Sto lat temu doszło do podziału
Cieszyna. Ten cios nie był niespodziewany, gdyż z samego Paryża dochodziły do
naszego miasta przecieki w tej sprawie. Mieszkańcy przeczuwali, że nadejdzie
najgorsze. Na nadzwyczajnym posiedzeniu gminnym zaprotestowano przeciwko
ewentualnemu rozstrzygnięciu, które miało zapaść we francuskiej stolicy.
Chętnych do uczestnictwa w obradach było tak wielu, że nie mieścili się w sali.
Wielkie wrażenie musiała sprawiać scena, gdy pod cieszyńskim ratuszem stały
tysiące mieszkańców miasta, oczekując niepewnego werdyktu losu. Jak się okazało
ludność miasta niejednorodna etnicznie, choć skupiona wokół wspólnego celu,
roniła łzy nad innymi sprawami. Pragmatyczny Niemiec biadolił nad losem gazowni
i rzeźni, które miały znaleźć się w dwóch różnych tworach państwowych. A Polak?
Polak musiał górnolotnie, na najwyższych tonach. Włosy targał nad pogwałceniem zasad Wilsonowskich oraz
nieposzanowaniem samostanowienia ludu polskiego.
Oficjalnie informacja o podziale
terenów przychodzi z dwudniowym opóźnieniem. Warto tu zacytować gorzki wpis,
jakim podzieliła się z czytelnikami redakcja „Dziennika Cieszyńskiego”. Oto
jego wymowny fragment: Zbrodnia się
dokonała! Wczoraj, dnia 28 lipca o godz. 6.30 wieczorem wydany i podpisany
został w Paryżu wyrok w kwestyi cieszyńskiej, wyrok, będący urągowiskiem zasad
Wilsonowskich o prawie każdego ludu stanowienia samemu o
losie swoim. Bez względu na przynależność narodową (może z wyjątkiem
Czechów) mieszkańcy Cieszyna traktowali podział jako gwałt na sercu Księstwa
Cieszyńskiego (w tym samym numerze gazety nadal posługiwano się tą nazwą),
zamach na świętość, żeby nie rzec: profanację.
A o profanacji u nas głośno. Sto
lat później nieznani sprawcy dokonali zbezczeszczenia wrót kościoła pw. św.
Michała Archanioła w Goleszowie. Na drzwiach
namalowano satanistyczne symbole: pentagram, trzy szóstki oraz odwrócony
krzyż. Bluźniercy popisali się również znajomością łaciny, by dodać dramaturgii
swemu występkowi. Przecież to tak mądrze brzmi, gdy się wzywa Lucyfera w
wymarłym języku. Jest jeszcze drugie dno użycia tegoż języka. Łacina przez
wieki była językiem liturgicznym. Nie jest to pierwszy taki wybryk na Śląsku
Cieszyńskim. Ostatnio, w 2014 roku zniszczono parusetletnie płótno – Obraz Matki Boskiej Skoczowskiej. Na
szczęście obraz tak ważny dla skoczowskich wiernych z kościoła pw. św.
Apostołów Piotra i Pawła został odrestaurowany.
Swoją drogą, nie wszystkie
chrześcijańskie symbole oraz miejsca są celem ataku. Przeszukując sieć w
poszukiwaniu interesujących mnie informacji, natrafiłem na zdjęcie krucyfiksu z ul. Jabłonnej w Cieszynie,
który ukryty jest przed oczami postronnych osób, choć niegdyś przebiegała tam
wydeptana ścieżka pomiędzy drzewami. Nie zwróciłbym być może uwagi na ten
obiekt, gdyby nie historia, którą podzielił się anonimowy
internauta. Twierdzi, że w dzieciństwie opowiadano mu historię o tym miejscu.
Być może straszono go w ten sposób, by nie chodził w to ustronne miejsce.
Nieopodal krzyża stał dom, w którym mieszkała rodzina. Wszystko było dobrze.
Rodzina była w stanie także pomagać innym ludziom. Często odwiedzał ich jeden i
ten sam żebrak. Sielanka się skończyła, gdy za czasów nieboszczki monarchii
jedyny syn gospodarzy poszedł walczyć za cesarza. W czasie trwającego konfliktu
żebrak nadal nachodził owo domostwo. Pewnego razu gospodarze powiedzieli temu dość.
Postanowili otruć żebraka przy pomocy placków. Żebrak zabrał ze sobą placki i
ruszył w drogę. Jak już się domyślasz, Drogi Czytelniku, ten plan miał prawo
nie wypalić. Żebrak napotkał po drodze syna gospodarzy, który wracał z wojny. Nędzarz
ulitował się nad wycieńczonym wojakiem i poczęstował go plackami. Syn wrócił do
domu, lecz chwilę potem skonał w progu. Taki los spotyka nędzników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz