niedziela, 16 kwietnia 2023

Może warto odnaleźć wiosnę w poezji

W tym roku magnolia w moim ogrodzie nie zakwitła. Przedwcześnie wypuszczone pąki kwiatów skarlały i pociemniały za sprawą zimnych nocy i nie mniej chłodnych poranków. Jest połowa kwietnia. Nadal mam wrażenie, że wiosna ze swym ożywczym tchnieniem nie tyle skapitulowała, ile wcale nie podniosła rękawicy. Zamiast cieszyć się przyrodą: rosnącymi kwiatami i młodymi listkami drzew, pomstuję na dziury w drodze, które podczas jazdy przypominają o szarej, nieciekawej rzeczywistości. Mam nadzieję, że nie na długo.

W poszukiwaniu oznak wiosny, która dotyka samej duszy, udałem się na skraj Śląska Cieszyńskiego. Miejscem destynacji, bo o celu podróży już nikt nie pisze, było Bielsko. Wraz ze znajomymi przechadzałem się pomiędzy odrestaurowanymi kamienicami, stąpałem po ceglanej drodze. Wyjątkowo nie przeszkadzały mi beztrosko porozrzucane hulajnogi, z pewnością nieporzucone przez dzieci, choć okolice Teatru Lalek Banialuka mogłyby na to wskazywać. Poszukiwałem Aquarium. I chociaż ryby żadnej nie dostrzegłem, szklane tafle jednej ze ścian oraz liczne rośliny doniczkowe, pozwalały gościom poczuć się jak ryba w wodzie.

Piątek nie rozpieszczał promieniami słońca. Przeciwnie, sprawiał, że w Aquarium było szaro, by nie rzec: mętnie. Na szczęście żadna ryba, ani nawet żaden człowiek wypłynął na wierzch brzuchem do góry. Co najwyżej brzuchy rozdymały koszule i spodnie, ale to tylko dlatego, że wypieki zza szklanej witryny obiecywały sporo smakowych doznań. Oczywiście kropkę nad i stawiała kelnerka, przynosząc upragnioną kawę, ale tak w zasadzie jest wszędzie; nic wyjątkowego, mała rzecz, a cieszy!

Z minuty na minutę coraz bardziej denerwowałem się. Nie zaglądałem w przygotowane teksty, których czytanie ćwiczyłem wcześniej w domu niczym ministrant szykujący się do odczytu fragmentu Pisma w czasie liturgii słowa. Ludzie schodzili się, by posłuchać poetów z Saloniku Cieszyńskiego. Słowa pełne pasji, smutku, radości, melancholii wybrzmiewały, rozpychając ściany naczynia, w którym choć tylko poetycko, przyszło nam pływać.

Byłem trzeci. Miałem kiedyś taki numer w dzienniku. Nigdy nie chciałem zostać wywołany na środek. Teraz szedłem z podniesioną głową, by do mikrofonu wyszeptać, może wykrzyczeć pięć wierszy, bo na tyle się umówiłem. W głowie wyobrażałem sobie jednak rolę najlepiej mi przećwiczoną – ojca czytającego dzieciom bajki. Głos zadrżał: raz, drugi. To postęp. Nie zaciskały mi się mimowolnie szczęki, nie cedziłem słów. Zacząłem od tematu wiosny…

Przywilejem występu przed bielską publicznością było usiąść między widownią. Wsłuchiwać się w słowa poezji, w reakcje publiczności. Jest taka technika wystąpień publicznych, która polega na wyłowieniu spośród publiki jednej osoby i kierowania słów właśnie do niej. Byłem zachłanny, wybrałem młodą parę, siedzącą na drewnianych hookerach. Ona w dżinsowej kurtce, on w golfie i dobrze dobranej marynarce. Młodzieniec spoglądał na jej policzki oraz ogromne koła w uszach, będące przedłużeniem kobiecych kształtów. Ona patrzyła na scenę. Wszyscy oceniamy, dorabiamy sobie mikro historie z pozorami prawdopodobieństwa. Czy dla dziewczyny warto wysłuchać wierszy? A może mam słabą wiarę w człowieka? Może warto odnaleźć wiosnę w poezji.