niedziela, 30 kwietnia 2017

Lewiatan

Deszcze niespokojne ustąpiły. Niebiosa się otwarły, a nieśmiałe promienie słońca dotarły na ziemski padół. Po szeregu szarych, mokrych dni ludzie zapragnęli skąpać się w blasku tarczy słonecznej. Wystarczył moment, by w Cieszynie zapełniło się od mieszkańców oraz turystów. Dziś pierwszy raz widziałem takie tłumy na Wzgórzu Zamkowym. Nie trzeba było żadnego koncertu. Zbędne było tanie widowisko. Wystarczyła afirmacja życiodajnej gwiazdy, szum fontanny oraz zieleniący się trawnik. Miłym dodatkiem mogła być gałka waniliowych lodów lub cieszyńskie piwo spożywane na leżaku w pobliżu różowego jelenia, którego rykowisko na stale wpisało się w krajobraz cieszyńskiego pogranicza.


Niewiele dalej od Wzgórza Zamkowego znajduje się cieszyńska Wenecja. Wybrukowana uliczka ciągnąca się wzdłuż niewielkiego potoku buduje niesamowity klimat. Budynki zawieszone nad ciekiem wodnym oraz wysokie mury oporowe wraz z szeregiem zdobnych latarni wypełniają oblicze tego miejsca. Nie dziwi, więc wcale, że uczestnicy Kina na Granicy znaleźli tutaj chwilę wytchnienia. Nie budzi zdumienia również to, że kolejna młoda para postanowiła zorganizować  w cieszyńskiej Wenecji najważniejszą sesję zdjęciową w swym życiu. Bo czyż jest coś piękniejszego niż uchwycona w kadrze chwila szczęścia w urokliwym zakątku miasta? Dziś podczas spaceru po raz pierwszy spostrzegłem mural przedstawiający krokodyla. Tak przynajmniej twierdzi mój syn.  Ja jestem zdania, że to mityczny lewiatan.  Dlaczego wodny potwór zagraża rotundzie?  Czy chce go połknąć niczym wieloryb Pinokia? Doprawdy ciężko uchwycić symbolikę tego dzieła. Wszakże w Olzie nic strasznego na nas nie czyha,  może za wyjątkiem rosnącego poziomu wody.

Na temat strachu i zagrożeń chętnie wypowiadają się za to uczestnicy dyskusji w Świetlicy Krytyki Politycznej, która niedawno otwarła swe podwoje nieopodal wspominanego już lewiatana. Na otwarcie przybył redaktor Sławomir Sierakowski – założyciel tejże organizacji oraz pisarka Olga Tokarczuk. Rozmówcy postanowili rozprawić się z tematyką strachu.  Konkluzja nie była zaskakująca. Towarzysze zgodnie powiązali ludzki lęk z Kościołem Katolickim. Nie wiem, jaki to lęk mieliby wzbudzać księża wśród wiernych? Za pewne większą trwogę sieją wśród niewiernych. Symptomy tego są widoczne. Towarzysze nie mogą przestać mówić o swych rzekomych „prześladowcach”. Nie umknęło mej uwadze, że triumfalnie odniesiono się do przemijalności czasów, kiedy kościół ma jakikolwiek wpływ na społeczeństwo. Pisarka stwierdziła, że żyjemy w społeczeństwie post religijnym.  Nie wiem, czy chciała zabłysnąć, ale jej słowa nie są w żadnym wypadku nowatorskie. Do podobnego wniosku doszedł skromny bawarski ksiądz w 1969 roku. Dziś znamy go jako Benedykta XVI. Z kolei Sławomir Sierakowski nie dostrzega żadnych myślicieli katolickich, z którymi można by podjąć dyskusję. Jak można zauważyć kogokolwiek, skoro oczekuje się, że ten „ktoś” będzie się zgadzał ze z góry założoną tezą?  Strach przed niedawnym wyborem filozofa i teologa Marka Jędraszewskiego na metropolitę krakowskiego tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że takich ludzi jak Sierakowski i jego kamraci najbardziej przerażają osoby, które właśnie mają coś do powiedzenia i z powodzeniem mogą walczyć z fałszywymi tezami.



Po raz dziewiętnasty do Cieszyna zjechali miłośnicy X muzy. Co ciekawe, to określenie jest typowe tylko dla Polski. Jako pierwszy tym pojęciem posłużył się w 1924 roku Karol Irzykowski – polski krytyk filmowy i dramaturg.  Po obu stronach rzeki będą wyświetlane filmy, których motywem przewodnim jest emigracja, co w sumie nie powinno nikogo dziwić. Jest to jeden z najbardziej nurtujących tematów, który porusza obecnie ludzi. Stąd i kino będzie go mocno eksploatować. Swą obecnością zaszczycą również ludzie Kina: Agnieszka Holland, Karolina Gruszka, Arkadiusz Jakubik, czy Ireneusz Czop. Będzie się działo. Ogródki piwne zapełnią się po brzegi ludźmi z plakietkami na piersi. W chwilach wytchnienia na trawnikach znowu będą leżeć wyluzowani goście rozważający migające obrazy, które ledwo co obejrzeli. Nie bójcie się ich, oni oddają się tylko przyjemności patrzenia. Oprócz sztuki, chwilowo nie interesuje ich już nic.

niedziela, 23 kwietnia 2017

Cisza

Cisza – niekiedy tylko pająk siatką wzruszy,
Lub przed oknem topolę wietrzyk pomuskuje;
Och! jak lekko oddychać, słodko marzyć duszy –
Tu mi gwar, tu mi uśmiech myśli nie krępuje. – Cyprian Kamil Norwid


Piątkowe popołudnie na cieszyńskim rynku. Tak upragniony przez wszystkich weekend powinien być już w natarciu. Siedzę na samotnej ławce, oczekując na przyjaciół. Brukowana płyta rynku jest niemalże pusta. Największe kłębowisko tworzy stado lokalnych gołębi.  Nikt jednak ich zgromadzenia nie bierze na poważnie, gdyż szare ptactwo zgodne z tradycją sra na wszystko. Na sąsiedniej ławce siedzi dystyngowany, starszy pan. Jego twarz skrywa w cieniu rondo kapelusza. Jedyne co widać, to cybuch fajki, z którego tli się dym.  Jemu też pewnie nie przeszkadza cisza. Leniwie dookoła rynku sunie niemieckie auto na obcych blachach. Cieszyńscy sklepikarze powoli zamykają już swe interesy. Z rozmyślań nad rozkoszną ciszą wyrywa mnie dźwięk wydobywający się z pobliskiej świątyni. To poruszają się dzwony niczym włosy nierządnicy na stopach Mistrza.

Kiedyś był taki stary dowcip, w którym profesor politologii odkrywa, że jego student podczas egzaminu kompletnie nic nie wie o otaczającym go świecie. Puentą owego żartu było stwierdzenie: A może by tak wszystko rzucić w cholerę i wyjechać w Bieszczady? Nie miałem jeszcze okazji postawić swej stopy w tamtych rejonach.  Jednakże wszyscy, którzy stamtąd wracają, są jednomyślni. Bieszczady to istne sanktuarium ciszy i spokoju. Podobno nie ma lepszego panaceum na stres, niż samotna wędrówka przez buczynę na pograniczu polsko-ukraińskim.  Wybieram opcję dla leniwych. Doceniam przyjemny klimat nadolziańskiego grodu. Popołudniami rozkoszuje się bezruchem w ścisłym centrum miasta. Zamiast gór i lasów kontempluję piękno cieszyńskich kamieniczek.  Polecam to wszystkim w nadchodzący długi weekend majowy. Po co gnać do Ustronia i Wisły? Szkoda stać w korku, denerwować się brakiem wolnych miejsc parkingowych  i godzinnym oczekiwaniem na zwykłe  cafe latte. W tym czasie Cieszyn tego wszystkiego Wam oszczędzi.

W jednym z cieszyńskich lokali pod Laubami na drewnianym kontuarze dumnie spogląda na nas orzeł Piastów cieszyńskich. Z niebieskiej tynktury próbuje się wyrwać jego złoty szpon. Wychyliwszy kolejny kufel piwa jedna z osób stwierdza, że cisza w Cieszynie jest jedynie pozorna i ma charakter okresowy. Nie licząc czasu powrotu z pracy, to najwięcej rzeczy się dzieje wraz nadejściem zmroku. To wtedy mamy dużo więcej czasu. Z kolei niektórzy z nas chcą skryć część z uciech, którym się z lubością oddają. Taki urok atramentowo-czarnej nocy. W czasie, gdy towarzystwo wznosi kolejny toast, przez rynek przetaczają się rozentuzjazmowane  tłumy. To wśród ludzi nie opadły jeszcze emocje po koncercie „Kobranocki” w Domu Narodowym. Zaś do okolicznych dyskotek zaczynają się schodzić młodzi ludzie spragnieni pląsów w rytm muzyki z pierwszych miejsc list przebojów. Jest jeszcze jedna grupa, która siedzi na ławkach otaczających Floriana - smakosze gruzińskiego kebabu. Nie mają żadnych wymagań lokalowych. Najważniejsze by w miarę szybko nasycić swe żołądki.


Z perspektywy lornety można się przyjrzeć również sprawie Ministerstwa Śledzia i Wódki. Lokal ten mieszczący się przy ulicy Srebrnej w Cieszynie prawdopodobnie wkrótce zamknie swe podwoje. Tak przynajmniej wynika z petycji, jaka została zamieszczona na stronie petycje.pl.  Stąd wniosek, że włodarze miasta z jakiegoś powodu nie chcą tego lokalu tuż pod swoim bokiem. Rzeczą młodych jest walczyć o różne idee. Sądzę jednak, że choć nie jest to nigdzie napisane, to nie bez powodu interes ma zostać zamknięty. Lokal podzieli los innych knajp, w których bawiła się młodzież.  Młodość ma to do siebie, że forma  i miejsce spożywania alkoholu ma w tej zabawie najmniejsze znaczenie. Idzie ocieplenie, więc i kawałek trawnika w zupełności wystarczy.

Nie wiem, czy w powyższej sprawie władze się ugną. Natomiast jest już pewne, że burmistrz Cieszyna zmienił zdanie w sprawie lokalizacji tymczasowego węzła przesiadkowego, który od jakiegoś czasu emocjonował mieszkańców ulic Chrobrego i Wyspiańskiego. Szczerze mówiąc, nie wierzyłem w inne rozwiązanie. Widać jednak, że władza lokalna nie jest jeszcze odrealniona i chce rozmawiać z mieszkańcami. Czy ktoś to jednak doceni? Czy w pamięci pozostanie tylko to, co złe? Czy będzie jak w piosence Ewy Farny: Cicho jakby cały świat zgasił światło, poszedł spać … ? 

środa, 19 kwietnia 2017

Warto w sobie odkryć niepokonane lato

Co rusz obserwuję zachwyt cieszyńskimi pejzażami.  Wystarczy odpowiednia chwila i błysk flesza zaklina zapierające dech w piersiach widoki z nadolziańskiego grodu. Rozkwitająca przyroda dodaje Cieszynowi splendoru.  Nie tylko Magnolia cieszy oko, ale również Cieszynianka wiosenna porastająca urokliwe zakątki Lasku Miejskiego nad Olzą. Jakiż zawód musiał przynieść niespodziewany opad śniegu? Zima znowu zagroziła Księstwu Cieszyńskiemu niczym Biała Czarownica – uzurpatorka z Narnii. Na szczęście lew powróci, a jego promienista grzywa dumnie powiewać będzie na nieboskłonie.

Być może biała plucha nie jest wdzięcznym tematem dla fotografów. Natomiast budzi trwogę wśród setek kierowców, którzy zaopatrzyli już swe cztery kółka w komplet letnich opon. W końcu taniec na oblodzonym asfalcie jest ekstremalną dyscypliną sportową. Nieoczekiwany śnieg był zwiastunem czegoś, co napawa strachem niejednego nastolatka. Bowiem w tym  tygodniu rozpoczęły się egzaminy gimnazjalne – jedne z ostatnich w historii edukacji. Może to i dobrze, bo niczemu nie służyły. Przeminą niczym wczorajsze opady. Od czasu do czasu ktoś o nich wspomni w charakterze anegdoty opisującej czyjeś życie.

Parafrazując słowa Alberta Camusa, chciałbym rzec, że właśnie w takich bezsłonecznych chwilach warto w sobie odkryć niepokonane lato. Gorąca pora roku dopiero nadejdzie, jednak warto już teraz dać temu wyraz. Każdy na swój sposób. Być może wystarczy parę ciepłych słów do osoby siedzącej obok lub wyciągnięcie pomocnej ręki. Nie inaczej postąpił klub dla mam i dzieci „Bawialnia”. Bowiem dzielne mamy już szóstego maja w sali gimnastycznej Gimnazjum nr 2 w Cieszynie organizują „Wielki maraton Zumby”.  Każdy z nas nie tylko będzie mógł ruszyć się z własnej kanapy, ale także pomóc.  Bohaterem całej akcji jest Remik – przedszkolak kochający matematykę oraz cyfry.  Niestety ze względu na swój stan zdrowia chłopiec nie może liczyć na to, że wraz z rówieśnikami  pójdzie do pierwszej klasy.  Na przeszkodzie stoi autyzm.

Parę dni temu w bibliotecznej witrynie na ulicy Głębokiej zauważyłem plakat z Batmanem. Nocny stróż prawa ubrany w niebieski uniform zwracał uwagę na problem autyzmu.  Barwa jego stroju nie była przypadkowa, gdyż symbolizuje m.in. osoby cierpiące na autyzm. Mnie z kolei niebieski kojarzy się nieodparcie z morzem  i wesołymi delfinami.  Kontaktu z tymi morskim ssakami potrzebuje Remik. Dzięki terapii z tymi zwierzętami chłopiec ma szansę na poprawę zdrowia.  Delfinoterapia aktywizuje pracę struktur mózgowych, co skutkuje usprawnieniem werbalnej ekspresji. Co więcej, te wodne ssaki posiadają tajną broń – ultradźwięki, które ukierunkowują na chorego . Za ich pośrednictwem komórki w ciele człowieka są dodatkowo stymulowane.  Wszystkie te zabiegi przynoszą rewelacyjne efekty.


Szóstego maja mogą się spełnić marzenia. Małemu Remikowi w sukurs ruszą zastępy ludzi, którym nie jest obojętny los bliźniego. Instruktorzy zumby rozruszają Was w rytm muzyki. Będzie możliwość pójścia w szranki z innymi pod bacznym okiem Marii Juroszek. Dzięki temu sprawdzicie, czy wasze ramiona są wystarczająco silne. Z kolei dzieci spędzą czas z misiem Teddy – Eddy. I ty możesz przyjść i sprawić, że tego dnia zostanie uwiecznione  w kadrze spełnienie marzeń małego chłopca.

poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Kluczowe kwestie

„Święta, święta i po świętach” – powie niejeden z nas, wypychając swój kałdun ostatnim kęsem szynki  w poniedziałkowe popołudnie. Za każdym razem, gdy nadchodzą święta, mam nieodparte wrażenie, że szykowanie się do wszelakich uroczystości, jest czymś na podobieństwo narodowej dyscypliny sportowej.  Niemalże olimpijska atmosfera udziela się już od początku Wielkiego Tygodnia. W każdym domostwie znajdzie się trener, który wie, jakie ćwiczenia należy powtarzać, by zdobyć co najmniej zadowalający wynik.  Choć nie jestem jeszcze doświadczonym szkoleniowcem, to śmiało mogę stwierdzić, że kluczowe są dwie kwestie: dobra lista zakupów oraz sprawny koszyk w odpowiednim sklepie (koniecznie w tym, gdzie są atrakcyjne promocje). Skądinąd polską gościnność uznaję za cnotę naszego narodu, to mam wrażenie, że zatraciliśmy w tym wszystkim jakiś umiar. I nie martwi mnie wcale stan naszych wątrób, czy portfeli. Niepokoi mnie ilość zmarnowanego jedzenia, które ląduje na śmietniku. Zastanówmy się następnym razem, czy ten kolejny sernik jest nam do szczęścia potrzebny?


Jak zdążyłem się zorientować, sezon rowerowy trwa w najlepsze. Jedna z najpopularniejszych tras rowerowych łączy Skoczów z Wisłą. To właśnie w tym pierwszym mieście podczas wczesno-porannej przejażdżki rowerzyści mogą zobaczyć  ludzi obmywających się wodą w Wiśle. Czynią tak zazwyczaj przed świtem w drugi dzień Triduum Paschalnego na pamiątkę przekroczenia Cedronu przez Jezusa. Część z obmywających się zabiera wodę do domu by skorzystać mogli z niej również chorzy i dzieci. Aby się nie wyziębić po tej lodowatej kąpieli, należy wychylić kieliszek skoczowskiej tatarczówki. Ten ludowy specyfik sporządza się z korzeni tataraku, który porasta wiele obrzeży stawów położonych w tzw. „Żabim Kraju”. Inni tłumaczą, że spożywanie tej gorzkawej wódki czyni się na pamiątkę męki Chrystusa. Albowiem tego dnia częstowano Go octem zmieszanym z żółcią.


Nie sposób nie odnieść się do ulubionego obrzędu kościelnego dzieci, czyli święconki.  To jeden z niewielu obrzędów, który sprawia, że Dom Boży pęka w szwach.  Jak się dowiedziałem, dzieje się tak, dlatego że ludzie lubią symbolikę, która jest dla nich zrozumiała. Co więcej, lud odczuwa spełnienie, kiedy ma silne poczucie uczestnictwa w tradycji.  Święcenie pokarmów jest niczym ręcznie tkane płótno, gdzie każda nić jest symbolem. Pojawia się chleb, przedstawiający ciało Chrystusa. Jest i sól mająca oczyszczać i bronić przed złem. Na dnie wiklinowego kosza misternie ozdobionego bukszpanem i baziami spoczywa również  szynka prosto z wędzoka . Wędlina ta ma nam dać zdrowie i siły witalne. Tych znaków skrytych pod wykrochmaloną białą serwetą jest jednak o wiele więcej. Sięgając pamięcią do czasów, kiedy byłem nieco starszy niż mój syn, to przypomina mi się, że wielu z moich rówieśników w koszyczku niosło ze sobą pomarańcze. Kupowało się je na straganie, a nie w Biedronce. Być może pochodziły z Kuby. Nie trzeba mieć wcale słownika symbolów Kopalińskiego, by wiedzieć, że wówczas owoc ten symbolizował luksus i dobrobyt.

Jest jeszcze jedna bliska memu sercu tradycja w Księstwie Cieszyńskim – pieczenie murzyna, bądź też murzina. Murzyn jest rodzajem ciasta drożdżowego, który skrywa wewnątrz niezliczoną ilość wędlin. Najprawdopodobniej nazwa wypieku pochodzi od popiołu, który opadając, zabarwiał ciasto w trakcie pieczenia w starych piecach opalanych drewnem bukowym. Druga z możliwości wskazuje, ze dawniej murzyna pieczono z nierafinowanej żytniej mąki. Są i tacy dowcipnisie, którzy dopatrują się genezy nazwy w podłużnej kiełbasie. Mnie osobiście przekonuje pierwsza wersja.



Ludność ma różne upodobania w kwestii murzyna. Jedni preferują białą kiełbasę pełną polskiego majeranku. Inni zaś wolą tłusty boczek. Natomiast u mnie w domu zdecydowanym faworytem jest wędzona szynka. Robienie murzyna jest dla nas niczym ceremonia. Gromadzimy się przy kuchennym stole w wielkosobotni poranek. W powietrzu miesza się zapach wędzonki, roztopionego masła oraz rosnących drożdży. Wszystkie składniki mieszane są w ogromnej misie. Teściowa niczym kapłanka domowego ogniska pilnuje,  by ten kulinarny rytuał przebiegał bez zakłóceń. Domownicy z potężną warzechą w ręku na zmianę wyrabiają drożdżowe ciasto. Trzeba sporego wysiłku, by go napowietrzyć. Kiedy ciasto jest gotowe, faszerujemy go niezliczoną ilością kawałków szynki. Potem trafia do pieca. Od pierwszego kęsa dzielą nas tylko godziny.  Przecież po wieczornej Rezurekcji i tak się do niego dorwiemy.

poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Przebudzenie


Miasto budzi się . Z naszymi marzeniami. Szumem ulic woła mnie – śpiewał onegdaj Paweł Kukiz z zespołem Yugopolis. Słowa te można również odnieść do Cieszyna i to na wielu płaszczyznach. Wraz z nadejściem wiosny pojawiają się pierwsze pąki. Zielenią się liście. Krajobraz diametralnie się zmienia. Miasto wymyka się szaroburej otchłani osnutej dymem z kominów. Wzrok przykuwa dominanta, rozpierająca dumą cieszyniaków. Albowiem w okamgnieniu rozkwitły magnolie, kuszące swą barwą niczym kobiece usta podczas randki. Ten, kto jeszcze nie widział w tym roku tych drzew, powinien wyruszyć cieszyńskim szlakiem magnolii, póki jeszcze może.


Zazwyczaj jestem przeciwnikiem finansowania kultury ze środków publicznych. Ma to związek z częstym marnotrawieniem pieniędzy. Ludzie kreujący się na artystów wiedzą jak się dobrze zakręcić przy osobach mających dostęp do publicznej kiesy. Tradycja ta na dobre zakorzeniła się w Polsce już w Czasach Stanisławowskich, kiedy król rozrzutnie dysponował skarbem, zamiast zbroić polskie wojsko. Dawniej sztukę finansowali możni tego świata. Mecenasami byli papieże, monarchowie oraz magnaci. To dzięki nim słowa Horacego: Nie wszystek umrę stały się faktem. Wszyscy Ci ludzie parokrotnie się zastanowili zanim wydali choćby jednego dukata, a musicie wiedzieć, że wynagrodzenia artystów nie były małe.

Cieszyn zaczyna się przebudzać również pod względem kulturalno – wydarzeniowym. Proces ten nie został zapoczątkowany dziś. Co więcej, rozpędza się. Ma to też związek ze zmianą myślenia. Pojawili się nowi ludzie, organizujący te wydarzenia, którzy nie boją się wymieniać doświadczeniami z innymi osobami ich pokroju. Dostrzegam również zastąpienie chaotycznych działań strategią. Doskonale widać to po działalności cieszyńskiego Domu Narodowego. Najlepiej niech posłuży przykład Święta Trzech Braci. Co roku wielu z nas czeka, aż pojawi się program. Przez wiele lat wyczekiwało się na moment ogłoszenia, by w końcu usłyszeć dźwięk wzdychania wydobywający się z własnych ust. Moim zdaniem drugi rok z rzędu sytuacja ta nie ma miejsca. Przyjeżdżają gwiazdy wielkiego formatu takie jak: Coma, czy Krzysztof Krawczyk. Najważniejsze jest jednak to, że każdy znajdzie coś dla siebie i nie będzie to tylko kolejny plastikowy kufel piwa przygryzany kiełbasą z rusztu.


Tymczasem w Cieszynie po raz kolejny odbył się Rynek Smaków. Food trucki niczym kolorowe pisanki na wielkanocnym stole zaścieliły rynkowy bruk. I tak, jak to bywa na świątecznym stole, zapanował przepych. Każdy biesiadnik miał na wyciągnięcie ręki to, czego tylko zapragnął. Wystarczył banknot z rotundą, by wgryźć się zębami w przepyszną bułkę z prawdziwą wołowiną. Miejsce to oferowało jednak dużo więcej uciech. Można było zasmakować owoców w czekoladzie, pierogów, jak również tajskich lodów. Wybór jednak był dużo większy. Kres folgowaniu sobie mógł przynieść tylko pusty portfel lub pełny żołądek. Swoją drogą zastanawia mnie, dlaczego w Cieszynie nie pojawili się jeszcze rodzimi przedsiębiorcy, którzy zdecydowaliby się na otwarcie food tracku? Czy to nieopłacalne? Czy brak nam nieco fantazji? A może boimy się koczowniczego trybu życia?


Kończąc swój wywód na temat szybkiego jedzenia w Cieszynie, nie sposób pominąć kwestii hot-dogów spod cieszyńskiego wiaduktu przy starostwie. Danie to od wielu lat przyciąga wielbicieli z obu brzegów Olzy. Nie ważne, czy niesiesz wiklinowy kosz z targu, czy tylko rejestrujesz nowo zakupiony samochód w pobliskim wydziale komunikacji. Istotne jest, że za niewielką cenę możesz szybko zjeść. Część z Was uzna, że się wydurniam. Jednak śmiało mogę stwierdzić, że ten kto nie jadł tego przysmaku, ten nie wie co to szybkie jedzenie w Cieszynie.