niedziela, 27 grudnia 2020

Był to dziwny rok

Podsumowania, przepowiednie i przyrzeczenia. Te trzy elementy łączy jedno – koniec roku. Był to niezwykle barwny rok, nad którym obojętnie nie przejdzie żaden współczesny kronikarz. Być może rok 2020 i jego dalsze następstwa będą eksplorowane przez literaturę, a dobrze z niej wiemy, że niektóre lata były szczególnie eksploatowane przez pisarzy. Andrzej Sapkowski w swojej Trylogii husyckiej szczególnie umiłował sobie Rok Pański 1420, w którym to koniec świata nie nastąpił, a wraz z nim Dni Kary i Pomsty poprzedzające nadejście Królestwa Bożego. W nieco mniej eschatologicznym tonie dokonał otwarcia Trylogii Henryk Sienkiewicz, rozpoczynając Ogniem i Mieczem od zadania: Rok 1647 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia. Nie przytaczam tu Sienkiewicza, dlatego że to „jeszcze” powszechnie szanowany polski noblista, ale dlatego, że zawarł kwintesencje wypowiedzi w przymiotniku „dziwny”.


Ile osób – tyle zdań, lecz bez względu na to z kim bym nie rozmawiał, niemal z każdym zgodziłem się w kwestii, że rok 2020 był rokiem dziwnym. Wszyscy chcielibyśmy go widzieć w ciemnych barwach. A to komuś zmarł krewny, ktoś musiał zmienić formę zarobkowania, ktoś splajtował, jeszcze innemu odebrali wolność. Rok 2020 był rokiem dziwnym, jednakże zwłok z domostw na wózkach nie transportowali ochotnicy, ludzie zaś nie okadzali swych domostw, by odegnać morowe powietrze. Rok 2020 był rokiem dziwnym, jednakże do wielkiego krachu niczym w 1929 roku nie doszło, bezrobocie zaś nie szybowało do góry. Rok 2020 był to dziwny rok i choć imperia miały sobie skoczyć do gardeł, w ogólnym rozrachunku wojny nie było, matki zaś nie opłakiwały swoich synów.

Nie minęły te nieszczęścia Cieszyna i okolic. Kwarantanny, odwołane imprezy, zamknięte lokale gastronomiczne. Zwykle cichutkie uliczki, wijące się po zboczach miasta, zamarły w przestrachu, jak gdyby nasunięto na nie żałobny całun. Każda niewielka grupa przechodniów wydawała się kolorowym blaskiem w morzu mroku. I choć tych zdarzeń można by mnożyć, to dwa z nich zawisły nad Cieszynem niczym miecz Damoklesa. Pierwsze z nich to tymczasowe zamknięcie granic, które nie tylko zachwiało bezpieczeństwem finansowym wielu mieszkańców, ale również zniszczyły swoisty symbol nieograniczonej swobody. Drugim wydarzeniem niewątpliwie było kolejne rozkopanie ulicy Głębokiej, które jest lokalnym wykwitem problemów komunikacyjnych pomiędzy władzą a społeczeństwem. Nie mam wątpliwości, że jeśli nie nastąpi jakiś przełom, to kryzys będzie się pogłębiał, a czas do kolejnych wyborów szybko zacznie się kurczyć.

Na kolejny rok przepowiedni nie będę czynił, choć zapowiada się, że przynajmniej pierwsze półrocze podobne będzie do obecnego roku. I choć żadne bóstwo nie obdarzyło mnie swym uczuciem, to podejrzewam, że wiara w moje przewidywania będzie nikła. Mogłoby się też tak przydarzyć, że w natłoku mniej lub bardziej radosnej twórczości, mógłbym pójść w ślady Słowackiego i coś palnąć o papieżu Słowianinie. Może lepiej zamilknę, zasłaniając się skromnością, bo jeszcze, parafrazując słowa wieszcza: Pośród niesnasek Pan Bóg mnie uderzy.

wtorek, 15 grudnia 2020

Okruchy świąt

Nawet w tak radosnej sprawie Polska jest podzielona. Monolit rozpada się w tak prozaicznej kwestii, jaką jest rozdawanie prezentów. W tym wymiarze nie ma Polski A i B. Kraj dzieli się na mniejsze frakcje, które optują za najlepszym, bo swoim rozwiązaniem. Zgodnie z tym mechanizmem Śląsk Cieszyński mogłyby przemierzać różne postacie, a nawet ich całe grupy, ale przylatuje aniołek. Jego trzepot skrzydeł poprzedza wizyta Świętego Mikołaja, który patronował lokalnemu odgałęzieniu dynastii Piastów. I choć nie przesiaduje w kaplicy na Wzgórzu Zamkowym, to wylądował na cieszyńskim rynku. Nie mnie oceniać, w których szatach powinien występować. Sądzę jednak, że jego sanie winny być zaprzężone w jelenie, tak dobrze kojarzone z Cieszynem, ale nie tylko. Jeleń to symbol bożonarodzeniowy, oznaczający nadejście słońca, a więc adekwatny do czasu, gdy dzień zwycięża nad nocą i wydłuża się coraz bardziej. Może to nowy pomysł na cieszyńskie ciasteczko?


Przyznam, że w tym roku odczuwam deficyt świąt, choć jeszcze wcale się nie zaczęły. Czy na pewno? Jeszcze rok temu świąteczna atmosfera zaczynała się wkradać, nie czekając, aż zgasną znicze ledwo rozpalone na grobach. W tym roku coś się zmieniło, pękło niczym serce Georga Micheala w Boże Narodzenie przed czteroma laty. I choć jego Last Christmas, wydaje się spiżowe, to tego roku nie potrafi uszczęśliwić. Ba! Jakoś piosenka dziwnie nie wybrzmiewa w okolicznych marketach. Co rodzi niepokój.

Szukam okruchów świąt. Chce się nimi ogrzać. Oczywiście pozostaje jeszcze wymiar duchowy, o którym staram się nie zapomnieć, ale potrzebuję czegoś tu i teraz gdy piję kawę, gdy prasuję koszulę, czy myję kryształy (w każdym porządnym domu są lub były). Szukam utworu. Jest, znalazłem. Zaskakuje mnie, bo nie takiej magii świąt oczekiwałem. Bo kiedy rozmyślasz, czy na święta zjadłbyś serniczek, czy może makowiec, kiedy rozpieprzasz ostatnie pieniądze na świąteczne prezenty, nie przypuszczasz, że trafisz na Happy Xmas.

Swoją drogą, Johna Lennona i Yoko Ono nie posądzałbym o świąteczne piosenki. Natomiast z dużym prawdopodobieństwem można było założyć, że nie będzie to zwykły utwór. Nie zawiodłem się. Przy pomocy piosenki artyści chcieli zaprotestować przeciwko wojnie w Wietnamie, a utwór zyskał drugi tytuł: War is over. Muzyczny protest przeciwko działaniom wojennym dobrze współgrał z obrazami działań wojennych, a także ich ofiar. 

Każdy, kto wysłucha utworu, nie uniknie refleksji, że coś tu nie gra. Kiedy my beztrosko świętujemy (w tym momencie już nie wiadomo do końca co), komuś świat zawalił się na głowę. Dopadła go choroba, popadł w nędzę, stał się ofiarą przemocy. Wolimy tego nie widzieć, skłonni odwracać oczy, by skierować je wyłącznie na siebie.

wtorek, 8 grudnia 2020

Odkopać normalność

Pióro pisarza potrafi być twarde niczym oskard, które łupie czarną skałę. Tak niewątpliwie było w przypadku Gustawa Morcinka, opisującego niezwykły Śląsk Cieszyński. Nie był to typowy obraz krainy, która rozlewa się między górami, by płynąć wraz z Wisłą ku północy, tak jakby nasza ziemia chciała asekurować to wodne dziecię, choćby tylko do kolejnego zaułka – Ustronia, a może jeszcze dalej, do Trytonowego Grodu. 

Jakby było mało dziwów, krainę tę zamieszkiwały cudaczne istoty, o których tylko na wpół niewidoma staruszka opowiadała. Wiedziała, że istnieją i być może to ona – ta, którą za szaloną mieli, szeptała Guciowi klechdy. Tym oto sposobem przygraniczne szyby zasiedlił, broniący wielu tajemnic skarbnik, czy górnik Bulandra, mający w zwyczaju oszukiwać samego diabła.

Tak samo, jak rozwiały się legendy niczym jesienna mgła, tak samo z naszego krajobrazu zniknęło górnictwo jako takie. Jeszcze tylko Karwiny nie pochowano, choć wiadomo jaki los ją czeka. Może wybudują pomnik podobny do tego w Kaczycach i będą sobie przy nim wspominać górnicy srogiego sztygara, przygrywając smutną melodię na trąbce. Jej pełen żałości dźwięk sprawi, że niegdyś dumnie sterczący pióropusz oklapnie.

Galowy mundur to było coś. Dumnie prezentował się w nim mój dziadek. Do dziś mam takie jedno zdjęcie w albumie. Kto nie ma? Wielu z nas, tu na Śląsku Cieszyńskim miało w rodzinie górnika. Taki górnik z dużą rodziną to był pewien standard, można by rzec, że nawet normalność. Ten obraz zniknie bezpowrotnie zmyty strumieniem postępu, który nie przewiduje już istnienia takiego zawodu. A przynajmniej nie u nas.

Normalności nam potrzeba. Może odkopie ją  jakiś górnik. Łakniemy jej jak pokarmu. Wiecznie głodni przetrząsamy kieszenie w poszukiwaniu kawałka chleba. Taką normalność zafundowało nam miasto, które nie dało się zastraszyć chorobie. Ma rację burmistrzyni Cieszyna, chwaląc się tym, że jarmark cieszyński dał ludziom namiastkę normalności. Nie mogę sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz widziałem tak wielu ludzi w jednym miejscu.

Już na sam koniec pragnę wrócić do tematu barbórki. To takie słodko-gorzkie święto – nawet dla samych zainteresowanych. Bo jak tu się cieszyć, kiedy nie wszyscy mogą. Ilu odeszło na wieczną szychtę? W 2020 roku odkrywam inną gorzką prawdę, która skrywała się w gazetce jednego z dyskontów. Z gospodarką nie jest najlepiej. Niestabilność, zakazy, lockdowny sprawiły, że ilość gotówki na rynku zastraszająco się skurczyła. Handel sprzeda wszystko: seks, śmierć i jeszcze raz seks. Ale żeby sięgnąć po barbórkę? Jak bardzo rynek jest zdesperowany?


wtorek, 1 grudnia 2020

Kryzys tożsamości

Dobrze się stało, że spadł śnieg. Wyjątkowo nie cieszy on górali, którzy z powodu pandemii nie zarobią. Nie raduje również narciarzy, którzy nie będą szusować po stokach. Niemal na pewno nie cieszy kierowców, ale ci za kółkiem stają się wyjątkowo pesymistyczni istotami, dlatego przeszkadza im wszystko, co uniemożliwia szybkie przemieszczenie się od punktu A do punktu B. Zatem dlaczego śnieg ma cieszyć, skoro nikt go nie oczekuje? Bo w tym marazmie, swoistym zawieszeniu istnień ludzkich, niepewności dnia kolejnego ten puch jest na swój sposób oczyszczający. Nie tylko zmienia krajobraz, ale nadaje mu inny, bardziej przyjemny wyraz. Cieszyn ze swą topografią terenu przypomina karpatkę delikatnie posypaną cukrem pudrem – prawdziwie kawiarniany przysmak.


Żeby nie było tak słodko-pierdząco, podrwijmy z lokalnych mediów, a konkretnie jednego. Głos Ziemi Cieszyńskiej, bo o nim mowa, znowu zyska na popularności. Legenda głosi, że nakład tygodniowy schodzi jak świeże bułeczki wraz z nastaniem sezonu grzewczego. Jest to towar niezwykle ceniony przez seniorów, którzy hołdują jakże praktycznym rozwiązaniom; wpierw przeczytać, potem użyć jako podpałkę. Zanim jednak ofiara zostanie złożona, czytelnik może paść trupem. Szczególną troskę kieruje właśnie ku seniorom, gdyż ci najbardziej narażeni są na negatywne skutki czytania wyłącznie pesymistycznych treści. Tylko pierwsza strona tygodnika zawierała niemalże apokaliptyczne nagłówki, a wśród nich: Pogrzeb za pogrzebem, Hotele świecą pustkami, Cieszyn: jak po wybuchu bomby! 

Swoją drogą, redaktorom z Chrobrego brakuje chyba słońca, a przynajmniej wesołego usposobienia. Być może dała im się w znaki bestia, smogiem zwana, co nisko krąży nad miastem, by terroryzować lokalną społeczność. Na szczęście uruchomiono stację pomiaru jakości powietrza. Potwora tym nie pokonamy, ale najważniejsze, że dzielni urzędnicy będą czuwać.

Defetyzm, powiadam Wam! Istne czarnowidztwo. Kto twierdzi, że jest źle, ten jest zdrajcą! Nie jest możliwe, by w tak pięknym mieście było okropnie. Wystarczy popatrzyć na te cudowne kamieniczki, by dojrzeć prawdę, którą przesłania „gadanie ludzi”. To musi być kłamstwo, tak oczerniać miasto, które porównują do Rzymu, Wenecji, Paryża, nie wspominając o Wiedniu. Żeby paralel łechcących naszą próżność było mało, poeta Jerzy Kronhold wydobywa z niebytu porównanie do Aten. Ten wybór niepowtarzalnych sukien, te niespełnione ambicje sprawiają, że Cieszyn cierpi na kryzys tożsamościowy. Gdyby porównać miasto do człowieka z podobnym problemem, to warto zwrócić uwagę, że w skrajnych przypadkach człowiek może targnąć się na życie. Cieszyn potrzebuje kogoś, kto przytrzyma mu nogi, tymczasem odnosi się wrażenie, że szybciej doczeka się powrozu…