Słomiane
ręce wystawały z koryta rzeki, a stara, kwiecista podomka zaczepiła się o
szuwary. Tak oto dopełnił się los Marzanny, którą utopiła miejscowa dziatwa. Tym samym rozpoczęła się wiosna. Przedszkolaki
wyszły ochoczo na spacer, z resztą nie tylko one. Paręnaście stopni w słońcu
dało asumpt do wyjścia z domu. Tak
niewiele człowiekowi trzeba do szczęścia. Wystarczy spojrzeć na rozkwitającą
cieszyniankę, usłyszeć ptasie trele i poczuć promienie słońca okalające ludzkie
oblicze, jak gdyby sam Wszechmogący się do nas uśmiechnął z wysokich niebios.
Nie
przypadkiem nogi poniosły mnie na Plac Świętego Krzyża, gdzie do niebios jest
choć trochę bliżej, przynajmniej w teorii. Świątynna ściana może wiele skryć,
łącznie z samym obserwatorem. Stojąc w cieniu kościelnej wieży, można było w
spokoju dumać i obserwować ulicę, która w samo południe stawała się niezwykle
ruchliwa. Po drugiej stronie placu dostrzegłem wnękę – miejsce nie całkiem pasujące
do zabytkowej części miasta. W zamyśle miała uzupełniać resztę krajobrazu, ale
była niczym niewprawnie pomalowane oko przez dziewczynę, która po kryjomu
ukradła tusz do rzęs własnej matce lub starszej siostrze. Chciała się podobać
na szkolnej dyskotece. Nie chciała podpierać ściany, toteż dzieła dopełniła
cynobrowa szminka.
Czuć
wiosnę. Tylko dziewczyny mi w głowie. Zamiast słodkich ust zobaczyłem czerwoną
ławkę w towarzystwie dwóch kolumn. Początkowo wydawało mi się, że to
pokraczne śmietniki. Po dłuższej
obserwacji okazało się, że to monumentalne donice skrywające piękno cytrynowych
bratków. Wnęka zapełniła się. Wpierw dzieci strudzone zabawą zapragnęły
odpocząć, by nacieszyć się smakiem lodów na patyku. Nie trwało to długo, dzieciom
bowiem nie sposób usiedzieć na dłużej w jednym miejscu. Na czerwonym oparciu
rozsiadł się starszy jegomość. Z reklamówki wyciągnął gazetę i począł czytać.
Wtedy przypomniała mi się myśl z dnia poprzedniego.
A po
pracy gazeta. Niegdyś był to niezwykle popularny rytuał wśród mężczyzn, często
odprawiany nad talerzem pomidorowej lub innej zupy. Linijka za linijką w każdym
domu - robotnika, rolnika, urzędnika. Czytanie gazety było w dobrym guście.
Świadczyło nie tyle o byciu oczytanym, ile o posiadaniu pewnego zestawu
przekonań. Dla tego pana Dziennik
Cieszyński, dla tamtego Silesia. Wraz z końcem ostatniej strony
kończył się spokój. Pusty talerz – czas na obowiązki.
Tych
męskich rytuałów było znacznie więcej. W niedzielny poranek chodziło się do
męskiego fryzjera lub golibrody, by się porządnie ogolić i posłuchać pierwszych
plotek. Sądzę, że ten podział na męskie i damskie fryzjerstwo miał sens. To tu
było się dopuszczanym do swoistego rodzaju misteriów, w których mogli w świętym
i niezachwianym spokoju uczestniczyć mężczyźni przykryci fryzjerską płachtą
niczym ornatem. Rytualne ostrze gładziło podbródek pewnymi ruchami. Klient ani
nie drgnął, gdy słyszał, że pan spod trzynastki z panią z mięsnego ten tego.
Potem jeszcze tylko kawa z kolegami.
Dziś
widok ten należy do rzadkości. Panowie umawiający się na kawę zaczynają być
wymierającym gatunkiem. Zresztą Ci spotykający się na wódkę również. Każdy
uwięziony w swoich czterech ścianach niczym w złotej klatce. Obiad jest, praca
jest, czyste i ubrane dzieci są, a ty masz czelność kwilić i upominać się o coś
więcej.