wtorek, 1 września 2020

Jestem w ciemności i próbuję widzieć jasno

Doktor Bernard Rieux, bohater słynnej powieści Alberta Camusa, „Dżumy” rzekł do swego przyjaciela: Jestem w ciemności i próbuję widzieć jasno. I choć swymi słowami opisywał swój stosunek do Boga, zdanie te próbuję odnieść do Cieszyna. Trudno widzieć jasno to, co darzy się szacunkiem. Cienie zaczyna się odsuwać w najdalszy kąt świadomości, gdyż te zaburzają klarowny obraz. Prawda staje się niewygodna, a człowiek ukryłby się za ciemnymi okularami niczym generał Jaruzelski.

Wakacje dobiegły końca a wraz z nimi zorganizowane zwiedzanie miasta na które, można było się załapać w każdy weekend. Na jeden z takich spacerów załapałem się i ja. Ten był dosyć nietypowy, bo odbywał się pod osłoną nocy. Jeśli wydaje się Wam, Drodzy Czytelnicy, że wiecie wszystko o Cieszynie, jego dziejach i zakamarkach, to możecie się mocno zdziwić, gdyż za każdym razem zwraca się uwagę na zupełnie inny detal.

Jeśli chodzi o cieszyńską ciemność, czyli gwarowe po ćmoku, to mnie zupełnie nie interesował rozwój osadnictwa na terenie Cieszyna, ani nawet dynastie, które tu panowały, przynajmniej nie tym razem. Smaczku bowiem dodawały opowieści o karczmach, w których podróżny musiał się zatrzymać, jeśli nie zdążył przed zmrokiem przekroczyć bram miejskich. Co więcej, w niektórych jak np. „Pod Modrą Gwiazdą” gościem była sama śmierć.

Z tą ostatnią tańczył znakomicie kat miejski. To prawda, nie robił tego pod osłoną nocy. Nie zakrywał też wbrew obiegowej opinii swego oblicza. Dumnie dzierżył swój katowski miecz, by jednym, precyzyjnym ciosem wymierzyć sprawiedliwość ku uciesze gawiedzi. Nie byłby to jednak wprawny kat, gdyby życia pozbawił ot tak. To był prawdziwy artysta. Inspirując się scenami biblijnymi, doprowadzał do końca nędzny żywot zbrodniarza.

Jeśli sądziliście, Drodzy Czytelnicy, że kat to było niezłe ziółko i trzeba było mu schodzić z drogi, to jeszcze lepsza była żona kata, z resztą miejska urzędniczka, która w imieniu rajców miejskich prowadziła miejscowy burdel. Nie zapraszała chuci do swej sypialni, lecz przybytki uciech lokowała na ulicy Stromej. Prostytutki jednak nie przetrwały w Cieszynie (jak wiele rzeczy). Jakoś tak po wojnie słuch o nich zaginął. Być może wopiści z pobliskiego Zamku nie gustowali w podobnych rozrywkach.

Gdy się już wygrzebiemy z mroków historii, warto spojrzeć na to, co współczesne. Cieszyn będzie żył, utyskiwał, złorzeczył. Inaczej nie potrafi. Wszystko ma za czyrak. A to kocich łbów nie będzie, a to za mało drzew posadzą. Słowem, ta Głęboka po remoncie już nie będzie taka sama. Nie będzie nasza, bo buty naszych dziadków jej nie szlifowały. Chciałbym wierzyć, że ów remont to będzie coś większego, taki dobry początek. Obawiam się jednak, że to może być tylko pudrowanie noska, budowanie nowej potiomkinowskiej wioski.

Ulicy nie tworzy tylko kamień, lecz ludzie, którzy nań mieszkają i przebywają. Jeśli wierzyć temu, co mówią mieszkańcy (a ludzie mają w zwyczaju mówić różne rzeczy), to u zbiegu ulic: Głębokiej, Zamkowej i Stromej dzieją się iście dantejskie sceny, zwłaszcza gdy nadchodzi weekend. To do czego dochodzi późną nocą, przekracza wyobrażenia o dobrej zabawie. Krzyki, wyzwiska, narkotyki, libacje, a nawet gwałty, to chleb powszedni, który zaczął już pleśnieć i nikt nie chce go już spożyć.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz