sobota, 24 grudnia 2022

Opowieść wigilijna

Na pytanie o to, jakie poleciłbym książki świąteczne, odpowiadam zgodnie z prawdą, że żadnych. Podobnie mam z filmami. Oczywiście, nie czepiam się biednego Kevina, ani innych tworów pop-kultury. One mają swoje miejsce i czas. Przede wszystkim jednak nie należy psuć wesołej atmosfery tym, którym się ona udziela. Być może moja obojętność (nie uważam tego za niechęć) wynika z tego, że te opowieści nigdy u mnie nie przekładały się na rzeczywistość świąteczną. A może być tak, że mam traumę z czasów gimnazjum, kiedy zostałem przez polonistkę przyłapany na nieznajomości Opowieści wigilijnej Karola Dickensa. Za karę musiałem zabrać się za lekturę drugi raz. Do tej pory nie sięgnąłem po więcej książek tego autora, chociaż są uznawane za znakomite na całym świecie.


Swoją drogą, słowo trauma wydaje się kluczowe w odczytywaniu świąt tych i kolejnych. Gazety, czasopisma, media społecznościowe zalewają nas historiami o krzywdzie, jaka spotyka przy wigilijnym stole. O tych szpilkach wbijanych nam w serce nie gorzej niż Szczęki u Spielberga. To wieczerza strachu przed niewygodnymi pytaniami, krzywymi spojrzeniami, niechcianymi prezentami i ohydnymi pocałunkami starych ciotek, pachnących naftaliną. To nie jest noc, w której Światło rozświetla mrok. To zmierzch ciepła, przebaczenia. To triumf Pana Grozy.


Jeśli kto twierdzi, że drwię, nie przebił się przez pozór. Bardziej chodzi o troskę. O to, że ludzie, którzy doświadczyli czegoś niekoniecznie dobrego, zwłaszcza w tak wyjątkowy wieczór, są utrzymywani w przekonaniu, że inaczej być nie może, a jeśli może, to tylko z dala od toksycznej rodziny. Rodzina już inna być nie może. Oczekujemy od niej więcej, bo są bliscy. Ale też prawda, że rodzina ma to do siebie, iż może sobie pozwolić na więcej. Tyle że zamiast nabrać grubej skóry, ona się robi cieńsza niż pergamin. Jesteśmy bezbronni wobec reszty świata, który nawet z definicji nie powinien nas kochać tak jak rodzina.

Wigilia rano. Stary diesel mruczy niczym rozleniwiony kot. Śnieg, który nas prawie zabił, a przynajmniej denerwował, znikł. Smutne plamy niczym po łzach na serwetce, zdobiły cieszyński krajobraz. Stalowe niebo przecinały reklamy rozpostarte na wieżowcach, konkurując na nieboskłonie z symbolem MacDonalda. Pierwszej gwiazdki nie było. Chyba zaspała za górami po czeskiej stronie Beskidów. Ta historia nie kończy się smutnie. Bo Wigilia to nie tylko obecności przy stole, ale także wielkie i mniejsze nieobecności. Pojechałem na cmentarz ewangelicki zapalić znicze; przynieść zmarłym także Światło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz