wtorek, 3 kwietnia 2018

Kobaltowe góry


Wcześnie o poranku, tuż po świcie ognista gwiazda przeciąga się leniwie po nieboskłonie. Jakby od niechcenia opuszcza mroku szlafmyce, by w swej wspaniałości górować nad maluczkimi. Złocista kula rozwarstwia niebios barwę, jak gdyby akwarelą pejzaż sama natura malowała. Tyle widzę na horyzoncie, przemierzając główną arterię Krasnej. Jeszcze sekunda, jeszcze parę metrów i dostrzegę majaczące w dali olbrzymy – panów tej krainy. To wyrosłe przed milionami lat szczyty Beskidu. Po raz pierwszy zauważam, że pasmo nie jest zielone, ani nawet brązowe. Góry z oddali wydają się być kobaltowe.


Widziałem we śnie ciemne, poszarpane turnie,
Szaleństwem gór spiętrzone zębate opoki,
Na dnach przepaści tajna śpi spowita w mroki...
Są głębie niezbadane w nich, drzemiące chmurnie.

Stoją wichry odarte, nagie. Jest w nich pycha,
Bo jest wielkość w nagości ich, siła granitu.

Spokój śpi niezmącony u głaźnego szczytu...

Wielkich jest godna tylko milczenia pieśń cicha.
Jest w nich potęga dzika, majestat wspaniały,
Co w swej dumie nie baczy na grzmiących burz szały,

Zapatrzony w swój ogrom, wsłuchany w swe głusze...
Śniłem ja siebie niegdyś potężnym mocarzem,
Zwycięzcą nad uśpionym w mej piersi złem wrażem

I zda mi się, żem widział w śnie mą wielką duszę...

Sen o górach – Leopold Staff

Zamiast potężnego mocarza należy pacholę przywołać, co radośnie każdego ranka skocznym krokiem podąża do przedszkola, by być poddane socjalizacji. Ono jeszcze niewinne bez zdolności odróżnienia dobra i zła. Dopiero się uczy. Każdego popołudnia ściska w ręku kredki i maltretuje połać kartki, kreśląc linie to w jedną to w drugą stronę. Z czasem kreski nabiorą kształtów, a monochromatyczne maszkary staną się małymi arcydziełami. Rzecz jasna na miarę przedszkolaka. Już w tym momencie zacznie się uwidaczniać spostrzegawczość dziecka. Ono to wybierze odpowiedni kolor. Chcąc narysować człowieka, nada jego skórze barwę różową bądź żółtą. Pytanie o prawdziwy kolor skóry człowieka zdaje się bełkotem pijaka, marną prowokacją grafomana, w końcu - drogą donikąd. Należy zastanowić się nad tym, czy prawda jest jedna? A, jeśli jest ich więcej, to cóż znaczy kłamstwo? A może nasz aparat poznawczy jest niedoskonały i ulegamy złudzeniu?

Jaka jest prawda o Śląsku Cieszyńskim? Czy nie ulegamy mitom zrodzonym we własnej próżności? Czy nie gloryfikujemy tego miejsca? Robimy to chętnie. Jeszcze chętniej podlewamy te mity historycznym sosem niczym tafelspitz. Skłonności te można rzec, wysysamy z mlekiem matki i przekazujemy dalej. Nawet werbusa z długoletnim stażem można tym zarazić. Wydaje się być wtedy nawet bardziej stela niż autochton. Czy to źle, że tak umiłowaliśmy własną małą ojczyznę? W Niemczech nie mają takich kompleksów, a i my powinniśmy się ich wyzbyć. Tym bardziej serce krwawi, gdy widzimy mniejsze lub większe klęski i niepowodzenia, jakie dzieją się na tutejszej ziemi. Czy jednak pojedyncze kwestie decydują o definitywnym upadku? Czy w końcu jest tu tak źle, jak się niekiedy mówi? Zdaje się, że prawda nie ma znaczenia, gdy w grę wchodzą emocje, nostalgia, lament i wzruszenie. W dowolnej kolejności oraz proporcji.

Na sam koniec ostatni odprysk minionych świąt. Po raz kolejny miałem się przekonać, że w kłamliwym pudle prawdy nie ma. Są tylko jakieś karykatury i wynaturzenia. Jak to zwykle bywa przy świątecznym stole, kiedy każdy jest przemęczony obżarstwem i towarzystwem rodziny, przychodzi taka myśl, że można by odpłynąć w nieznane,  dać ponieść się nurtowi w obliczu bezsilności. Nie inaczej było tym razem. Zobaczyłem po raz pierwszy program pt. Chłopaki do wzięcia. Powinienem zakończyć tę myśl na stwierdzeniu, że był to obraz nędzy i rozpaczy. Tu nie chodziło o pokazanie prawdy, ludzkiej niedoli, czy niezaradności. Ten festiwal obdarcia człowieka z godności miał w widzu wyzwolić małpi chichot, rżenie konia oraz go dowartościować. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz