wtorek, 10 lipca 2018

Złodziej


Powiadają, że złodziej i dziwka to dwie najstarsze profesje  na świecie. Ja bym jednak polemizował z tym stwierdzeniem. Czy aby na pewno mowa o zawodach, czy może o ludzkich skłonnościach? Zostawmy jednak panie lekkich obyczajów poza nawiasem naszych rozważań, albowiem może się okazać, że, Drogi Czytelniku, właśnie spiekasz raka, zaś ja pisząc te słowa, odkrywam się z nieobyczajnością swoich czynów. Na poparcie swej hipotezy przytoczę słowa Henryka Kwinto z filmu Vabank: Zresztą zamiast kraść jako dyrektor, fabrykant, sekretarz czy inny prezes lepiej już kraść par excellence jako złodziej. Tak jest chyba uczciwiej.


Kiedyś złodziej nie bał się niczego. Był tak nikczemny, że nie przepuścił okazji, by okraść ubogą wdowę. Boga w sercu nie miał, to też nie widział nic zdrożnego w kradzieży kościelnej skarbony. Myślał sobie tak: duszy czyścowej już owe grosze nie pomogą, a szklanica wina bez pękatego trzosu sama się nie wychyli. Nie inaczej było z czarnym charakterem z Historii żółtej ciżemkizbrodzieniem bezecnym, niewiadomego miana, zwanym Czarnym Rafałem, vulgo Majster alias Wojewoda, alias Piskorz, grasującym armata manu po różnych ziemiach tego najjaśniejszego królestwa oraz po krajach litewskich; czyniący łupiestwa, grabieże, mężobójstwa po gospodach, drogach i lasach, podan jest zaocznie wyrokiem sądowym na karę pręgierza i śmierci szubienicznej, gdziekolwiek w Koronie czy w Litwie pojman będzie.

Swoją drogą, nie powinno mnie już nic dziwić, jeśli chodzi o ludzką pomysłowość. Mimo to, udało się  to złodziejowi, który na jednej z cieszyńskich myjni obrabował automat pobierający opłaty za odkurzanie samochodów. Zuchwały czyn udało się zarejestrować na jednej z kamer przemysłowych. Otóż złodziej podstępnie zakrył swe oblicze. Nie użył kominiarki, ani nawet pończochy wykończonej koronką, którą wcześniej pożyczył od niczego nieświadomej kochanki, lecz znalazł nowe zastosowanie dla pampersa. Tak o to jednorazowa pielucha stała się symbolem postępu kryminalnego półświatka.

W historii Śląska Cieszyńskiego bywało różnie. Nie było tu specjalnie bezpieczniej niż gdzie indziej, choć żaden Turczyn pod bramy miejskie nie podchodził. Mieszkańcy mogli za to liczyć na pobyt Szwedów, którzy tu się tak świetnie bawili, że zamek się nie ostał. Elementem rzeczywistości były wszelkiej maści rzezimieszki, zbóje i złodzieje. Nie było dla nich litości. Nikt jeszcze nie znał twierdzeń markiza Beccarii dotyczących proporcjonalności wymiaru kary do popełnionego czynu. Surowo karano niecny występek. Wrzucanie w zaszytym worku do Olzy, wodzenie wokół słupa, palenie na stosie, szubienica, ścięcie głowy, aż w końcu wywieszenie godnych pogardy trupów skazańców na murach miejskich. Nie było litości. Była tylko odpłata za krzywdy doznane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz