania węgierskie, czy widowiskowa kuchnia molekularna. Wszystkie te przysmaki serwowane były z bistro na kółkach. Zauważyłem, że tym razem w Cieszynie pojawiło się prawie o połowę mniej pojazdów. Nie zaważyło to jednak w żadnym stopniu na mojej ocenie wydarzenia. Za każdym razem, kiedy przychodzę na tę imprezę, nie wiem gdzie przehulać pieniądze. Od tego dobrobytu w głowie się przewraca. Mniejsza ilość food trucków oznaczała szybsze podjęcie decyzji.


Warto przy okazji zastanowić się nad tym, co się zmieniło się nie tylko w naszych upodobaniach kulinarnych, ale także w samym przyrządzaniu posiłków. Od zarania dziejów kuchnia była dominium kobiet. Jeśli mężczyzna nie był zawodowym kucharzem, to trzymano się tej tradycji. Zgłębianie arkanów kulinarnych zawsze przebiegało w ten sam zwyczajowy sposób. Babka uczyła matkę, a ta z kolei kształciła córkę. Gdyby nie zagraniczne nowinki, które od czasu do czasu trafiały pod domowe strzechy, to proces gotowania mógłby nie zmienić się nawet przez setki lat. Można jednak przypuszczać, że niektóre przepisy zwłaszcza te powstałe w biedniejszych warstwach społecznych nie zmieniały się przez bardzo długi czas.

Nadeszła współczesność. Mężczyźni co raz częściej stoją przy garach. Mylnie sądzi się, że ma to coś wspólnego z równouprawnieniem. Najczęściej jest to wynik mnożących się obowiązków, którymi została obarczona współczesna kobieta i to z reguły w imię jej rzekomo lepszego życia. Mężczyzna gotuje przeważnie dla siebie. Oczywiście, że dzieli się z innymi wynikami swej pracy. Nie mniej jednak gotowanie posiłku traktuje jako wyzwanie, w którym może się sprawdzić. Mężczyzna jednak nie panuje nad otoczeniem. Stół ubrudzony, sterty naczyń w zlewie, większa ilość odpadków. Znacie skądś ten krajobraz niczym z pola bitwy? Z kolei kobieta panuje nad wszystkim, a jej przepisy z reguły są dopracowane. W kuchni nie tylko ładnie pachnie, ale również wygląda.


Współczesność spowodowała również to, że byle co już nas nie zadowala. Jedzenie zgodnie z cyklem przyrody dawno przestało nam odpowiadać. Upowszechnienie nowych metod konserwacji żywności spowodowało, że możemy jeść, co chcemy. Odległość przestała być jakąkolwiek barierą w zdobywaniu pożywienia.  Natomiast globalizacja i Internet umożliwiły nam przygotowanie najbardziej egzotycznych dań. Spożywanie ich to nie tylko prozaiczne napychanie sobie brzucha, ale także niezwykła podróż do nieznanych nam dotąd zakątków świata. Pierogi? Przecież w modzie są przegrzebki. Sushi? Nawet na dowóz. Obrośliśmy tłuszczem i zapomnieliśmy, że mamy wszystko na wyciągnięcie ręki. Człowiek przywyka i chce więcej. To co uzyskał, cieszy tylko chwilę. Satysfakcja ulatnia się niczym kamfora.

W poszukiwaniu najstarszych zapisków kulinarnych na terenie Śląska Cieszyńskiego należy się udać do Książnicy Cieszyńskiej, która skrywa w sobie wiele bezcennych starodruków. Do zachowania tych dzieł przyczynił się jak zwykle ks. Leopold Szersznik, co nie powinno nikogo dziwić. W swej kolekcji zebrał m.in. pierwszy drukowany traktat kucharski pt. De honesta voluptate et valetudine autorstwa Bartolomeo Platiny. Ten włoski autor spisał przepisy Martina da Como, który był mistrzem kucharskim na dworze kardynała Ludwika Trevisana w Wenecji. Kolejną perełką w cieszyńskich zbiorach jest Zebranie Potraw napisane przez Stanisława Czernieckiego, który był kucharzem na dworze wojewody małopolskiego Aleksandra Michała Lubomirskiego. Cokolwiek by one jednak nie zawierały, pamiętajmy, że szanująca się cieszyńska gospodyni trzyma w kuchennej szufladzie opasły zeszyt z przepisami.

wtorek, 5 września 2017

Ciągle widzę ich twarze

I ciągle widzę ich twarze,  
ustawnie w oczy ich patrzę 
ich nie ma - myślę i marzę,  
widzę ich w duszy teatrze. – Stanisław Wyspiański

 Ja też ciągle widzę ich twarze. Co tydzień nowy fotoreportaż, nowe wydarzenie. Sylwetki te same. Zmienia się tylko tło. To takie proste. Wystarczy Ctrl C, Ctrl V. Te same twarze zawsze w pogotowiu, na podorędziu, gotowe do użycia. Na scenie życia w poniedziałkowe popołudnie wybrali rolę obrońców  słowa. Stanęli murem za książkami usuniętymi z listy lektur obowiązkowych, choć taki kanon za poprzedniej władzy przecież nie istniał. Ciężko nadążyć za tym towarzystwem. Czy Sienkiewicz z „rasistowskim” W Pustyni i w Puszczy oraz pro-chrześcijańskim Quo Vadis wraca do łask tylko dlatego, że posłuży w walce z przeciwnikiem? Czyż Doyle i Tolkien nie wpisali się swymi dziełami w europejską kulturę? 



Musielibyście zobaczyć mą minę zdziwioną, kiedy czytam o ludziach skłonnych wierzyć, że przymus czytelniczy pobudza do czytania. Niestety doświadczenie milionów ludzi pokazuje, że tak nie jest. Ja sam wiele lektur w szkole nie przeczytałem. Odrzucałem je, bo byłem do nich zmuszany. Nie sięgałem po nie również z lenistwa. Klasyczna odpowiedź, bo nie też znalazłaby tu swoje zastosowanie. Czytałem, co chciałem. Byłem niczym nieskrępowany. Zarywałem noce byle dobrnąć do końca tomu. Czasem po latach z własnej nieprzymuszonej woli wracałem do tego, co za młodu pominąłem. 

Ciągle w wasze oczy patrzę. Czy widzę strach przed samodzielnym myśleniem? Własnym? Innych? Boicie się sami sięgnąć po książkę bez programu wyprodukowanego w ministerialnych kazamatach? A może kajdany na przegubach rąk tak mocno oślepiają? Może sami ułożylibyście nowy kanon? Nie świerzbi Was ręka? Doprawdy ciężko zrozumieć Wasze intencje. Nikt przecież książek nie pali. Nikt indeksu ksiąg zakazanych nie układa. Wydać książkę może prawie każdy. Jeszcze łatwiej jest tę książkę kupić. To, o co tak naprawdę chodzi? 

Parę dni wcześniej  pod siedzibą Biblioteki Miejskiej rozstawiono pawilon czytelniczy, w którym czytano fragmenty Wesela Stanisława Wyspiańskiego. Sama akcja była dobrą  przeciwwagą do niesławnej adaptacji Klątwy tego samego autora. Razem z całą Polską czytali lokalni dygnitarze z burmistrzem na czele. Nie zabrakło też sportowców. Dopisali również sami mieszkańcy. Czytano na zmianę. Padały słynne słowa: Chopin gdyby jeszcze żył, toby pił, Wyście sobie, a my sobie, każden sobie rzepkę skrobie oraz Miałeś, chamie, złoty róg, miałeś, chamie, czapkę z piór: czapki wicher niesie, róg huka po lesie, ostał ci się ino sznur, ostał ci się ino sznur. Pewnie te cytaty kiedyś robiły taką samą furorę jak słowa z Psów albo Poranku Kojota. 

Słowa, słowa, słowa, słowa. Być może niepotrzebnie tyle ich wypowiadam. Być może. Raduje mnie za to, że akcji czytania młodopolskiego dramatu towarzyszył akcent cieszyński.  Czymże byłoby cieszyńskie wesele bez poczęstunku dla rodziny, przyjaciół i znajomych? Ile by straciło bez kołaczy zawiniętych w celofan oraz ozdobionych mirtem? To nie byłoby prawdziwe cieszyńskie wesele. Wiedzieli o tym również w bibliotece, dlatego wszyscy czytający otrzymali taki poczęstunek podczas publicznego czytania.

piątek, 1 września 2017

Ostatni dzień wakacji

Ostatni dzień wakacji był świetną okazją, by wyjść na miasto. Słoneczna pogoda sprzyjała realizacji tego celu. Zarezerwowany stolik już na mnie czekał. W Głębokim Talerzu byłem po raz pierwszy. Do odwiedzenia tego miejsca zachęciły mnie pozytywne opinie przekazywane za pośrednictwem poczty pantoflowej. Zobaczyłem niewielki lokal i kraciaste obrusy, które od razu przydały temu miejscu domowej atmosfery. Rzadko jadam na mieście, dlatego niemalże zdecydowałem się na najbezpieczniejszy wariant – smażony ser z frytkami. Cieszyńska sztampa też musi być. Po konsultacji z żoną zmieniłem zdanie i zamówiłem ogromnego burgera z ogromną ilością sera, który wyprzedził całą plejadę włoskich dań w wyścigu. Nie jestem Magdą Gessler, więc powiem tylko tyle. Pielęgnowany we mnie od czasów dzieciństwa smerf Łasuch był bardzo zadowolony.


Czar tego miejsca drzemie nie tylko w tym, co napisałem powyżej. Za główny atut Głębokiego Talerza uważam jego taras wdzierający się na ul. Głęboką niczym molo w morze. To istna świątynia zadumy nad pięknem cieszyńskiej starówki. Trzeba popatrzeć dalej, niż pozwalają obronne mury uwite z kwitnących surfiń. W asyście cieszyńskiego piwa podziwiałem słońce, chylące się ku pomnikowi Cieszyńskiej Nike. Żałuję, że sytość żołądka nie pozwoliła mi podziwiać nadejścia Perłowowłosej. Nie siedzieliśmy tam sami. Dało się usłyszeć również niemieckie słowa. Popatrzyłem jeszcze raz na cieszyńskie kamienice skąpane w promieniach zachodzącego słońca. Obcy język wywiercił w mym mózgu jedną myśl. Jaka historia skrywa się pod pięknie odnowionym tynkiem okolicznych kamienic?  Przecież tu kiedyś mieszkała również ludność niemieckojęzczyzna. Tu mieli także swoje sklepy, a paręnaście numerów wyżej była siedziba Domu Niemieckiego. Jakby to wyglądało dziś, gdyby historia potoczyła się innym torem?

Tego wieczoru rynek oraz otaczające go ogródki były wypełnione. Siedząc na bielonych huśtawkach można było posłuchać próby jazzowego zespołu. Kapela szykowała się do występu, który miał współgrać z ostatnim filmem wyświetlanym w ramach tegorocznej edycji Wakacyjnych Kadrów i Dźwięków.  Nie pierwszy raz z resztą ujrzałem pośród tych wszystkich kamienic plażę. Tę z gatunku najpiękniejszych, gdzie piasek porównywalny jest do tego z wyspy Capri, na której onegdaj cesarz Tyberiusz zamknął się w złotej klatce, a towarzysz Lenin leczył kiłę. Wyobraźnia działa, a ja już przysiadam się do stolika w ogródku Cuda Wianki. To tutaj znajduje się oaza spokoju. Tu mogę wypić lokalne piwo, które serwuje właścicielka we własnej osobie. To tu mogę podumać ze znajomymi nad wzlotami i upadkami naszego pięknego grodu nad Olzą. Jednym z takich upadków jest oprotestowanie otwarcia lokalu w piwnicach pobliskiej kamienicy. Tu byłaby szansa stworzenia czegoś na kształt cieszyńskiej Piwnicy pod Baranami. Zapewne nowe miejsce wpisałoby się w szlak lokali, jaki ciągnie się przez starą część Cieszyna.

W Ustroniu też  wakacje dobiegają końca. Tam jednak mieszkańcom, co innego spędza sen z powiek. U podnóża Czantorii szanuje się generała Jerzego Ziętka. Ba! Pamięci o nim broni się niczym bitewnego szańca. W związku z dekomunizacją miejsc publicznych, próbuje się usunąć pamięć o wojewodzie. W skutek tych działań Jerzy Ziętek znany jako Jorg może przestać być patronem Śląskiego Centrum Reumatologii, Rehabilitacji i Zapobiegania Niepełnosprawności w Ustroniu. Nie znałem postaci wojewody, dlatego postanowiłem się jej przyjrzeć uważniej.

Generał Ziętek był powstańcem śląskim. Nawet najgorętsi jego zwolennicy zarzucają mu, że zdradził ideały powstańcze i przeszedł na stronę wroga. Następnie był sanacyjnym urzędnikiem. Z kolei w czasie wojny został zesłany nad Wołgę, a potem na Kaukaz, gdzie musiał pracować. Z głębi Związku Radzieckiego wrócił już jako komunista. Jednakże pod koniec lat 40-tych zaczyna się nim interesować UB. Trafia do więzienia. Potem wychodzi oczyszczony z zarzutów. Ziętek świetnie buduje na tym swoją legendę. Część z wydarzeń podkoloryzował, ale czy współcześnie politycy tego nie robią? Od razu na myśl przychodzi mi scena z Kariery Nikosia Dyzmy, kiedy to główny bohater płaci wpływowemu esbekowi, by ten stworzył jego teczkę. W kolejnych latach kariera Jorga zaczyna nabierać tempa. Zostaje wojewodą. Buduje wiele obiektów użyteczności publicznej, w czym upatruję dobrej pamięci o nim.  Ciężko przylepić mu jakąś zbrodnię, choć jego przeciwnicy wskazują, że był na takim poziomie władzy, że trudno byłoby nie widzieć wielu rzeczy. Można rzec, że zawinił biernością, a ta bywa naganna. Generał Ziętek nie jest moim bohaterem, chociaż niewątpliwie wyróżnia się na tle innych komunistów. Jego życiorys świadczy również o tym, że w ludzkim życiu nie zawsze wszystko jest jednoznacznie białe bądź czarne.

Wydaje się, że marszałek Wojciech Saługa postanowił przeciwstawić się nowemu prawu dekomunizacyjnemu. Moim zdaniem to pozoranctwo. Jego czyny nie są jednoznaczne. Nie podjął samodzielnie decyzji. Zdał się na konsultacje. Temat jest mocno niewygodny, dlatego przerzucił odpowiedzialność na mieszkańców. Jaki by nie był wynik owych konsultacji, to on zagra Piłata, a ludzie tłum wołający: Uwolnij Barabasza!

Na sam koniec powrócę do Cieszyna. Po zmroku przechadzam się brukowanymi uliczkami miasta. Urokliwe latarnie rozświetlają mrok. Nadal wielu ludzi się przechadza, co nie jest codziennym widokiem w Cieszynie o tej porze. Dochodzę już prawie do ulicy Zamkowej. Nagle w kawiarni spostrzegam ludzi. Siedzą w cieszyńskich strojach. Opowiadają i śmieją się. Widok zapierający dech w piersiach. Jeden wieczór, a tyle atrakcji.