W
minioną niedzielę wielu cieszyniaków podążyło do kościoła z palmą w ręku. Część
z nich oparła się pokusie, by kupić gotowy produkt z supermarketowego regału.
Wierzę, że niska cena i kolorowe źdźbła trawy mogły przyciągać niczym magnes. Jednak
wielu z nas zgodnie ze zwyczajem praojców własnoręcznie ułożyło bukiet.
Kolorowe wstążki i sznureczki splotły ze sobą bazie, jałowiec i bukszpan.
Niestety pogoda nas nie rozpieszcza. Jest kapryśna jak panna na wydaniu. Toteż
w tym roku złoty deszcz jeszcze się nie pojawił. A szkoda. Rzecz jasna bukiet w
ręku symbolizuje przywitanie Jezusa, a co za tym idzie, oczekiwanie na
wszystkie niezwykłe wydarzenia, jakie mają się dokonać w Wielkim Tygodniu. W
tym samym czasie wypatrujemy jeszcze na nadejścia prawdziwej wiosny, choć ta już
jakiś czas gości w kalendarzu.
W tę
samą niedzielę natura nie poskąpiła nam wrażeń. Pomimo porywistego wiatru można
było skąpać własne oblicze w promieniach życiodajnego słońca. Najlepiej było to
czynić w pobliżu Olzy. Delikatny szum wody, zdecydowane tony niesione przez
wiatr oraz ptasie trele tworzyły kompozycję, która śmiało mogłaby konkurować ze
słynnym Porankiem z I suity Peer Gynt – Edwarda Griega. Aby tego
wszystkiego doznać, wystarczy zamknąć oczy i usiąść na unikatowej ławce po
czeskiej stronie. Tam bowiem spokoju pilnuje dwugłowy smok, który drewnianymi skrzydłami
obejmuje strudzonego wędrowca. Legendarna bestia nie walczy już z dzielnymi
rycerzami, bowiem jej majestat traci blask, gdy skaczą po niej niestrudzone
dzieci. Śmieją się przy tym co niemiara. Jaszczur upada, bo jak napisał Jan
Chrystian Andersen – śmiech jest oznaką
najwyższego poziomu duchowego.
Już
po polskiej stronie dostrzegam dwie łudząco do siebie podobne dziewczynki. Nie
dilują, choć miejsce pod mostem wydaje się do tego idealnie stworzone. Ubrane
nieco ascetycznie w czarne mundurki uwieńczone białymi, staromodnymi
kołnierzami. Z pewnością zostały wcześniej wykrochmalone przez matkę lub
siostrę zakonną z pobliskiej żeńskiej szkoły ludowej albo innej paralelki.
Siostrzyczki spoglądają w dal, jakby zobaczyły coś nadzwyczajnego. Być może z
wodnej kipieli wydostała się Meluzyna w poszukiwaniu swoich dzieci. Pewnie ze
strachu przed nią wtopiły się w mur. Żal patrzyć na smutek dziewczyn. Mieć tak
siłę dwunastu braci i chwycić za młot, by bożatka oswobodzić. Bo jak pisał
Bolesław Leśmian: Porwali młoty w twardą
dłoń i jęli w mury tłuc z łoskotem! I nie widziała ślepa noc, kto jest
człowiekiem, a kto młotem?
W malignie
miesza się cierpienie i rozkosz. Mimo to, należy porzucić wszelkiego rodzaju fantazje i
twardo stanąć na ziemi, by porozmawiać o tym, co boli. Jeszcze przez miesiąc
będzie można rozliczyć się z fiskusem i jak na spowiedzi przedstawić swe dochody.
Przy okazji można podzielić się z kimś potrzebującym 1% z podatku. Niby
niewiele, ale zawsze coś. Czasem człowiek bije się z myślami, że pomógł komuś,
a wciąż tyle osób lub organizacji czeka na wsparcie. Jest jeszcze jednak sporo
osób, które swoim procentem nie dzielą się z nikim. Nie, bo nie i kropka. To
smutny znak czasu, że dobroczynności próbuje uczyć nas państwo. Mimo, że
szanuję wybór jednostki nawet do skrajnych wyborów, to uważam, że pozostawienie
tych pieniędzy w rękach łakomego lewiatana, to najgorsze, co można uczynić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz