Lubimy
się śmiać, prawda? Przesyłamy sobie niezliczone memy za pośrednictwem mediów
społecznościowych, komunikatorów oraz smsów. W żartach nie oszczędzamy nikogo –
blondynek, księży, Żydów, a nawet Bogu ducha winnego chłopca o imieniu Jasiu. I
ja się śmiałem do momentu, gdy dowiedziałem się, że miałem kontakt z „pacjentem
zero”, bo w ten sposób teraz mówi się o osobach zarażonych koronawirusem.
Jeszcze tego samego dnia ja i moi najbliżsi zostaliśmy objęci kwarantanną.
Czy
już się nie śmieję? Bynajmniej! Profesor Adam Lityński, do którego miałem
przyjemność uczęszczać na wykłady, zwykł mawiać, że cieszy go, gdy śmiejemy się
ze zła, bo daje mu to nadzieję, że ono już nie powróci. Niestety, zło powraca w
różnych postaciach i zdaje się, że będzie tak do końca świata. Śmiech, pogoda
ducha i dowcip pomagają przetrwać najgorsze chwile, o czym przekonał mnie Stanisław
Grzesiuk w swych wspomnieniach pt. Pięć lat
Kacetu. Utrzymywał, że przeżył pięć lat w niemieckich obozach m.in. dzięki
wesołemu usposobieniu i da się to wyczuć, czytając jego mrożące krew w żyłach
relacje.
Nie
chciałbym utrzymywać, że przeżywam podobne historie, co Grzesiuk, ale zapewne
będzie, o czym wspominać wnukom na stare lata. Od kiedy nie mogę wyjść w domu,
zacząłem doceniać możliwość poruszania się. Na szczęście areszt domowy (nie
można inaczej określić stanu, kiedy policja sprawdza twoją obecność w domu
każdego dnia) nie jest tak uciążliwy. W życiu tyle nie rozmawiałem przez
telefon. Spotkałem się z wielką życzliwością rodziny, przyjaciół i dalszych
znajomych. Najbardziej rozczulają mnie wszystkie propozycje dostarczenia „antygrypiny”.
Co receptura, to lepsza. Z żalem muszę odmawiać. Nie chciałbym się nabawić
marskości wątroby.
O
tym, że nie opuszcza mnie pogoda ducha, niech zaświadczy fakt, że nadrabianie
czytelniczych zaległości zacząłem od Dżumy
– Alberta Camusa. Zupełnie inaczej się rozumie taką literaturę, zbliżając się
choćby na milimetr do doświadczeń bohaterów. Autor wybitnie opisał ludzkie
zachowania. Dostrzegam je i dziś. Czas próby nadszedł. Człowiek odkrywa, jakie
jest jego prawdziwe oblicze.
Dżumę
rozpoczęły szczury. Masowo umierały na ulicach Oranu. Jest w tym pewna
metafora. Dziś te same szczury wybiegają podczas epidemii koronawirusa. Rozsiewają
plotki, podkopują ducha społeczności, wzbogacają się na nieszczęściu ludzkim,
dźwigając ceny żywności. Czy wspominałem już, że brzydzę się gryzoniami?
I
choćby dopadło nas poczucie bezsensu, tak naturalne w obliczu cierpienia i zła,
nie możemy ustawać w próbie przeżycia go. Krzepi mnie niesamowicie, gdy czytam
o tych wszystkich społecznych akcjach, w których wielu ludzi dookoła bierze
udział. Dzielne kobiety zabrały się za szycie maseczek, ktoś inny robi bułki
dla lekarzy na dyżurze. Nawet restauratorzy i drobni przedsiębiorcy zaczęli się
wzajemnie wspierać. To daje mi moc, by przetrwać. Miejmy nadzieję, że kolejny
tekst napiszę już na wolności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz