środa, 10 stycznia 2018

Oswoić śmierć

Wtargnęła znienacka. Przeszła przez próg. Nie pukała. Nie czekała na lakoniczne: Proszę! Siadając, oparła swe plecy o wezgłowie Twego łoża. Była cierpliwa. Wysłuchała pacierzy. Zobaczyła dziecięcy płacz wnuczki. Siedziała w ludowym stroju. Poprawiała zapinki z cieszyńskiego filigranu. Gruby, czarny warkocz spływał po jej ramieniu. Poprawiła rąbek spódnicy. Naostrzona kosa spadła na drewniane klepki podłogi. Wziąłeś oddech. Poczułeś ulgę. Wtem niespodziewanie chwyciła twą głowę, przytuliła do pełnych piersi, po czym swymi wydatnymi ustami pocałowała Cię. Zasnąłeś snem wiecznym. Zapatrzony w liczne obrazy Jacka Malczewskiego o tematyce śmierci nie mogę pozbyć się wrażenia, że tak może wyglądać dobra śmierć.


Przyjdzie po mnie, gdy lato
Za lat ile sam nie wiem,
Przyjdzie stanie przed chatą,
Powie czas już na ciebie,
Dzieci ziemią obdzielę,
Zrobię jeszcze Bóg wie, co
I w pachnąca niedzielę
Pójdę za południcą. – W Południe
, KAZIK NA ŻYWO

A mogła przycwałować na szpetnej chabecie w czarny całun ubrana. Tylko niezastraszona ćma zmierzchnica zwana trupią główką przysiadła na skraju jej oczodołu. Jedno zatrzepotanie skrzydeł wystarczyło, by piasek skończył się sypać w klepsydrze. Zakrzywione ostrze spadło i zebrało swe żniwo. Śmierć ma to do siebie, że może przybierać najróżniejsze postacie. W Oberży Pod Modrą Gwiazdą nieopodal kościoła pod wezwaniem św. Jerzego była pielgrzymem – mrocznym wędrowcem. Z kolei na Wyższej Bramie była jedną z czterech sióstr i to w dodatku chromą. Zawsze szpetna i wychudzona niosła okrutny los. Była katem i sędzią. Za dewizę swą obrała słowa rzymskiego poety Klaudiana, który niegdyś rzekł: śmierć równa wszystkich i wszystko. Może być również tak, że kostucha sama mu te słowa podyktowała.

Stara oberża pod gwiazdą modrą,
Podła jak nałóg, stęchła jak szczyn.
Gościła wielu i wielu mogło,
Pijąc zapomnieć, że muszą żyć.

Razu pewnego, z drogi dalekiej
Zaszedł tu pielgrzym, co oczy miał
Czarne, głębokie, mrokiem studziennym.
Kostur mu w ręce kościstej drżał.

Daj deli dol daj doli del
Choćbyś się ukrył nie ujdziesz jej
Daj deli dol daj doli del

Masz Ci polewkę, zbożny pątniku
Rzekł dobry karczmarz i nagle zbladł,
Bo czarne oczy to oczodoły,
Z policzków toczy się trupi jad. – Ballada o Czarnej Śmierci,
GreenWood.

Byle przeżyć do wiosny. Tak mówi wiele starszych osób. Jakoś tak wychodzi, że największy odsetek zgonów wśród osób starszych przypada właśnie wtedy, kiedy w przyrodzie wszystko przemija i nie ma prawa rodzić się do życia. Nestorzy rodów mają w zwyczaju przygotowywać nas do swego odejścia. Z przymrużeniem oka rzucają hasła typu: teraz już możemy legnąć w pokrzywach. Czy możemy się przygotować do czyjejś śmierci? Wydaje się, że wiek osoby nie ma znaczenia. Jałowe są również dyskusje, czy łatwiej pogodzić się ze śmiercią nagłą, czy zgonem osoby, która długo chorowała. Kluczem jest tu więź, jaka nas łączyła ze zmarłym. Im bliższa, im silniejsza, tym trudniej pogodzić się nam z faktem, że tej osoby już z nami nie ma. Odeszła do domu Pana.

Nie sposób oswoić śmierci. Nie można od niej uciekać, a tym bardziej ukrywać jej istnienia przed dziećmi. Wiedział o tym Andersen, pisząc słynną Dziewczynkę z zapałkami. Śmierć dziecka skłania mnie do refleksji, że najgorszą jest właśnie takowa, gdyż zaburza naturalne koleje losu każdej rodziny. Zastanawiałem się, czy dawniej było inaczej. W wielodzietnych rodzinach umierało wiele dzieci. Działo się tak niemalże w każdym gospodarstwie. Czy wtedy było to tak naturalne, że nikogo to wówczas nie ruszało? Nic bardziej mylnego. Nasi przodkowie czuli podobny ból, lecz trudne warunki życia sprawiały, że musieli zaciskać zęby i iść dalej przez życie. Mieli przecież dla kogo żyć. W domu pozostawała pozostała gromadka dzieci.

Dziś śmierć wygląda nieco inaczej. Odchodzenie zmieniło się. Pamiętam pogrzeb swej prababki w Brennej, choć ledwo odrastałem od kuchennej ławy. Nie wiem, czy jej zgon zwiastowała sowa, czy  skowyt owczarka niemieckiego uwiązanego na łańcuchu, który zawsze mnie ścigał aż do progu drewnianej chaty. Niezaprzeczalnym faktem było, że umarła ze starości. Złożono ją do ciemnej, drewnianej trumny w gościnnym pokoju. Niebieskie ściany izby przypominały sklepienie niebieskie, zaś zdobne wzorki rodem z minionej epoki migotały niczym gwiezdne konstelacje. Nie pytajcie. Nie mam zielonego pojęcia, czy wcześniej położono ją na podłodze wyścielanej słomą. Zapewne krewne myły ją i odświętnie ubierały, bo przecież idzie w gości. Pytacie, gdzie? Do stołu Pańskiego. Na odchodne wzięła ze sobą różaniec oraz książeczkę Chwalcie Pana. Tylko ona wie, czy szła świetlistym korytarzem. Nie patrzyła się za siebie, choć drogę powrotną wskazywał żałobny śpiew oraz płomień gromnicy w puste noce.

Po pogrzebie zmarłego następuje stypa. Wtedy to przy wspólnym stole najbliżsi wspominają zmarłego. Cofają się pamięcią do zamierzchłych czasów. Nie jest to żadną zasadą, ale co jakiś czas wychylą kielicha ku pamięci. Na stypach nie pije się dużo. Nie wypada przecież urżnąć się w trupa. To większy wstyd niż odpaść na weselu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz