Diabli
nadali takiego przyjezdnego, co ciągle fuczy i grymasi. Wszystkie rozumy
pozjadał. Przyjeżdża taki pod karczmę lub sklep i piekli się niemiłosiernie, bo
niewielki parking zostaje opanowany
przez Ślązaków z Górnego Śląska – najczęściej potomków górników, którzy
zjechali do Wisły, by zażyć świeżego powietrza przepełnionego zapachem leśnego
złota. Sęk w tym, że od tej pracy w zakładach bez okien wzrok im słabnie. Zatem
nie powinien nikogo dziwić widok auta zajmującego dwa miejsca parkingowe.
Drogie samochody to nie żadne świerki z nasadzeń, by stać równo w rzędzie. Z
tym wzrokiem lufciorzy rzeczywiście
coś jest nie w porządku. To dla nich górale się tak poświęcają i zasłaniają piękne
góry brzydkimi, jak noc tablicami. Najważniejsze, by turysta odnalazł właściwą
chatę i właściwy wyciąg. Taki przyjezdny z Cieszyna to się nie zna. W dodatku
nie odnosi się z należytym szacunkiem do starań górali, którzy łeb do interesów
mają, jak mało kto.
Was
też straszono w dzieciństwie diabłem albo bebokiem, który skrywał się w piwnicy
domu? Muszę przed Wami odkryć pewną tajemnicę. Otóż to nie jest do końca
prawda. Czasem te stworzenia mroku opuszczają swe leża. W kącie drewnianej
chaty na zydelku siedział poczciwy staruszek, który gładził przyprószonego siwizną
wąsa. Jest też taka opcja, że jego zarost nabrał barwy od wiecznie niegasnącej
fajeczki, którą pociągał raz za razem z wielkim zamiłowaniem. Wtedy to, kiedy
myśl się klarowała, dziadunio opowiadał barwne historyjki, którymi raczył swe
wnuczęta. Wspomniał o hrabim Laryszu, który kazał sobie wykarczować las. Najął
w tym celu pracowitego górala za tysiąc reńskich. Dzielny drwal nie wiedział,
że porywa się z motyką na słońce. Żeby wywiązać się z danego słowa, pracował w
pocie czoła od świtu do zmierzchu. Żywił się tylko plackami z owsa i
ziemniaków, które ukochana żona zostawiała mu pod gałęziami świerku. Niestety,
ale na te smakołyki połasił się również diabeł. Dumny z zuchwałej kradzieży
postanowił pochwalić się tym czynem samemu Lucyperowi. Ten zaś nie taki
straszny, jak go malują, więc skarcił swego sługę. Uznał, że biednego górala
nie można nękać. Sługa musiał odpracować swe winy. Przemienił się w drugiego
górala i zaproponował bezinteresowną pomoc. Kiedy mężczyzna poszedł po zapłatę,
okazało się, że w trzosie znajduje się o sto reńskich za mało. Zdenerwowany
diabeł w ludzkiej postaci zapytał pana hrabiego, czy ten, aby go nie oszukał? —
Niech mnie — rzekł — diabli wezmą, jeśli kłamię! Życzenie
jaśnie pana zostało spełnione.
Patrząc
na śnieg okrywający Beskidy białą pierzyną, naszła mnie refleksja, że ja zawsze
miałem problemy z tą góralszczyzną na Śląsku Cieszyńskim. Nijak nie kleili mi
się górale z mieszkańcami wyżyny, którzy prezentowali bardziej mieszczańską kulturę.
Zwiastun olśnienia miał nadejść, kiedy
przeglądałem książkę o Cysorzu Panie. Wąsaty poczciwiec dał mi wskazówkę, by
patrzeć w przeszłość. Nie nadeszły, co prawda wydarzenia, jak te zapowiadane
przez siódmą trąbę, ale dostrzegłem pewną prawdę. Śląsk Cieszyński jako
depozytariusz epoki habsburskiej musi składać się z dwóch uzupełniających się
ze sobą części na podobieństwo świętych pamięci Austro-Węgier. Kto by zarzucał
mi herezję, niech lepszy dogmat objawi.
Na
jednej z tablic, które tak mi wadzą, dostrzegłem wąsatego jegomościa.
Przeszywający wzrok ekscentryka witał mnie na progu Wisły. To sam Salwador Dali
spozierał na niczego niespodziewających się turystów. Zachęcał by porzuć choć
na chwilę miskę z kwaśnicą lub obute naprędce narty. Przełamuje również tezę,
że tutaj sztuka może być tylko ludowa. Od niedawna bywa także surrealistyczna.
To w słynnej już Ochorowiczówce,
gdzie gościli znani ze szkolnych ław pisarze, można zobaczyć prace
ekscentrycznego Katalończyka. Nie sposób wymienić ich wszystkich, ale warto się
tam wybrać, by zobaczyć m.in. Kuszenie
Świętego Antoniego, Sobór Ekumeniczny, czy Wenecję. Rzadko mamy okazję obcować z sztuką na światowym poziomie.
Mamy ją na wyciągnięcie ręki. Żal byłoby nie skorzystać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz