poniedziałek, 8 października 2018

Liściaste witraże


Jest taka ulica, której nazwy dzieci nie zapomną, gdyż samo jej brzmienie pobudza łaknienie. Mowa o ulicy Czekoladowej. Za wielkim murem, może nie tak nowym, jak ten odgradzający zakład karny w Cieszynie, mieści się  szkoła dla chłopców, których imiona zaczynają się na literę A. Z kolei jednym z wykładowców jest czarne ptaszysko, które w stertach guzików szuka sposobu na odmianę swego losu. W owej akademii, gdzie piegowaty czarodziej trzyma świece w kieszeniach, można przenieść się do innych światów. Wystarczy odnaleźć odpowiednią furtkę w murze.


Akademię i jej furtki traktuję jako metaforę wyobraźni, która im bardziej rozbudowana, tym dalej popycha nas w bezmiar fantazji. Istotne są także klucze do drzwi. Czasem słychać delikatne chrobotanie w zamku. Zaś innym razem drzwi wyważane są z hukiem, jak gdyby do karczmy właśnie wpadła hulaszcza gromada, rozwalając niezbyt solidne zabezpieczenie. To tylko wrażenia, a co je wyzwala? Płacz dziecka, antydepresant, zalotny uśmiech, dym w płucach, srebrzysta tarcza księżyca, tanie wino, cisza w kaplicy, wulgarna zaczepka,  spadający liść. Nigdy nie wiesz, co zapali lont. Możesz być pewien, że wybuch stworzy niezapomnianą feerie barw.

Barwny jest o tej porze roku Lasek Miejski, którego korony drzew splatają się, tworząc gotyckie portale. Nie straszą, bo wypełnione są liściastymi witrażami. To tu na zapomnianej, drewnianej ławeczce, gdzie bez skrępowania można majtać nogami bez względu na wiek, dochodzą miejskie opowieści  niesione szumem wiatru. Wpierw dopływają te, nieco bełkotliwe, jak gdyby słowa sklejali koledzy przy kolejnym kuflu piwa. Piana osiada na wąsatym obliczu. Nie przeszkadza to w niczym, by srożyć miny. Im oblicze bliższe Marsowi, tym bardziej rozmówca przekonany jest o swej przewadze nad swym  zapijaczonym audytorium.

Opowieści swe snuje także niemłody jegomość rozsypujący nagminnie cukier na obrusie stołu. Mówi wierszem, bo umarła w nim nadzieja, że prozą, go kto jeszcze rozumie. W Cieszynie drzemie przy kubku kawy. Kolekcjonuje swe wersy niczym Smaug monety w swym leżu. Idąc tym tropem, przychodzi czas na Toma, Berta i Williama, którym się wydaje, że słońce ich nie dosięgnie. Zalęgli się niczym robactwo na lokalnych portalach. Kłócą się o rację niczym sępy o padlinę. Ich umysły toczy trucizna. Gdyby mogli, zjedli by sami siebie.

Spośród legend i mitów trzeba wydobyć tę utopię, której wyznawcami jesteśmy. Spojrzeć bez krzty litości w kierunku Cieszyna i zobaczyć je takim, jakie jest. Bez słodkich opowieści o urzekających zakątkach, kwitnących magnoliach i tryskającej wodzie z fontanny w Parku Pokoju, które choć są prawdą, to tylko jej fragmentem. Wyznawców utopi jest co raz mniej, bo niewiele ponad 32 tysiące. Cieszyn nie Ilon, nie upadnie, choć liczba spadkobierców Eneasza rośnie. W Krakowie, we Wrocławiu, za granicą. To smutne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz