wtorek, 18 grudnia 2018

Śmierć, czyli mimochodem o jakości


Dawniej mężczyzna w czasie świąt miał dwa zadania - zabić karpia i przynieść choinkę do domu.  Dziś nam młotka podnosić nie kazano. Nawet nie umiałbym wymyślić uzasadnienia dla uśmiercenia ryby. Łatwiej zmierzyć się  z tłumem w Lidlu niż babrać się z karpiem. Mimo to przyznam szczerze, że nie lubię kupować świątecznej ryby w markecie. Nie mam zaufania do jakości ryb w czasie świąt. W Cieszynie najpopularniejszym miejscem, gdzie można kupić ryby godne zaufania, jest punkt na ulicy Śrutarskiej. Moje wspomnienia związane z karpiami umykają w emaliowanej wannie, z której dziadek wyławiał je na nieuchronną śmierć.


Śmiercią naturalną umiera także widok faceta, który w czasie zamieci wciąga do domu pierwszej jakości świerk. Gdy zasłona śnieżna nieco opadnie, okazuje się, że choinka jest krzywa albo uschnięta. We własnym domu można wsadzić suchy patyk do doniczki i utrzymywać, że jest okazałą jodłą. Nic nam do tego. Inna sprawa ma się z drzewkiem publicznym. Boże, jak to brzmi! Po wyborach obywatele chyba poczuli jak dmie wiatr w plecy, gdyż w Cieszynie rozgorzała dyskusja na temat choinki postawionej na rynku. Nagle okazuje się, że jest szkaradna. Ba! Oburzenie jest tak wielkie, iż nie sposób pozbyć się wrażenia, że oto miasto dokonało gwałtu na poczuciu estetyki jego mieszkańców. Ja tylko grzecznie przypominam, że poprzednie „naturalne” drzewko było tak paskudne, że z powodzeniem mogło odstraszać okoliczne gołębie, nie wspominając  nawet o przechodniach.

Swego żywota dokonują również różnego rodzaju zwyczaje i tradycje. Ze świątecznych kartek znikają napisy: „Wesołych Świąt”, „Boże Narodzenie” a w następstwie znaczące dla tej opowieści postacie. Jeszcze wcześniej gdzieś podziały się połazy, czyli zwyczaj odwiedzania bliskich we wspomnienie świętego Szczepana na Śląsku  Cieszyńskim. Nikt nie przychodził z pustymi rękoma. Odwiedzający mieli ze sobą gałązki choinki przyozdobione kwiatami z bibuły a wraz z nimi cieszyńskie ciasteczka bądź inne łakocie.

Osłódźmy sobie na sam koniec te rozważania o tym, co umiera, a co nie. Dosyć mocno trzyma się  u nas zwyczaj pieczenia cieszyńskich ciasteczek, o czym świadczy, chociażby konkurs organizowany co roku przez Zamek Cieszyn. Kiedyś do udziału w tym współzawodnictwie muszę przekonać moją mamę, która każdego roku wypieka hurtowe ilości tych smakołyków. Oczywiście twierdzę, że są najlepsze, a gdyby kto twierdził inaczej, tego będę musiał wyzwać na ubitej ziemi. Teraz całkiem poważnie muszę przyznać, że przeczytałem opinię jakoby te nasze, świąteczne wyroby cukiernicze nie robiły wrażenia na nikim z Zachodu. Ciężko mi polemizować z takim twierdzeniem. Ważne byśmy chcieli wzbudzać podziw wśród swoich krajan i w ten sposób pięknie się od nich różnić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz