sobota, 16 marca 2019

Kinematografia


Cieszyn jest na tyle malowniczym miastem, że gdyby decydowały o tym wyłącznie względy estetyczne, stałby się Mekką filmowców. Cały przemysł pielgrzymowałby tu w poszukiwaniu malowniczych kadrów prowincji oraz spokoju od zgiełku wielkomiejskich ośrodków. Niestety, czar pryska, kiedy na horyzoncie pojawiają się względy praktyczne. Kto by opuszczał Warszawę, Łódź, czy Kraków na dłużej niż weekend? Po pracy na planie  czekają deski teatru, a jeśli nie, to przynajmniej świątynie hedonizmu z prawdziwego zdarzenia.


Kinematografia to przemysł, który musi zarabiać. A jeśli nie płacą, to po co ruszać się z miejsca. Samorząd nie finansuje planów zdjęciowych, to nie ma swojego Ojca Mateusza, którego swoją drogą, mogliby przenieść na inną parafię, bo aż strach się wybrać na wycieczkę do Sandomierza. Nie mamy też serialu o lekarzach, choć te cieszą się niesłabnącą popularnością wśród widzów. Leśna Góra trwa w najlepsze, mimo że pierwotna ekipa tasiemca o lekarzach rozpierzchła się do innych zajęć.  Na podstawie biografii cieszyńskich medyków powstałby kawał solidnego materiału na scenariusz z prawdziwego zdarzenia. Byłoby ratowanie ludzkiego życia w otoczce tarć na tle religijnym oraz narodowym. Przewinęłoby się też paru partyzantów leczonych pod osłoną tajemnicy. Przybyłby może i któryś z Habsburgów. Miejmy nadzieję, że te braki powetują nam inwestycje drogowe, rewitalizacja śródmieścia oraz rozwiązanie problemów w transporcie publicznym.

Muszę się Wam, Drodzy Czytelnicy, zwierzyć, że od czasu do czasu lubię wracać do starych filmów. Ostatnio oglądałem Szczęki Stevena Spielberga i pomimo upływu lat, muszę to przyznać, obraz ten się nie zestarzał. Co więcej, jakościowo przewyższa wiele dzisiejszych produkcji, które mają do dyspozycji większe budżety oraz zdobycze technologiczne. Tak się powinno robić filmy. Parę trupów do połowy Szczęk, a rybki nadal nie widać. Reżyser ma wyczucie i wie, jak budować napięcie. Ma to opanowane do tego stopnia, że gdy pojawia się paradny garnitur zębów, to podskakujemy z wrażenia a kanapa razem z nami.

Po nowe filmy sięgam niechętnie. Mam nieodparte wrażenie, że większość tego, co się nam lansuje, jest marną imitacją obrazów, które doskonale znamy. Jest to robione w tak bezczelny sposób, że po seansie szukamy pierwowzoru, by złagodzić zgagę. Jeszcze gorzej ma się sprawa ze wskrzeszaniem starych bohaterów w nowych odsłonach, gdzie akcja toczy się po latach od wydarzeń, które miały miejsce w poprzedniej części. Te pomysły mają prawo nie wypalić. Nie jest jednak tak źle, jakby się mogło wydawać. W oczekiwaniu na renesans kina odliczam czas do emisji ostatniego sezonu Gry o tron.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz