Biała
kula się toczy. Z impetem sunie po zielonym suknie. Drewno wymierzone niczym lufa
karabinu. Smukła dłoń Urd oplata jesionowe drewno życia. Wymierza nim swe
przeznaczenie. Z czasem odchodzi do przeszłości. Przegrywa z zazdrością
następczyni. Negatywne uczucie zsyła ją do Helheimu. Zanim odpadnie z rozgrywki,
nauczy się reguł. Uczeń – figlarny chłopak ze Lwowa, choć młodszy, staje się
jej instruktorem. Pali go wewnętrzny ogień, gdy tylko popatrzy na swą Dagny.
Wzrokiem pozbawia ją sukni słanych z dalekiej Krystianii. Jest jeszcze zapijaczony mistrz. Tylko jego
autorytet dusi w chłopcu niewypowiedziane pragnienia. Pozostaje mu tylko kąpać się
w jej blasku.
Paw
będzie mi już chyba towarzyszył na zawsze. Razem spletliśmy swój los. Nic
dziwnego, że barwnego ptaka odkryłem również w Krakowie. Stał się patronem jednej z kawiarni. To właśnie w Paonie swą salę z fortepianem okupowała
lokalna cyganeria – młodopolscy artyści wszelkiej maści. Malowali, pisali, żywo
komentowali wytwory swej wyobraźni. Do tego nierzadko tęgo pili. Zwłaszcza owy
mistrz – Stachem zwany. Właściciel lokalu wpadł na całkiem niegłupi koncept. Na
jednej ze ścian powiesił wielki blejtram z czystym płótnem. Wnet zapełnił się szkicami
oraz portretami. Niektórzy nawet prowadzili nań ożywione dialogi, jak np. ten:
Niechże Ciebie rymem wsławię, Knajpo, gdzie przy czarnej kawie, błogi
czas na niczym trawię – Lucjan Rydel.
Szkoda, panie Rydel, szkoda, drogi czas na niczym trawić, jest czas
ponoś się poprawić, boś jest sława jeszcze młoda. – Stanisław Wyspiański
Ty mnie nie wzywaj, Stasiu, do poprawy, i nie potępiaj surowym
wyrokiem, ja czas mój topię w filiżance kawy, a ty w sodowej ze sokiem. – znowu Rydel.
W
naszym skromnym Cieszynie aspirującym do roli młodszej siostry Wiednia artyści nigdzie
się nie zbierają. Zaś na ścianach w ramie można dostrzec najczęściej postać z
lokalnych wierzeń – dobrego Cysorza Pana. Owa bohema w czarnej toni kawy nie
przewiduje przyszłości sztuki. Nie zamienia jej nawet na pospolite Caffè latte.
Kwit nie leje się strumieniami. Ostrzejsze używki też nie wchodzą w grę.
Zielona trucizna nie okrywa podniebienia goryczą. Parafrazując utwór Maryli
Rodowicz, warto podkreślić, że prawdziwych
wróżek już nie ma. Czasem w którymś z lokali odbywa się wieczorek autorski
i słusznie, bo chwalić się należy. To nie czas na skromność. Szuflady powinny
zostać opróżnione. Miejscem szczególnie przyjaznym artystom jest cieszyńska kawiarnia
– Kornel i Przyjaciele. Niewielki
lokal niczym chimera przybiera różne postacie. Raz kawiarnią, innym razem
antykwariatem i księgarnią chce się jawić. To także kaplica. Nad wejściem ikona
wisi z wąsatym jegomościem. Ba! Tam nawet relikwię skrywają owego męża biegłego
w piśmie. Pod sklepieniem wisi wędka – świętość nad świętości, choć nieoprawiona
w złoto, obiekt niezdrowej fascynacji piewców Jasnogrodu.
Chimajrę niepokonaną,
która swój ród wywodziła od bogów, a nie od ludzi.
Z przodu lwem była, od tyłu wężem, a kozą pośrodku,
strasznie zionącą potężnym, płomiennym ogniem zagłady.- Homer,
Iliada.
Z bohaterem
kolejnego akapitu łączy mnie fascynacja Cieszynem. Dariusza Orszulika, chyba
nikomu nie trzeba przedstawiać. Lokalny malarz akwarelą uwiecznia oblicze grodu
nad Olzą. Najnowsza odsłona prac artysty nosi tytuł: Cieszyn jest piękny. Obrazy pana Dariusza można podziwiać obecnie w
Księgarni Piastowskiej. Malarza
inspirują nie tylko lokalne plenery, ale także dawno zapomniane widoki. To
dzięki jednej starej pocztówce cieszyniacy mogli ujrzeć ponownie wieżę
piastowską przyozdobioną zegarem, którego mechanizm skrywa średniowieczna
budowla.
Mech
rozprzestrzeniony niczym tyfus pokrywa zimny kamień – ową pieczęć więżącą
śmierć w ziemi. Na lokalnym cmentarzu w zapomnieniu spoczywa Jan – duchowy spadkobierca
Stacha. Mój daleki krewny znany mi jest jedynie z mglistych opowieści o
prawdziwym cyganie, którego atrybutem jest kapelusz, biały szal, a także
skrzypki wygrywające wesołą melodię. Jan Żmija nie tylko był lokalnym muzykiem,
ale także malarzem. Być może jakieś jego prace wiszą w Waszych domach, bądź
skryte są pośród pajęczyn porastających piwnice oraz strychy. Niewykluczone, że
jego twórczość podziwiają tylko pająki, mające je za nieistotny element, jak
choćby słoiki z przetworami. Jan, jak przystało na artystę, był niebieskim
ptakiem. O jego potrzeby dbała jego małżonka Ewa, która pracowała w jednej z
cieszyńskich aptek. Musiała bardzo go kochać. Znosiła jego fanaberie i
dziwactwa. Nie uchylę jednak rąbka tajemnicy. Będę litościwszy niż chłopiec o
imieniu Tadzio. Jana podobno nie dało się nie lubić. Był birbantem rozchwytywanym
przez towarzystwo i tym zyskał szacunek. Na krótko. Śmierć przerwała jego
artystyczne życie, a skrzypce mogły zagrać już tylko Ciszę. Nie postawił sobie pomnika ze spiżu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz