W
miniony czwartek w wieku 94 lat zmarł Richard Pipes – znany sowietolog oraz
doradca prezydenta USA Ronalda Reagana. Jednak nie to jest najważniejsze z
perspektywy Cieszyna. Profesor niczego
tu nie wybudował, nie zrewolucjonizował, ani nawet nie zachwalał tego miejsca
przy każdej możliwej sposobności. Największym jego dokonaniem było przyjście na
świat właśnie w naszym mieście. Niech nikt nie sądzi, że drwię z tej postaci,
gdyż w żadnym stopniu nie dała mi ku temu powodu. Teraz rolą włodarzy,
kierowników instytucji kultury i nauki jest wykorzystanie tego faktu. Tu
zaczyna się brutalna walka o promocję i
świetlaną przyszłość Cieszyna. Można zacząć choćby od nadania nazwy rondu, a
zakończyć na międzynarodowej konferencji naukowej poświęconej postaci wybitnego
profesora. Pamięć o Richardzie Pipesie na tym nie straci, a i my możemy coś na
tym zyskać. Trzeba tylko chcieć się uczyć korzystać ze splotów losu.
Jedenaście
lat temu zdawałem egzamin dojrzałości. Muszę przyznać, że ta nazwa jest zupełnie nietrafiona. Wypełnienie paru
arkuszy nie czyni nas dorosłymi, zaś pozytywne zdanie egzaminu nie otwiera nam
drzwi do świetlanej przyszłości. Może być zaledwie początkiem czegoś. Czego? Ot niespodzianka, czasem chichot losu. Nikt
nie wspomina o tej ścieżce zdrowia, która następuje potem. Idole spadają z
łoskotem z piedestału. Świetlane idee odkrywają swe cienie. Misternie budowana
wizja świata zawala się niczym płytki domina. Człowiek staje się obolały, jak
gdyby dostał od życia niewidzialną, gumową pałą. Idąc przez życie, uczy się
dalej. Suchą teorię wypiera twarda praktyka.
Swoją
drogą, jeśli jesteśmy już przy praktyczności nabytej wiedzy, warto się trochę przyglądnąć
naszemu systemowi nauczania. Żeby zbytnio nie rozmywać obrazu i nie udawać
znawcy, skupię się tylko i wyłącznie na przedmiotach językowych. Języków obcych
można się uczyć dwanaście albo i więcej lat i nie umieć absolutnie nic poza podaniem
swego imienia, wieku, czy miejsca zamieszkania. Te wszystkie wspaniałe i
kosztowne podręczniki za każdym razem powielają ten sam schemat. Co roku
zmienia się tylko stopień zaawansowania językowego. Nie nauczymy się z nich jak
przeprowadzić transakcję sprzedaży samochodu, jak dostać pracę w zagranicznej
spółce, jak ponarzekać z kolegą na pracę, ani jak poderwać dziewczynę. Za to do
perfekcji możemy się dowiedzieć jak rozmawiać o naturalnych zagrożeniach środowiska
(ja tego nie potrafię nawet w rodzimym języku). Nauczymy się opowiadać o
wizycie w galerii sztuki, bo przecież wszyscy regularnie tam chodzimy.
Największą przyjemność nam sprawi rozmowa o trzech generacjach pod jednym
dachem z niem. drei Generationen unter einem Dach, które czymkolwiek by nie
było, brzmi jak rozkaz wydawany w armii. Miejmy zatem szacunek do Goethego i Schillera,
że pomimo takiego języka takie cuda pisali.
Na
sam koniec z wyżyn literackich wznieśmy się jeszcze wyżej niczym na skrzydłach
wiatru i zahaczmy o doświadczenia duchowe. Dobiegł końca okres komunijny –
czas, w który dziecko przyjmujące po raz pierwszy sakrament oraz jego rodzina
powinni przeżyć w sposób wyjątkowy. Wyjątkowości nie mają zapewnić limuzyna,
drogie stroje, nowoczesna fryzura, suto zastawiony stół, ani pękate koperty,
lecz spotkanie z Jezusem. Jestem głęboko przekonany, że większość tych
cudacznych historii to tylko incydenty, które na ekranie telewizora urastają do
rangi wielkiego problemu i wykrzywiają rzeczywistość. Najlepiej zachować we
wszystkim umiar.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz