Jak
już się do mnie przyczepi jakieś słowo lub wątek, to nie chce puścić. Trzyma
niczym rozwścieczony rottweiler zadku bogu ducha winnego listonosza. Znowu
będzie o dymie, który spowija Śląsk Cieszyński i w dodatku gryzie niczym
wspomniany już pies. To nie ksiądz podczas liturgii z kadzielnicą chadza, ani
komin z Trzyńca nie ćmi. W powietrzu unosi się woń cyprysu, anyżu i styraksu.
Doprawdy, chciałbym, by tak było. Ku memu rozczarowaniu stwierdzam, że to tylko
cała tablica Mendelejewa. Mimo to, dobrze się pali to nasze kadzidełko – złudne
wrażenie ezoteryki za psie pieniądze.
Ze
świata, gdzie prawdziwe kadzidła palą się u stóp Sziwy albo innego Wisznu,
przybył do Wisły charge d'Affaires Ambasady Indii - Amarjeet Singh Takhi, aby
porozmawiać o kulturze. Swoją drogą, facet ma niezłą fuchę. Jeździ sobie po
świecie i opowiada o swoim kraju. Zachwala tańce, jogę oraz rozmaite wersje
curry, z którymi może konkurować jedynie chiński kurczak w pięciu smakach. Na
podatny grunt padły te zachwalania w Perle Beskidów, która tym razem urwała się
ze sznura samemu maharadży. Indyjski dyplomata rozmawiał z burmistrzem Wisły –
Tomaszem Bujokiem o możliwości organizacji festiwalu promującego Indie w
malowniczym miasteczku. Chociaż luty podkuł buty, to zrobiło się iście
wakacyjnie. Takie festiwale organizowano także w Dąbkach, gdzie jeszcze dwie
dekady temu chętnie odpoczywali mieszkańcy Śląska Cieszyńskiego. Egzotyczni
przybysze malowali na skórze turystów kwiaty, grali na bębenkach, częstowali
orientalnym jedzeniem i śpiewali nikomu nieznane pieśni. Wszystko to w imię
czarnego boga.
Wisła
to nie jedyne miejsce hinduskiej ekspansji, bowiem bolywoodzcy filmowcy założyli
swój przyczółek na samym skraju Śląska Cieszyńskiego, skąd w razie czego można
się ekspresowo wycofać do Małopolski. Taki
też plan mają filmowcy, którzy będą kręcić m.in. w Kozach. Bielskie ulice stały
się tłem dla romansu pomiędzy Polką a Hindusem. Całość okraszona śpiewem i
tańcem, bez których żadna produkcja z nad Gangesu nie ma racji bytu. Mnie się
jednak wydaje, że filmowi kolorytu dodaje nie tylko polski pejzaż, ale także
same Polki, w tym miss z Bielska-Białej.
To
nasze Księstwo Cieszyńskie musi być piękne. Przyciąga wszelkiej maści łazików.
Szwendają się tu i tam. Od czasu, gdy zniknęły budki strażnicze z nad Olzy,
wpuszczamy do nas każdego. Do stolicy księstwa zjechała delegacja z Serbii.
Próbowałem odnaleźć jakiś wspólny mianownik lub choćby jakąś drobną historię,
która by nas łączyła. Jedyne, co mi przyszło na myśl, to że pewien serbski
nacjonalista zabił arcyksięcia Ferdynanda, czym przyczynił się do rozpadu
nieboszczki monarchii austrowęgierskiej.
Wnikliwi badacze wiedzą, że był to dobry pretekst jak każdy inny. Trup
jednak zawsze sprzedaje się najlepiej, zwłaszcza słynny. My, cieszyniacy nie
jesteśmy pamiętliwi i czyn ten wybaczamy. Wobec tego, jesteśmy gotowi sprzedać
parę patentów na dobrą współpracę transgraniczną.
Zdaje się, że takowej wiedzy owi przybysze szukają.
Kontakty
z zagranicą zawsze warto podtrzymywać, choćby po to by zobaczyć to i owo.
Jeszcze lepiej byłoby wspólnie zbijać interesy. Cenne są takie relacje, o ile
żadna ze stron nie jest zmuszana do klęczenia i zginania karku. Najbardziej zaś
bezwstydne są te pokazy samokrytyki pełne kompleksów – lojalki spisane śliną
podczas plucia we własną gębę pod wiatr, istny symbol degeneracji i zaprzaństwa.
Najlepsze przyjaźnie zawiązywaliśmy zawsze z tymi, co ziemiami z nami nie
graniczą. Zawsze smakowało nam gruzińskie wino, sake oraz gulasz. Zważywszy, że
Polakom najlepiej wychodzą relacje z dalekimi krajami, to zacieśnianie
współpracy z Serbią oraz Indiami wydaje się zwiastować murowany sukces.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz