wtorek, 19 lutego 2019

Mistrz i uczeń


Siedząc o poranku w przytulnej kawiarni, popijałem kawę z mlekiem i czytałem książkę, którą przyniosłem ze sobą. Doskonały kawał literatury popchnął me myśli ku sylwetkom pisarzy. Gdzież oni się tego wszystkiego nauczyli? Gdzie poznali układ zdania? Skąd wiedzieli, gdzie postawić przecinek? Gdzie wprawili się w pisaniu tak, iż wydaje się, że pląsają z gracją po kolejnych stronach swego dzieła? Niech nikt mi nie karze wierzyć, że pojawili się znikąd – złote samorodki literackiego sukcesu. Weźmy na przykład takiego Reymonta. Doskonały wzór – noblista. Z wykształcenia był krawcem. Pisać umiał. Dziś każde dziecko to potrafi, ale nie każde tworzy. Przyszły pisarz uczył się snucia historii od swej matki, a reszty? Reszty pewnie z książek.


Współcześnie zanika relacja pomiędzy uczniem i mistrzem. Ci pierwsi zakosztowali hiperindywidualizmu. Drudzy odsunęli się. Pochłonęła ich gorycz oraz zniechęcenie. Wolą tych, co padają na każde skinienie. Tak upada podwalina rozwoju znana już starożytnym. Gdzie podziały się te słynne duety? Platon i Sokrates. Dante i Wergiliusz. Artur i Merlin. Adso i Wilhelm. Luke i Yoda. Każdy uczeń musi chcieć się uczyć od mistrza i porównywać się z nim, by tworzyć coś własnego, nie zaś kopiować. Tymczasem bez nici relacji oraz znajomości znajduję swych mistrzów na zadrukowanych stronach. Hamilton, Malczewski, Roth i inni, jak dobrze, że byliście.

Te smutne myśli nie są wynikiem tęsknoty do wyimaginowanych duetów, ale kryzysu, który dotyka ludzkość. Nie umiemy się uczyć od drugiej osoby. Gdzieś urywa się istotna nić porozumienia. Szwankuje komunikacja.  Nawet proste dzień dobry jest problematyczne. Króluje wszechobecny konflikt. Tryumfuje chaos znany tak bardzo dobrze z różnych prapoczątków. Szkoda, że powrót do punktu zero uznajemy za progres. Nie uczymy się dawać. Słowa Jacka Cygana: Jaka kieszeń, taki gest okazały się prorocze. Jeszcze gorzej idzie nam z braniem, które jest równie istotne. Nie stać nas nawet na uśmiech.

Natomiast szczerzy mi się gęba, kiedy czytam interesujące anegdoty. Przytoczę akurat taką, która odnosi się do dwóch polskich pisarzy związanych ze Śląskiem Cieszyńskim. Sprawa się tyczyła Kornela Filipowicza i Jerzego Pilcha. Filipowicz jako starszy kolega po fachu chętnie przyjmował pod swoim dachem młodszych kolegów. Wspierał ich duchem, ale i nierzadko groszem. Jerzy Pilch wspominał w swoim Dzienniku, że do Filipowicza można było zawsze przyjść i porozmawiać na temat tego, nad czym akurat się pracowało. Ten zaś z papierosem w ustach zawsze znajdował zainteresowanie i obdarzał słowem uznania. Niezwykle miłosierny gest – podeprzeć czyjąś twórczość mistrzowskim uznaniem, zrównać się w prawach z uczniem i zachęcić do dalszej pracy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz