Pani
razem z Panem pod ramię się trzymają. W
końcu spacer z damą to sama przyjemność. Nie są sami. To nie romantyczna
przechadzka pośród zacienionych zakamarków okolicznych zagajników. Towarzyszą
im spojrzenia tłumów. Idą środkiem drogi.
To starości zgodnie ze starym obyczajem obdzielają gospodarzy. On
częstuje gorzałką, zaś ona rozdaje kołacze. Tak się rozpoczyna święto plonów –
dożynki. Podążają za nimi korowody sołeckie. Bufiasty kabotek, żywotek, suknia,
hoczki, zdobny pas i koniecznie piękna kosa – tak się prezentują najpiękniejsze
dziewczęta z gminy Goleszów. Dotrzymać im kroku próbują panowie, co prezentują
okazały sprzęt rolniczy. Przyozdobione traktory i kombajny to nie wszystko.
Znajdzie się nawet czterdziestoletni żuczek, co mężnie w boju staje podczas
strażackich interwencji.
Mamuniu! Tatuniu!
Otwierajcie wrota,
Niosą nam tu wieniec
Ze szczerego złota!
Bo dziś wszyscy staniem wkoło.
Plon przynieśli, plon! – Maria Konopnicka, Dożynki
Ja
sobie zdaję sprawę, że dożynki w Goleszowie nie są takie jak te w Spale. Nie ma
tu prezydenta, ale pomniejszych notabli wypinających dumnie pierś (nie piersi) nie
brakuje, zwłaszcza przed wyborami samorządowymi. Nie oni jednak stanowią o
randze imprezy, lecz imponujący widok pękających w szwach ulic, kolejek do
stoisk ze swojskim jedzeniem oraz zajętych stolików. Tych ostatnich to trzeba
pilnować. Moment nieuwagi i już ktoś zajmuje naszą, jeszcze wygrzaną od
siedzenia ławkę.
O
dożynkach w Goleszowie słyszałem wiele. Nie, nie mam na myśli żadnych opowieści
z krypty lub tanich filmów dla dorosłej publiczności. Choć niejedna historia o
walce na sztachety lub o przepijaniu wujka Zenka by się znalazła. Zawsze
dożynki w Goleszowie przedstawiano mi w ten sposób: A bo u was w tym Cieszynie to tak stoicie z piwem pod sceną na tych
imprezach. Z nikim nie pogadasz, bo muzyka leci za głośno, a o poproszeniu
dziewczyny do tańca to też nie ma mowy. Opinia nieco krzywdząca, ale coś w
tym jest. Ludzie umawiają się na dożynki całym rodzinami. Sąsiad spotka
sąsiada. Wychylą kielicha i więź jest odbudowana. A ile jest przechwałek po
imprezie? Bez liku. Żadnych personaliów nie wymienię, bo mógłbym komuś uchybić.
Tradycyjnie
piszę o Cieszynie. Tym razem będzie krótko, bo na dłuższą wzmiankę gród nad
Olzą tym razem nie zasłużył. Sezon ogórkowy w Cieszynie kwitnie w najlepsze,
czego dowodem jest to, że miasto pojawiło się w telewizji za sprawą dosyć
błahej sprawy, która nigdy nie powinna wyjść poza krąg lokalnych odbiorców.
Negatywnego wizerunku dopełniają różnej maści wojny podjazdowe pomiędzy różnymi
grupami interesu. Poziom rozgrywek przedwyborczych może zbliżyć się do tego
centralnego. Wystarczy chwycić w dłoń pustak albo przynajmniej jego zdjęcie. Ponadto
w Cieszynie wala się coraz więcej śmieci. Pod Marią Magdaleną ktoś porozrzucał dziecięce papucie. Komuś się
wydaje, że w ten sposób zbije polityczny kapitał. Być może wyjście poza obręb rynku ma komuś dodać siły. Nie napawa mnie to optymizmem. Za Andrzejem Bursą mam ochotę napisać: mam w dupie małe miasteczka. Liczę, że
do kolejnego felietonu zmienię swe zdanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz