Za
srebrzystego sierpa przykazem z krain Lewantu szarańcza się zleciała. Buława
się wzniosła. Do boju to znak. Z Łysej
Góry husaria przed siebie gna. Dudni ziemia. Łopoczą proporce. Namioty się
uginają. W niezliczoną ilość kobierców wsiąka krew. Lapis lazuri, srebro i kawa
w pancernych juki trafia. Czarny wezyr w jedwabiu ginie. Szmaragdowy wąż Apopis
w mroku nocy zaciska swe szpony. Historia ta dla wielu bardzo dobrze znana
jeszcze przez wielu poetów mogłaby zostać opisana. Wychwalaliby czyny polskiej braci,
honor, męstwo i walkę za ojczyznę. Niestety tak to już bywa, że po bitwie opadł
kurz, a łupy trzeba było spieniężyć. Do wiedeńskich kupców i rzemieślników
płynęły fale kosztowności. Habsburscy złotnicy oniemieli z zachwytu, kiedy
zobaczyli, że srebrzysta wstęga pnie się i zwija, tworząc unikatową ozdobę.
Najczęściej był to ażurowy ornament roślinny, zgodnie z tym na co Allah
zezwalał.
W
Cieszynie onegdaj bywało tak, że wszystkie nowinki z Wiednia szybko wędrowały
nad Olzę i bardzo dobrze się przyjmowały.
Posiadanie czegoś rodem ze stolicy Habsburgów świadczyło o dobrym smaku
i guście. Nie inaczej było ze srebrnym filigranem. Lokalni złotnicy
zaadaptowali nową technikę dla potrzeb lokalnej społeczności. W ten sposób
ludowe stroje zyskały na bogactwie. Panie otrzymały spiny w kabotkach.
Natomiast w męskim stroju pojawiły się zdobione knefle. Zamożniejsze panie
nosiły srebrno-złote pasy, których nie ominął nowy trend we wzornictwie.
Wszystko to stało się elementami cieszyńskiego stroju ludowego na przełomie
XVIII i XIX wieku. Do dziś tradycja ta jest kultywowana, choć stroje ludowe
nosi się tylko podczas ważnych świąt i uroczystości.
Niewielu
jest takich, którzy z misterną precyzją zwijają zdobny drut. Jak to się dzieje,
że kawałek metalu zamienia się w ażurową cieszyniankę, a następnie w pas albo
łańcuch? Zdolności te posiadają lokalni złotnicy pracujący m.in. w warsztacie
przy Wyższej Bramie. Na czele z seniorem rodu, Wiktorem Pieczonką wytwarzają
przepiękne precjoza. Pan Wiktor nauki pobierał u słynnego mistrza – Franciszka Horaka,
po którym przejął zakład. W warsztacie złotniczym zdolności przekazują sobie z
pokolenia na pokolenie. Jest to wspaniała historia, kiedy syn przejmuje
warsztat od ojca. Wszystko to bez przymusu. Kiedy dotykają szlachetnych kamieni
bądź metali, rozumieją się bez słowa. Bariery pokoleniowe przestają istnieć.
Asumptem
do rozważań nad filigranem cieszyńskim była wypowiedź byłej posłanki PO, pani
Aleksandry Trybuś - Cieślar w mediach społecznościowych. Argusowe oko
niedoszłej radnej z Pastwisk zarejestrowało, że pani premier Beata Szydło
przypięła broszkę z cieszyńskiego filigranu. Wszakże to profanacja. Jest to
czyn tak obelżywy, jak naplucie cieszyniakom w twarz! Co więcej, ofiarodawca
tej broszy skalał własne gniazdo. Od razu przypomina mi się stary kawał z brodą
(a może z sumiastym wąsem). Parafrazując
dowcip o chorążym pokoju Józefie Stalinie, rzeknę tylko tyle o czynie pani
premier. Założyła. A mogła przecież wyrzucić. Postawa lokalnej działaczki
politycznej nie wróży sukcesu w przyszłości. To nie żaden bieg w Argos ku czci
Hery. Kobieta nie obnaży piersi. Nie zasłoni swego oblicza. Nie udusi smoka.
Roztropność to nie jej imię.
Dotychczas ludowy strój nie znaczył dla mnie wiele, albowiem nie znałem nikogo, kto by takowy nosił. Zawsze uważałem, że jest piękny. Zwłaszcza, kiedy przywdziewała go jeszcze piękniejsza kobieta. Karminowe usta, wirujące w tańcu warkocze to wystarczający pretekst, by rozpalić własną wyobraźnię. Warto zadać sobie pytanie. Co strój i klejnoty misternie zdobione znaczą dla osoby, która je zakłada? Czy ktoś, kto nie jest stela, ma prawo do przypięcia ozdoby z filigranu? Czy to nas obraża? Czy to dla nas zaszczyt? A może warto się uśmiechnąć i popatrzyć na całą sprawę, jak górale sprzedający ciupagi i kapelusze ceprom?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz