W
swojej twórczości staram się unikać tematów z pierwszych stron gazet. Nie robię
tego z tchórzostwa, ani nawet z powodu braku poglądów. Od poniedziałku po raz pierwszy
czuję, że wydarzenia, które dotychczas toczyły się tam, hen daleko, dotykają
mnie osobiście. Mają wpływ na rzeczywistość, z którą się stykam. Choć pokusa
jest silniejsza niż zwykle, rzekłbym nawet, że szatańska, to nie rzeknę w tej
materii ani słowa. Bo czyż nie ma wystarczającej ilości ujadaczy i
propagandystów, którzy dobiorą słowa w odpowiedni sposób, by oczarować
człowieka? Czyż ilość jadu sączona nam do ucha jest w stanie coś jeszcze
zmienić?
Są
wszakże ważniejsze tematy, które potrafią jeszcze uskrzydlić i uszlachetnić.
Nie potrzeba do tego zawiłych konstrukcji myślowych. Wystarczy spojrzeć za okno,
przedrzeć się przez mur kaktusów na parapecie, którego strzegą samotne świece w
mundurach z kurzu. Tylko szyba dzieli mnie od magnolii w przydomowym ogródku.
To jeden z symboli Cieszyna, a przynajmniej wiele osób pracuje nad tym, by ten
piękny kwiat w barwach bieli, różu i fioletu był czytelny i charakterystyczny
tylko dla nas. Jak Atena ofiarowała drzewko oliwne Atenom, tak nam tę
przepiękną roślinę ofiarował ks. Leopold Szersznik. Już popołudniem
czternastego kwietnia będzie można przejść szlakiem kwitnących magnolii, do
czego serdecznie zachęcam.
Magnolia
symbolizuje dla mnie coś jeszcze. W miniony piątek odbyło się w Cafe Muzeum
spotkanie promocyjne książki pt. Jak stelak z werbusem Listy o Śląsku Cieszyńskim autorstwa Andrzeja Drobika i Jarosława-jot Drużyckiego. Nie będę streszczał ani treści książki, ani przebiegu spotkania. Nasunęła mi się jednak pewna myśl. Nasz Śląsk Cieszyński, Księstwo, Ziemia Cieszyńska, czy jakkolwiek nazwiemy ten byt, kurczy się nielitościwie. Nie jest to cecha charakterystyczna tylko dla naszego regionu. Jest znamienna dla kraju, lecz obawiam się, że nie wyłącznie naszego. Przywiązanie człowieka do jakiejkolwiek zbiorowości zanika. Człowiek współczesny nie chce być kojarzony z niczym większym – subkulturą, religią, narodem. Chce być tak unikatowy, że nie zauważa, jak się rozpuszcza w bylejakości
Takie
spotkania jak te piątkowe są jak owe magnolie, co rozkwitają na chwilę. To tu
budzi się na nowo nasza tożsamość, choć wydaje się, że w skali regionu to
krótkotrwały wystrzał fajerwerków. Być może, że niektórzy uczestnicy spotkania
żyją tym na co dzień, co potwierdzałaby ich obecność na wielu tego typu
spotkaniach. Wystarczy przejrzeć fotorelacje z imprez. Ktoś złośliwy
powiedziałby, że to statyści, ale nie. Oni chcąc nie chcąc, stają się
depozytariuszami cieszyńskości. Nie można mieć pretensji do innych osób, że
tego nie czują. Żyją z dnia na dzień tu pośród nas. Pracują z nami, mieszkają,
mają rodziny, ale ich przywiązanie nie jest tak wielkie. Choć przyznam, iż
dałbym sobie rękę uciąć, że w momencie, gdy po raz kolejny jakiś pismak napisze
na nasz temat paszkwil, iskra przywiązania zapłonie w nich na nowo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz