wtorek, 2 października 2018

Doberman


Przy okazji licznych rozmów na temat szkoły przypomniałem sobie, jakimi uproszczeniami nas karmiono na poszczególnych szczeblach edukacji. Z pewnością niejeden z nas pamięta charakterystyki kolejnych epok w historii. Był jeden szczególny element, który zapadł mi w pamięci. Otóż cała charakterystyka niemal zawsze była podsumowana stwierdzeniem, kto lub co jest w centrum myśli ludzkiej. W zależności od epoki był to Bóg lub człowiek. Tu pojawiały się kolejne schematy. W średniowieczu człowiek rzekomo był tak zapatrzony w Boga, że już niczego więcej nie widział. Z kolei w renesansie i oświeceniu w centrum myśli był człowiek. Należy tu zastrzec, że w tym przypadku człowiek stał się synonimem rozumu. Nikt jednak się nie zająknął, jaką popularnością w tych czasach cieszyła się alchemia i inne ezoteryczne zabawy. Co dziś leży w centrum myśli człowieka? Nie jest to ani Bóg, ani tym bardziej człowiek. Myślę, że udzielenie odpowiedzi na to pytanie może sprawić problemy nawet najtęższym umysłom tego świata.


Parę dni temu odniosłem wrażenie, że w centrum myśli niektórych ludzi są zwierzęta. Ta tendencja ujawniła się przy okazji przypadku skoczowskiego dobermana. Pewna pani znalazła się w dosyć trudnej sytuacji życiowej, która zmusiła ją do szybkiej zmiany miejsca zamieszkania.  Była posiadaczką ośmioletniego dobermana i niestety, nie mogła go ze sobą zabrać. Nieopatrznie zapytała w sieci, czy ktoś nie chciałby zaopiekować się psem. Zalała ją fala krytyki, żeby nie rzec, że było to całe morze. Słuchać było głosy: Jak można porzucić zwierze? Ona nie ma serca. Czy z własnym dzieckiem też by tak postąpiła? Niestety zwierze nie jest człowiekiem i nie posiada rozumu, a więc nie można go traktować na równi z człowiekiem. To brutalna prawda, która nie zaprzecza twierdzeniom, że zwierze potrafi być najlepszym towarzyszem życia. Gratuluję tym wszystkim miłośnikom czworonogów pomyślunku. Po takim hejcie, jaki spotkał tę panią, z całą pewnością poprawi się traktowanie zwierząt. Następnym razem nikt nie spyta, bo po co ma się narażać na ostracyzm. Uśpi lub wyrzuci zwierzę na ekspresówce. Pozostanie tylko przeraźliwy pisk opon.

Spod skoczowskiej Kaplicówki potomek myśliwskich psów mógłby się puścić w pogoń za jeleniem, którego pamiętam z obrazu wiszącego w jednym z mieszkań na ulicy Chrobrego w Cieszynie. Zwierze to jest jednym z niepisanych symboli grodu nad Olzą. Swoją drogą, zastanawiałem się nad rodowodem tego szlachetnego znaku Cieszyna, swoistego połączenia paru przypadkowych elementów, które na trwale znalazły miejsce w świadomości wielu cieszyniaków. Hotel Pod Brunatnym Jeleniem, bo to przecież oczywiste. Któż na rynku w Cieszynie nie wzniósł oczu ku niebu, by pozdrowić starego rogacza? Różowy jelonek ze Wzgórza Zamkowego lub nowy jegomość z drewna, który urządził sobie rykowisko u podnóża Wieży Piastowskiej, czyż nie rozluźnili atmosfery pomiędzy starą zabudową? Jest jeszcze coś starszego, co współczesnym umyka. Nie da się tego poczuć jednym pociągnięciem nosa, a oba jelenie są tego dopełnieniem. Otóż dzisiejsza szkoła muzyczna pierwotnie była pałacem myśliwskim wybudowanym przez Habsburgów, którzy wybierali się na łowy po okolicznych lasach. Parafrazując słowa Jerzego Andrzejewskiego: Jeśli kto sądzi, że robię z kogoś balona, to tylko dlatego, że jeleń wyszedł już z mody.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz