Czas
pandemii jest doskonałym momentem, w którym możemy ponarzekać na temat tego,
czego nam brakuje. Mnie bez względu na okoliczności, zawsze brakuje
przeczytanych książek, które mi się podobały, lecz nie są w moim posiadaniu.
Dawniej nie mogłem zrozumieć, dlaczego posiadanie książki jest dla mnie równie istotne,
jak jej przeczytanie. Z pomocą przyszła mi postać Paszczaka, który, zanim
zaczął zbierać kwiaty, kolekcjonował motyle. Nie starczyła mu ich obserwacja
ani uporczywe przeczesywanie encyklopedii na ich temat. Musiał mieć je
wszystkie, co z resztą mu się udało.
Ostatnio
powróciło do mnie wspomnienie jednej z książek. Znalazłem ją w biblioteczce
swoich rodziców. Pochłonąłem ją, gdyż wcześniej oglądałem polski serial pt. Przyłbice i kaptury. Dla młodego
człowieka, który fascynował się historią, tematyka powieści była nader
interesująca – krzyżacy. Książka Kazimierza Korkozowicza nie podbiła polskich
serc na tyle, by o niej dziś pamiętano. Ciężko z piedestału było strącić
Sienkiewicza. Nasz noblista był na tyle mocny, że sam zdetronizował nie mniej
wybitnego pisarza, Józefa Ignacego Kraszewskiego, który dwie dekady wcześniej
wydał Krzyżaków 1410. Walorem Przyłbic
i Kapturów jest opowiedzenie historii wojny polsko-krzyżackiej z punktu
widzenia siatki szpiegowskiej.
Swoją
drogą, przyłbica jest jednym ze sposobów zakrywania twarzy. Przedmiot ten
został wymieniony w przepisach prawa, które nakładają na obywatela obowiązek
zakrywania twarzy. Na całe szczęście współczesne przyłbice wyprodukowane są z
lekkich tworzyw sztucznych, dlatego w niczym się nie upodobnimy do
średniowiecznego rycerza, chyba że w zakutej pale. Uprzejmie proszę o
wybaczenie, Drogich Czytelników, za ten czerstwy żart, ale nawet tak suche
podnoszą mnie obecnie na duchu.
Złe
duchy krążą po Cieszynie. Jestem tego niemal pewny. Już dawno nie mieliśmy
okazji, by przejrzeć się w naszym mieście niczym w soczewce. Z tej skromnej obserwacji
możemy wywnioskować, że ten fragment europejskiej tkanki jest w pewnym sensie
modelowy, chyba że komuś brakuje trupów, bo mnie nie. Koronawirus w najlepsze
urządza sobie marsz przez cieszyńskie instytucje. Sanepid, szpital, klasztor
s. boromeuszek, cieszyński ratusz. Choć bramy zamknięte, wróg ma już tam
swe przyczółki.
Już
rosyjski pisarz – Maksym Gorki stwierdził: jeśli
wróg się nie poddaje, to się go unicestwia. Na froncie walki, głęboko w
okopie utknął cieszyński starosta – Mieczysław Szczurek, któremu nie udało się
zakupić sprzętu, który pozwoliłby Szpitalowi Śląskiemu na szybsze wykonywanie
testów na obecność koronawirusa. Z jego słów wynika, że firma, która miała dostarczyć sprzęt, nie dotrzymała słowa. Nie dziwi mnie jego wzburzenie.
Wzburzenie
to również uczucie towarzyszące tysiącom mieszkańcom pogranicza, którzy nie
mogą poruszać się po obu stronach rzeki. Byłby to zwykły kaprys, gdyby nie
fakt, że wielu z nich utraciło miejsca pracy z dnia na dzień. Część z nich
nadal drży w niepewności. Na znak protestu w najbliższą sobotę udadzą się na
spacer wzdłuż Olzy, by pokazać swe niezadowolenie. Niestety, obawiam się, że
bez obecności ogólnopolskich mediów spacer okaże się niezauważony.