wtorek, 26 września 2017

Jak rozpętałem drugą wojnę światową

Gdzieś na pograniczu polsko-niemieckim przejeżdża pociąg.  Z komina wydobywają się kłęby dymu. Biały warkocz rozwiewa się  na nocnym niebie. W nozdrza wdziera się zapach spalanego węgla. Pociąg dojeżdża na niewielką stację. Rozlega się pisk zaciąganego hamulca. Z wagonu wysiada odział żołnierzy, a maszyna rusza w dalszą trasę. Na odprawie wojskowej brakuje jednego z szeregowych. Pluton jest niekompletny. Tymczasem zaraz po drugiej stronie granicy ten sam skład zatrzymuje się. Rozespana postać drętwym krokiem opuszcza wagon. Żołnierz widzi niemiecki oddział, który szykuje  się do ataku. Przekonany o tym, że to dywersanci, strzela do jednego z nich. Chwilę potem rozpoczyna się atak na Polskę. Bohater wierzy w to, że rozpętał drugą wojnę światową.


Polską komedię, której bohaterem jest Franek Dolas, zna chyba każdy z nas. Ja oglądałem ją dziesiątki razy i sądzę, że na tym nie poprzestanę. Seria Jak rozpętałem drugą wojnę światową się nie starzeje. Tę historię trzeba pokazać kolejnemu pokoleniu. Jednego, czego się nie spodziewałem, to że tytuł komedii stanie się proroczy. Nie ma miesiąca, bym nie przeczytał o polskich obozach śmierci bądź polskich obozach zagłady. Chciałbym wierzyć, że to tylko skróty myślowe i przypadki. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że tych przypadków jest cała seria, to nie sposób nie zgodzić się ze słowami Demokryta z Abdery, który niegdyś rzekł: Ludzie z przypadku uczynili mamidło, którym usprawiedliwiają własną głupotę.

Za całkowity brak przypadku uważam ostatnią publikację brytyjskiego tabloidu Daily Mirror. Na łamach gazety napisano, że gubernator Generalnej Gubernii  Hans Frank był polskim mordercą. Po reakcji Muzeum Auschwitz gazeta usunęła słowo: polski. Zabrakło wyjaśnień. Nie było również przeprosin. Nie wiem, co w tym czasie robił polski ambasador na Wyspach. Być może leniwie popijał brytyjską herbatkę. Niemal nikt nie zareagował. Znowu nic się nie stało. Maszyna produkująca kłamstwa działa w najlepsze. Podczas procesu w Norymberdze Hans Frank sprawiał wrażenie osoby, która zrozumiała, jakich zbrodni się dopuściła. Były gubernator uznał swe winy, a karę przyjął jako sprawiedliwą. W jednym się jednak pomylił.  Wyznał, że: Upłynie tysiąc lat, a mimo to wina Niemiec nie minie. Nie minęło nawet sto lat, a można by dojść do wniosku, że Polacy sami zgotowali sobie ten los.

Nie ma sposobu, by we wrześniu przejść obojętnie obok tematyki wojny. Wydarzenie to pochłonęło miliony ludzkich istnień. Jednak wojna nie jest jedynym sprawcą śmierci i cierpienia. Warto na chwilę zastanowić się nad istnieniami, które zmarły, zanim jeszcze się narodziły. Utrata dziecka w czasie ciąży nie jest niby niczym niezwykłym. Może się przytrafić każdemu z nas. Zdarzenie to powoduje wiele cierpienia. Los pozbawia nas daru, na który tak bardzo czekaliśmy. Część nas kiełkująca wewnątrz naszego ciała, przestaje nagle istnieć, a obecne przepisy nie pozwalają nam na pogrzeb. Co wtedy?


Przyznam, że bardzo byłem zbulwersowany, kiedy dwa lata temu przeczytałem komentarze na temat projektu w cieszyńskim budżecie obywatelskim, który dotyczył budowy grobu dzieci utraconych. Po co Wam ten pomnik? Nie lepiej wydać te pieniądze na coś dla żywych? Będziecie płakać nad pustą mogiłą? Jak bardzo trzeba być pozbawionym serca, by wypowiedzieć takie słowa? Jak ograniczonym może okazać się człowiek, by nie zrozumieć, że ten pomnik jest właśnie potrzebny żywym? Żeby pamiętać. Żeby można było sobie popłakać. Zrozumienie i empatię okazali wójt Hażlacha oraz lokalny kamieniarz, którzy połączyli swe siły, by postawić w swojej gminie tego typu obiekt. Brawa dla panów, gdyż swym postępowaniem otarli niewiastom łzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz