Jest
taka ulica, której nazwy dzieci nie zapomną, gdyż samo jej brzmienie pobudza
łaknienie. Mowa o ulicy Czekoladowej. Za wielkim murem, może nie tak nowym, jak
ten odgradzający zakład karny w Cieszynie, mieści się szkoła dla chłopców, których imiona zaczynają
się na literę A. Z kolei jednym z wykładowców jest czarne ptaszysko, które w
stertach guzików szuka sposobu na odmianę swego losu. W owej akademii, gdzie
piegowaty czarodziej trzyma świece w kieszeniach, można przenieść się do innych
światów. Wystarczy odnaleźć odpowiednią furtkę w murze.
Akademię
i jej furtki traktuję jako metaforę wyobraźni, która im bardziej rozbudowana,
tym dalej popycha nas w bezmiar fantazji. Istotne są także klucze do drzwi.
Czasem słychać delikatne chrobotanie w zamku. Zaś innym razem drzwi wyważane są
z hukiem, jak gdyby do karczmy właśnie wpadła hulaszcza gromada, rozwalając
niezbyt solidne zabezpieczenie. To tylko wrażenia, a co je wyzwala? Płacz
dziecka, antydepresant, zalotny uśmiech, dym w płucach, srebrzysta tarcza
księżyca, tanie wino, cisza w kaplicy, wulgarna zaczepka, spadający liść. Nigdy nie wiesz, co zapali
lont. Możesz być pewien, że wybuch stworzy niezapomnianą feerie barw.
Barwny
jest o tej porze roku Lasek Miejski, którego korony drzew splatają się, tworząc
gotyckie portale. Nie straszą, bo wypełnione są liściastymi witrażami. To tu na
zapomnianej, drewnianej ławeczce, gdzie bez skrępowania można majtać nogami bez
względu na wiek, dochodzą miejskie opowieści
niesione szumem wiatru. Wpierw dopływają te, nieco bełkotliwe, jak gdyby
słowa sklejali koledzy przy kolejnym kuflu piwa. Piana osiada na wąsatym
obliczu. Nie przeszkadza to w niczym, by srożyć miny. Im oblicze bliższe
Marsowi, tym bardziej rozmówca przekonany jest o swej przewadze nad swym zapijaczonym audytorium.
Opowieści
swe snuje także niemłody jegomość rozsypujący nagminnie cukier na obrusie
stołu. Mówi wierszem, bo umarła w nim nadzieja, że prozą, go kto jeszcze
rozumie. W Cieszynie drzemie przy kubku kawy. Kolekcjonuje swe wersy niczym Smaug
monety w swym leżu. Idąc tym tropem, przychodzi czas na Toma, Berta i Williama,
którym się wydaje, że słońce ich nie dosięgnie. Zalęgli się niczym robactwo na
lokalnych portalach. Kłócą się o rację niczym sępy o padlinę. Ich umysły toczy
trucizna. Gdyby mogli, zjedli by sami siebie.
Spośród
legend i mitów trzeba wydobyć tę utopię, której wyznawcami jesteśmy. Spojrzeć
bez krzty litości w kierunku Cieszyna i zobaczyć je takim, jakie jest. Bez
słodkich opowieści o urzekających zakątkach, kwitnących magnoliach i
tryskającej wodzie z fontanny w Parku Pokoju, które choć są prawdą, to tylko
jej fragmentem. Wyznawców utopi jest co raz mniej, bo niewiele ponad 32
tysiące. Cieszyn nie Ilon, nie upadnie, choć liczba spadkobierców Eneasza
rośnie. W Krakowie, we Wrocławiu, za granicą. To smutne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz