Piątkowy
wieczór. Znad Olzy ciągnie wybawieńczym chłodem. Przy Moście Przyjaźni wywraca
się kosz. Postać skryta w cieniu kamienicy szuka pożywienia w rozsypanej zawartości śmietnika. Bieda pełza w
tę i we w tę. Za nic ma granicę. I choćby groziły jej palcem ze spiżu pobliskie
obwarowania, bieda żadnej władzy się nie ulęknie. Ba! Będzie grać na nosie wraz
ze smutną kompanią: głodem, brudem, chorobą i klęską. Na widok tej nędzy nawet
kamienna powieka Nepomucena nie drgnie.
W
niedalekiej odległości przed pobliską knajpą, tą gdzie żywioł polski zdaje się
momentami przewyższać czeski, rozegrała się pewna scena. Na przysłowiowym papierosku
stały koleżanki i dysputowały. Celowo nie napisałem, że plotkowały, bo temat
był zaiste nie byle jaki. Dopiero owe panie uświadomiły mi, że problem RODO
jest bardzo poważny. Jedna z nich – kosmetyczka zachodziła w głowę, jak ma
zapisywać na wizyty swoich klientów. Czy ma pytać o zgodę na wpisanie ich
danych do swojego kajeciku? A co jeśli, któryś z nich podejrzy dane innego
klienta? Wcześniej pani Jola nie miała tego typu zmartwień. Nie inaczej jest podczas
wizyty u lekarza. Odtąd nie jesteśmy Kożdoniem, Sikorą, czy innym Gawlasem.
Mamy przyporządkowany odpowiedni numer jak za Niemca. Dobrze, że pielęgniarka
wywołuje do gabinetu, a nie do apelu.
Swoją
Drogą, wylaliśmy, Moi Drodzy, dziecko z kąpielą i to w imię czego? Zapewnienia
człowiekowi prywatności? Karmimy się
ułudą za wielkie pieniądze, które trafią do kieszeni wszelkiej maści
specjalistów od ochrony danych. Wstydzimy się, gdy ktoś nas rozpozna u
ginekologa, a może w gabinecie u wspomnianej już pani Joli? To chyba nie ten
wstyd, o którym wspomina Akwinata lub bliższy naszym czasom Max Scheler? Sądząc
po ilościach półnagich zdjęć na portalach społecznościowych, apoteoza wstydu
odchodzi do lamusa. Chrońmy swą prywatność, wrzucajmy relacje ze swoich
wakacji. Wpisujmy swe dane byle gdzie, trwóżmy się o nadchodzące jutro.
I lubię ten wstyd, co się kobiecie zabrania
Przyznać, że czuje rozkosz, że moc pożądania
Zwalcza ją, a sycenie żądzy oszalenia,
Gdy szuka ust, a lęka się słów i spojrzenia.
Kazimierz
Przerwa-Tetmajer, Lubię, kiedy kobieta…
Boje
się, że samorządy wychwalane pod niebiosa jako władza bliska obywatelowi, nie
zdały egzaminu, zwłaszcza te na szczeblu wojewódzkim. Ciężko dostrzec problemy
dalekiej prowincji, kiedy nie chce się nawet otworzyć złowrogiego Oka Saurona. Jak przyjaźnie można traktować
struktury, które nie chcą nawet rozmawiać ze zwykłym człowiekiem? Władza dała
pieniądze i to powinno wszystkim zamknąć gęby. Cieszyniacy na własnej skórze
odczuli tego typu podejście podczas niedawnego spotkania w sprawie przebudowy
ulicy Katowickiej. Wymowna była nieobecność przedstawiciela Urzędu
Marszałkowskiego oraz Wojewódzkiego Zarządu Dróg. Mieszkańcy Cieszyna mogli się
dzielić swoimi odczuciami tylko ze sobą, zaś groźby zorganizowania blokady
odbijały się głuchym echem od ścian sali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz