W
ubiegły piątek popełniono pewien błąd, o czym
życzliwie mi doniesiono. Donosy z resztą zawsze są życzliwe i pełne
troski o bliźniego, o czym pewnie niejeden z nas miał okazję się przekonać. Tym
razem nikt nie padł ofiarą denuncjacji, ale tylko i wyłącznie dlatego, że mam
miękkie serce, a przynajmniej tak będę utrzymywać. W ubiegłym tygodniu nie
opublikowałem żadnego tekstu i rubrykę w Dzienniku Zachodnim zapełnił za mnie redaktor
Andrzej Drobik. Problem w tym, że przy jego nazwisku i tekście pozostało moje
zdjęcie. W żadnym wypadku w niczym mi to
nie uchybiło, Andrzejowi chyba z resztą też nie. Ucieszyło mnie, że ktoś
zauważył pomyłkę, bo to oznacza, że ktoś jednak czyta moje teksty. W zupełny
zachwyt wpadłem dopiero wtedy, gdy dowiedziałem się, że dało się poznać, iż nie
jest to mój felieton. Podobno mam zupełnie inny styl. Gorszy? Lepszy? Nie wiem.
Ważne, że niepowtarzalny.
Przemierzając
cieszyńskie śródmieście, można trafić do kawiarni Kornel i Przyjaciele. Nawiasem mówiąc, jest to bardzo przytulne
miejsce. Zapewne wpływa na to wiele czynników, ale ciężko nie ulec przeświadczeniu,
że główną rolę odgrywają tu stosy książek leżące na regałach. Osobiście lokal
ten przypomina mi norę Bilba Bagginsa z perspektywy widzianej oczyma Gandalfa. Wieść niesie, iż całkiem sporo klientów przed
pierwszą wizytą w tym miejscu żyło w przeświadczeniu, że patronem kawiarni nie
jest Kornel Filipowicz, lecz Kornel Makuszyński. Być może byłoby to zabawne,
gdyby Cieszyn był pierwowzorem Pacanowa, a prawdziwy Koziołek Matołek pasł się
na Pastwiskach. Obaj Kornele byli z zupełnie innych planet, ale łączyło ich
pisanie. Nie ma się, co dziwić. Dostając takie unikatowe imiona od rodziców,
nie mogli być przeciętni.
Przeciętny,
czy nieprzeciętny? To bez różnicy. Żaden człowiek nie jest w stanie opierać
swoich opinii wyłącznie o to, co widział, przeczytał, czy też przeżył. Gdyby
było inaczej, musiałby milczeć w wielu kwestiach i używać słów bardzo
oszczędnie. I ja pisząc ten tekst, zapewne ukradłem komuś niejedną myśl.
Zauważyłem, że społeczeństwu serwuje się kolejny serial, który będzie miał
jeszcze wiele odsłon i przykryje to, co istotne. Kler - Wojciecha Smarzowskiego jest na ustach prawie wszystkich.
Piewcy wolności niemalże mdleją na samą myśl, że w cieszyńskim kinie Piast może nie dojść do projekcji tego
filmu, a przynajmniej się opóźni. Nie jest to zjawisko unikatowe w skali kraju,
albowiem w wielu miastach pragnący poznać „prawdę” zrzeszają się i masowo
szturmują sale kinowe.
Czy
wydarzenia z filmu mogłyby się wydarzyć? Z całą pewnością. W historii upadku
człowieka nie ma wyjątków. Pokusy dotykają także księży. Nie można jednak
zgodzić się z tezą, że film pokazuje całą prawdę. Nie kupuję również twierdzeń
o używaniu hiperbolizacji w celu zasygnalizowania pewnego problemu. Kluczowe w
zrozumieniu filmu jest nastawienie reżysera, który podczas wywiadu przedstawił
swój negatywny stosunek do Kościoła Katolickiego. Zawsze urzekają mnie historie
ludzi, którzy płaczą, że jest tak wiele mszy i dzieci muszą chodzić na religię. Przecież nikt ich nie zmusza do uczestnictwa.
Jest
jeszcze jedno niepokojące zjawisko, które nie umknęło mojej uwadze. Uwielbiamy sensację
i patologie. Takie zjawiska i widoki albo pozwalają nam czuć się lepszymi od
innych, albo dają przyzwolenie na pójście w tym samym kierunku. Popyt jest
spory, dlatego swego czasu triumfy świeciły takie produkcje jak Drogówka, Botoks, Trudne Sprawy, Szkoła
i inne. Jestem pewny, że to nie koniec. Uwielbiamy ulegać uproszczeniom. Czekam
na produkcje o urzędnikach popijających tylko kawę, o budowlańcach – alkoholikach, o kierowcach – dziwkarzach i lekarzach –
łapówkarzach. A nie, przepraszam. To ostatnie już było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz