Przenikający
chłód, spadek ciśnienia, szaruga za oknem. Czy to nie wystarczające powody wymówek?
Zalążek teorii, która przykryje styczniowe lenistwo, mogące dopaść każdego z
nas, zwłaszcza w poniedziałek. Nagle dowiadujemy się, że tego dnia jest Blue Monday. Nareszcie wszystkie puzzle
zaczynają do siebie pasować niczym misternie skrywane przed ludzkością
tajemnice w Kodzie Leonarda Da Vinci.
Tak, to depresja murowana i w dodatku matematycznie wyliczona. Otóż najbardziej
depresyjny dzień w roku wypada w trzeci poniedziałek stycznia, gdyż wtedy
kumulują się niekorzystne warunki klimatyczne, świadomość niedotrzymania
postanowień noworocznych oraz nadchodzące terminy spłaty kredytów zaciągniętych
na świąteczne zakupy. Zaiste są to prawdziwe problemy dnia powszedniego – istne
Piekło Dantego.
Gdy
ktoś ma wiele zmartwień, zazwyczaj mówimy do niego: głowa do góry! Tak i ja wzniosłem swoją, choć nie ze zgryzoty, lecz
w zastanowieniu. Przejeżdżając przez kręte ścieżki Lesznej Górnej, zauważyłem
betonową konstrukcję, która wznosi się ponad drogą. Początkowo wydawało mi się,
że jest to niedokończony wiadukt. Pytanie bez odpowiedzi nie dawało mi spokoju.
Wnet odkryłem, że miałem do czynienia z czymś zgoła innym. Nad drogą
rozpościerała się ochrona przed spadającymi odłamkami. Nieco zszokowany,
poczułem się niczym bohater ekspedycji na tropie skarbu kapitana Flinta. Za
wszelką cenę drążyłem temat, choć dla mieszkańców gminy Goleszów wszystko to
jest bardzo dobrze znane. Okazało się, że ze Lesznej Górnej do Goleszowa unosiła się kolejka linowa.
Wagoniki nie transportowały ludzi, lecz urobek – niezbędny przy produkcji w
goleszowskiej cementowni.
Szkoda
tej cementowni. Obecnie to ruina, która z powodzeniem mogłaby być planem dla
filmu wojennego lub postapokaliptycznego. Dawniej był to dowód na okoliczny
rozwój. To z tego zakładu szły prawdziwe pieniądze i to nie tylko do kieszeni fabrykantów.
Dziś to nie do pomyślenia, ale z na początku XX wieku obiekty cementowni
zdobiły goleszowskie widokówki. Ktoś po niemiecku przesyłał pozdrowienia.
Reszty odczytać nie potrafię. Bardzo wymowne jest zdjęcie widniejące na
kartce. Zapewne fotografia sali bilardowej miała zrobić ogromne wrażenie na adresacie
owej pocztówki. W późniejszych latach wydawaniem tego typu widokówek z
Goleszowa zajmowała się właścicielka dawno nieistniejącego hotelu Winkler.
Jesteśmy
sentymentalni. To dlatego wracamy do dawnych wydarzeń i miejsc, które nam o nich
przypominają. W sieci zrobiło się głośno
o zamiarze sprzedaży jednej z modernistycznych willi w Cieszynie, która mieści
się przy ulicy Miarki. Włodarze postanowili zbyć nieruchomość w drodze
przetargu. Z przykrością stwierdzam, że nie mam pół miliona złotych, choć willa
jest pewnie więcej warta. Wierzcie mi, Drodzy Czytelnicy, zaszalałbym i kupił,
bo zawsze ten budynek robił na mnie wielkie wrażenie. Z przykrością stwierdzam, że
społeczeństwo ma niewielkie zaufanie do prywatnej własności, bo najbardziej się
obawia tego, co można zrobić z obiektem po jego zakupie. Nie wiem, skąd się to
bierze, ale nie dziwi mnie, że kolejne polskie regulacje ograniczają prawo
własności. Wiem jedno. Jeśli miasto nie ma zamiaru zrobić niczego sensownego z
tym budynkiem, a my mamy się przyglądać jego powolnej erozji, niech lepiej
znajdzie się lepszy gospodarz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz