wtorek, 22 maja 2018

Nauka


W miniony czwartek w wieku 94 lat zmarł Richard Pipes – znany sowietolog oraz doradca prezydenta USA Ronalda Reagana. Jednak nie to jest najważniejsze z perspektywy Cieszyna.  Profesor niczego tu nie wybudował, nie zrewolucjonizował, ani nawet nie zachwalał tego miejsca przy każdej możliwej sposobności. Największym jego dokonaniem było przyjście na świat właśnie w naszym mieście. Niech nikt nie sądzi, że drwię z tej postaci, gdyż w żadnym stopniu nie dała mi ku temu powodu. Teraz rolą włodarzy, kierowników instytucji kultury i nauki jest wykorzystanie tego faktu. Tu zaczyna się brutalna  walka o promocję i świetlaną przyszłość Cieszyna. Można zacząć choćby od nadania nazwy rondu, a zakończyć na międzynarodowej konferencji naukowej poświęconej postaci wybitnego profesora. Pamięć o Richardzie Pipesie na tym nie straci, a i my możemy coś na tym zyskać. Trzeba tylko chcieć się uczyć korzystać ze splotów losu.


Jedenaście lat temu zdawałem egzamin dojrzałości. Muszę przyznać, że ta nazwa jest  zupełnie nietrafiona. Wypełnienie paru arkuszy nie czyni nas dorosłymi, zaś pozytywne zdanie egzaminu nie otwiera nam drzwi do świetlanej przyszłości. Może być zaledwie początkiem czegoś. Czego?  Ot niespodzianka, czasem chichot losu. Nikt nie wspomina o tej ścieżce zdrowia, która następuje potem. Idole spadają z łoskotem z piedestału. Świetlane idee odkrywają swe cienie. Misternie budowana wizja świata zawala się niczym płytki domina. Człowiek staje się obolały, jak gdyby dostał od życia niewidzialną, gumową pałą. Idąc przez życie, uczy się dalej. Suchą teorię wypiera twarda praktyka.

Swoją drogą, jeśli jesteśmy już przy praktyczności nabytej wiedzy, warto się trochę przyglądnąć naszemu systemowi nauczania. Żeby zbytnio nie rozmywać obrazu i nie udawać znawcy, skupię się tylko i wyłącznie na przedmiotach językowych. Języków obcych można się uczyć dwanaście albo i więcej lat i nie umieć absolutnie nic poza podaniem swego imienia, wieku, czy miejsca zamieszkania. Te wszystkie wspaniałe i kosztowne podręczniki za każdym razem powielają ten sam schemat. Co roku zmienia się tylko stopień zaawansowania językowego. Nie nauczymy się z nich jak przeprowadzić transakcję sprzedaży samochodu, jak dostać pracę w zagranicznej spółce, jak ponarzekać z kolegą na pracę, ani jak poderwać dziewczynę. Za to do perfekcji możemy się dowiedzieć jak rozmawiać o naturalnych zagrożeniach środowiska (ja tego nie potrafię nawet w rodzimym języku). Nauczymy się opowiadać o wizycie w galerii sztuki, bo przecież wszyscy regularnie tam chodzimy. Największą przyjemność nam sprawi rozmowa o trzech generacjach pod jednym dachem z niem. drei Generationen unter einem Dach, które czymkolwiek by nie było, brzmi jak rozkaz wydawany w armii. Miejmy zatem szacunek do Goethego i Schillera, że pomimo takiego języka takie cuda pisali.

Na sam koniec z wyżyn literackich wznieśmy się jeszcze wyżej niczym na skrzydłach wiatru i zahaczmy o doświadczenia duchowe. Dobiegł końca okres komunijny – czas, w który dziecko przyjmujące po raz pierwszy sakrament oraz jego rodzina powinni przeżyć w sposób wyjątkowy. Wyjątkowości nie mają zapewnić limuzyna, drogie stroje, nowoczesna fryzura, suto zastawiony stół, ani pękate koperty, lecz spotkanie z Jezusem. Jestem głęboko przekonany, że większość tych cudacznych historii to tylko incydenty, które na ekranie telewizora urastają do rangi wielkiego problemu i wykrzywiają rzeczywistość. Najlepiej zachować we wszystkim umiar.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz