wtorek, 25 czerwca 2019

Błękitna wstęga


Tego roku lato ma smak luksusu. Truskawki są po osiem pięćdziesiąt, choć ptaszki ćwierkają, że na miejskim targowisku w Cieszynie można zaoszczędzić jeszcze dwa złote. Cukier jest zbędny. Nie podnosi wartości tego dania, zwłaszcza że niewiele kosztuje. W przeszłości bywało z tym różnie.


Całkiem darmowo, choć w niecodzienny sposób można było spędzić ostatnią niedzielę. W Cieszynie odbył się Drugi Rajd o Błękitną Wstęgę Olzy. Największą atrakcją wspomnianej imprezy był udział zabytkowych aut i motocykli. Muszę się Wam, Drodzy Czytelnicy, przyznać, że zupełnie się nie znam na tych modelach i markach, więc nie będę się nad tą kwestią rozczulał. Grunt, że nad bezpieczeństwem czuwała Milicja Obywatelska ze swoimi rączymi końmi mechanicznymi pod maską Dużego Fiata.

Niebieska jest też Olza tak poetycko wstęgą zwana. Czym jest Olza? Czy można ją sprowadzać tylko i wyłącznie do roli cieku wodnego? W rzece tej zawarty jest pewien paradoks. Z jednej strony dzieli niczym mur, bo jest granicą. Od tej rzeczywistości nie sposób uciec, choćby i dziesięć traktatów podpisano. Papier zniesie wszystko, lecz niekoniecznie rzeczywistość. Rzeka to także portal w obie strony.  Mosty – jedne zburzone, zbombardowane, wzięte przez szalejący żywioł, drugie – wzniesione w imię pokoju, przyjaźni i dla rekreacji.

Poeta – Jerzy Kronhold tak widział splot Cieszyna i rzeki: Cieszyn jest miastem niekompletnym, niemieszczącym się w granicach, podzielonym wyrokiem historii wzdłuż rzeki Olzy na dwie połówki: czeską i polską. Może jest to sensowne spojrzenie, lecz rozbrzmiewa w nim tęsknota za tym, co już nie wróci. Wierzę, że to wszystko miało swój sens. Te kłótnie, te podjazdy obu stron na drugi brzeg rzeki, ta wstęga, która nęci niczym obluzowany pasek zwiewnej sukienki. Jak można było nie ulec tej pokusie. W jej wyniku nie doszło do gorącego romansu, gdyż każda ze stron dokonywała zbyt szybkiego ruchu.

Po latach, gdy wzajemne animozje można zobaczyć w pamiątkowym albumie ze zdjęciami, a każda ze stron jest u siebie, można poczuć swobodę. Przemieszczamy się bez przeszkód po obu stronach rzeki. Czesi przyjeżdżają do nas, by coś kupić. Z kolei my chętnie wyruszamy na drugi brzeg w celach turystycznych. Dziś widać to rozluźnienie na oficjalnych fotografiach i nie mogę wyjść z podziwu, kiedy raz po raz na kolejnych imprezach po polskiej stronie widzę Gabrielę Hrebackovą – panią burmistrz Czeskiego Cieszyna. Mam nadzieję, że to nie zwykła kurtuazja, a luksus, którego doświadczamy. Czy nasi sąsiedzi mogą liczyć na podobną życzliwość?



poniedziałek, 17 czerwca 2019

Miasto zawsze jest zepsute


Ciekawie wybrzmiewa dyskusja, której echo niesie się po starym opactwie wysoko w górach. Czcigodny benedyktyn i niemniej czcigodny minoryta rozprawiają o porządku świata, rzecz jasna takiego, który musi upaść, bo jeśli nie Antychryst, to inne siły zdolne są, by obrócić wszystko, co znamy w perzynę. Między ciekawymi argumentami, które budują misterną konstrukcję schodów potęgi umysłu, znajduje się stopień wyślizgany przez tysiące sandałów, które przechodziły tamtędy na kompletę, gdyż wraz ze zmrokiem opuszczają siły nie tylko członki, ale i umysł. Wtedy to właśnie Abbon rzecze do Wilhelma z Baskerville, że  Miasto zawsze jest zepsute.


Dowody? Proszę bardzo. W miniony weekend w Cieszynie odbyło się Święto Trzech Braci, co nie powinno dziwić nikogo. Dzieje się tak prawie od trzech dekad. Świętowanie udzieliło się niektórym aż zanadto.  Powywracane znaki drogowe, publiczne oddawanie moczu, rozwalone ławki, rajdy wózkami z Biedronki – to tylko niektóre z uciech, jakim można było się oddawać. Gdybym robił reportaż dla jednej ze stacji telewizyjnej (którejkolwiek), to w ten sposób właśnie przedstawiłbym obraz. Tylko gruz i pobojowisko.

Nikt już nie widział bawiących się ludzi na płycie rynku. Tysiące ich wyparowało. Wyparowały też dzieci z wesołego miasteczka. Również na Starym Targu Przenajświętsza Panienka nikogo nie widziała. Zamknięto usta bawiącym się, bo to przecież prostaczkowie, używając języka z  Imienia Róży. Oni nie wiedzą, co to kultura przez duże K.

Okazuje się przeto, że nie chodzi o to, by podyskutować o tym, co można poprawić,  bo tu zawsze coś jest do zrobienia, wiem to z własnego doświadczenia w organizowaniu imprez.  Pełznie rewolucja, która skanduje: Precz z igrzyskami! Wszystko to dla naszego dobra. Już kroczą koryfeusze lepszego jutra, którzy wiedzą lepiej od nas maluczkich, w jaki sposób podzielić pieniądze z naszych podatków. Najlepiej, gdyby trafiły na przedsięwzięcia przez nich organizowane. Parafrazując jedną z wypowiedzi, wtedy to znajdzie się ktoś normalny, kto obiektywnie stwierdzi, że wydarzenie było pożyteczne dla cieszyńskiej społeczności. Tak o to zwąchało się towarzystwo wspólnych interesów.

Nie mam interesu w utrzymywaniu Święta Trzech Braci. Nawet na nim nie byłem. W tym czasie spokojnie sobie piwo piłem. Nie słuchałem popowych gwiazdek. Nie dramatyzuję jednak jak pewien aktor i dramaturg i nie opowiadam o wyższości kultury jak pewien działacz Krytyki Politycznej. Posiadanie innego gustu nie daje mi prawa do pogardy wobec innych ludzi. Za słuchanie określonej muzyki można było dostać lanie w podstawówce, ale z tego się wyrasta, czyż nie?



wtorek, 11 czerwca 2019

Gówniana sprawa


Z deszczem, który bezlitośnie smagał maj, pożegnaliśmy się definitywnie. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, gdyż syn już mnie nie pyta, czy grozi nam powtórne nadejście potopu. Wody w  Olzie opadły, co sprzyja spacerowaniu wzdłuż jej brzegu. Jest na co popatrzeć, bo już jakiś czas temu zmodernizowano trasę wijącą się u podnóża Wzgórza Zamkowego. Przedsięwzięcie nazwano szumnie Open Air Museum, by brzmiało bardziej zagranicznie. Nie ma się co dziwić, bo Cieszyn zawsze miał aspiracje, by naśladować większe ośrodki miejskie, zwłaszcza Wiedeń, którego cień do dziś pada na nasze przygraniczne miasto.


Cień jest wytworem słońca, jego produktem ubocznym. W przypadku powiązań z Wiedniem zadowolimy się nawet cieniem. Widać go także na wspomnianej już ścieżce, gdzie obok byłego przejścia granicznego postawiono żółte ławki. Łudząco podobne siedziska można podziwiać przed Mumokiem – Muzeum Sztuki Współczesnej w Wiedniu, co zauważyła już wcześniej moja bardziej światowa ode mnie koleżanka. Jak to dobrze, że  idziemy z duchem czasu, bo zaczynało się odnosić wrażenie, że portret cesarza Franciszka Józefa jest już bardziej obsrany niż w prozie Jaroslava Haška.


Gdy już jesteśmy przy defekacji, warto odnotować zgorszenie, które stało się udziałem lokalnego mieszczaństwa. W miniony weekend, podczas Dnia Baniek Mydlanych organizatorzy postawili przy wejściu do Wieży Piastowskiej dwa toi toie, które miały służyć ulżeniu w cierpieniach uczestnikom imprezy. Rzeczywiście była to niefortunna lokalizacja. Na szczęście z odsieczą już bieży wiceburmistrz Major, który zapewnia, że więcej na to nie pozwoli.

Oby z podobną gorliwością władza w Cieszynie dawała odpór konserwatorowi zabytków miejskich, który według doniesień wydał wojnę ogródkom przylegającym do płyty rynku. Nie wyobrażam sobie, by latem przestać popijać kawę lub piwko, podziwiając urokliwe centrum miasta. Pusty plac budzi przerażenie, a jego kamienie zaczynają przypominać te, które kolekcjonuje pustynia. Dzieło sztuki bez jego odbiorców traci wszelki walor.

Zatrzymajmy się jeszcze przy walorach estetycznych Wzgórza Zamkowego, które oblegają bezdomni. To jest dopiero świetna wizytówka miasta. Nie ma to, jak omijanie przez turystów bezwładnych ciał, które wczesnym rankiem zalegają na dziedzińcu Wzgórza Zamkowego lub czatują na kierownika przy Moście Przyjaźni. Z racji tego, że czas ognisk się zaczął, oceniam, że problem ten jest jak gorący kartofel, którego nikt nie chce złapać.

poniedziałek, 3 czerwca 2019

Z czym się żegnam?


Pisząc ten felieton, w pośpiechu pakuję plecak. Szczoteczka do zębów? Jest. Chusteczki? Są. Krótka, ale niezbędna lista przedmiotów zostaje odfajkowana. Jeszcze tylko nastawić budzik i można pójść spać. Nadarzyła się okazja, to opuszczam Cieszyn, dokładnie 5.15. Swoich wiernych czytelników uspokajam, wrócę szybciej, niż się można spodziewać. Zanim wejdę do autobusu, odwrócę się w kierunku miasta i wspomnę słowa Adama Asnyka: Kiedym cię żegnał, usta me milczały I nie widziałem jakie słowo rzucić, Więc wszystkie słowa przy mnie pozostały, A serce zbiegło i nie chce powrócić.


Pożegnania są trudne, lecz nie w tym przypadku. Czasem rozłąka jest potrzebna. Człowiek nabiera dystansu, po powrocie zaś może rzucić świeżym spojrzeniem na pewne sprawy. Wyjeżdżam do dużego miasta, gdzie już po wyjściu z autobusu poczuję powiew Zachodu i nie mam na myśli wcale smogu.  Nad płytą dworca górować będzie Galeria Krakowska. Krajobraz dobrze znany z rodzimego podwórka. Nie mam tylko pojęcia, czy jest tak samo demonizowany.

Uświadamiam sobie, że im jestem starszy, tym dostrzegam mniej zalet powtarzalności rozwiązań, zwłaszcza w usługach. Jako dzieci prawie modliliśmy się o powstanie Macdonalda. Nasze błagania zostały wysłuchane niemal po dwóch dekadach. Dwa tygodnie temu otwarto w Cieszynie Empik. To co najmniej o dekadę za późno. Dziś sklep ten jest tylko jedną z księgarń. Nie jest niczym innowacyjnym.  Na tle tego powiewu cywilizacji zaczynam dostrzegać potęgę unikatowych rozwiązań, które delikatnie, po cichu zaczynają wrastać w strukturę miasta, a co więcej w świadomość jego mieszkańców. W jednym z takich miejsc wkrótce będzie można porozmawiać o filozofii w większym gronie, co uważam za niezwykle ciekawą inicjatywę.

Nie samą filozofią Cieszyn żyje. W innym wypadku biada nam i beczki. Liczy się twarda waluta. Nie jest prawdą, że handel na mieście całkiem upadł. Na duchu podniosła mnie pewna sprzedawczyni, która prowadzi swój interes na ulicy Menniczej, sprzedając głównie spodnie. Czyni to w starodawnym stylu, podchodząc do każdego klienta jak do samego sułtana.  Z pieczołowitością urabia klienta, dbając nawet o najmniejszy detal. Stara szkoła – a robi wrażenie!

Swoją drogą, rynek w Cieszynie  wyzbywa się resztek swojej pierwotnej funkcji. Jak się okazuje, cieszyńskie targi staroci nie będą się już odbywać na rynku. Taką decyzję podjęli organizatorzy. To kolejna impreza, która znika z rynku. Dostrzegam tu swoistego rodzaju decentralizację lokalną. Rynek przestanie być zakładnikiem każdej imprezy. Wydarzenia będą rozproszone w różnych zakątkach miasta, a cieszyniacy oraz turyści będą mogli podziewać także inne jego zakątki. Zobaczymy, czy ta strategia się sprawdzi.