Mój
trzyletni syn całkiem niedawno ustanowił się samozwańczym ekspertem od gwiazd i
księżyców. Wykrzyczał to wyznanie wprost do gwieździstego nieba, wskazując na gwiazdę północy. Dzieci, a zwłaszcza te
małe potrafią wprawić niejednego rodzica w osłupienie. Wszakże nie
przeglądaliśmy razem astronomicznego atlasu nieba. W kącie pokoju nie stoi
teleskop. Co najwyżej między szpargałami wala się lornetka sklejona naprędce z
rolek po papierze toaletowym. To zdecydowanie zbyt słaby sprzęt, by obserwować
kosmos. Nie szukamy Wodnika, ani nawet Jowisza. Czy koniunkcja planet nam
sprzyja? Nie śledzimy perskich tablic astrologicznych niczym Trzej Mędrcy ze Wschodu.
Skąd u malca taka wiedza? Ciężko nadążyć za tym rezolutnym chłopcem. Jedno jest
pewne. Łeb nie od parady ma po ojcu i zdolność obserwacji również.
Brukowany
trakt wiodący wprost na rynek. To tu w cieniu Biedaczyny z Asyżu oraz Józefa z
Dzieciątkiem wije się wąż samochodów. Od czasu budowy węzła przesiadkowego jest
tu jakby ciaśniej. Opuszczone szyby taryfy odkrywają przed nami niemalże Wersal.
Zabiegać o klienta trzeba. Starym Pasatem nikogo się już nie przewiezie. Na
wietrze furgoczą strony Głosu.
Kierowca szybkim ruchem dogasza niedopałek. Klient już czeka. Taksometr się
włącza. Show must go on. Nie ważne,
czy jesteś stela, czy tylko przejazdem. Wnet dowiesz się, co w trawie piszczy.
Ilu Czechów było na targu? Po ile kilogram pieczarek? Kto narzeka na przebudowy
ulic w centrum? Jaka jutro będzie pogoda? Co Kaczyński mówił w radiu. Na te i
inne pytania odpowie on – kierowca taryfy, pięciominutowy gawędziarz i kompan.
Wcale
nienajgorszym punktem obserwacji jest miejski autobus. Koniecznie ten z niskim
podwoziem. Za kółkiem siedzi przesympatyczny Mirek. To tu rozgrywają się
dramaty. Od pierwszej sekundy rozpoczyna się walka z czasem. Kto pierwszy
zajmie miejsce? Jestem kobietą w ciąży. Jestem starszym panem, który podpiera
się laską. Czy ktoś ustąpi mi miejsca? Nie widzę twarzy. Kaptur głęboko
naciągnięty. Słuchawki smętnie zwisają, jak gdyby sączyły elektrolity do krwioobiegu.
Wzrok wbity w migający ekran. Możesz sobie mówić do ściany. Wielki dramat
przydarzył się także dziesięcioletniej dziewczynce. Ma bilet, lecz zapomniała
legitymacji. Kanar ochoczo wypisuje mandat. Bo przecież nie widać, że
przyłapana jest uprawniona do posługiwania się ulgowym biletem. Od przystanku
do przystanku. Tak niewiele czasu potrzeba, by utracić twarz człowieka.
Wyobraź
sobie, że siedzisz w jednym z cieszyńskich barów szybkiej obsługi. Zgodnie z definicją takiego miejsca długo nie
zagrzejesz tu miejsca. Błąd! Wielu tak myśli, dlatego grzecznie postoisz w
kolejce. Z nudy oglądasz ściany. Obracasz się w koło i studiujesz zdjęcia samochodowców
wyścigowych, które wiszą na ścianach lokalu. Pracownicy robią, co mogą.
Jednakże skutecznie blokowani są przez znajomych, którzy wyrastają jak grzyby
po deszczu przed Tobą. Tak więc zamieniasz się w słuch, bo przecież na lepszą
rozrywkę liczyć nie możesz. Główną narrację prowadzi kierowca karetki. Jako
jeden z nielicznych cieszy się z niepogody. Kierowcy w końcu będą jeździć
ostrożniej. Nie będzie musiał już zbierać poodzieranych motocyklistów z
asfaltu. Tylko jeszcze musi zdążyć do kina. Koniecznie musi zobaczyć Botoks. Mężczyzna tylko jeszcze nie wie,
czy ma dystans do swojej profesji.
Na
sam koniec cymes. Nie wyobrażam sobie Cieszyna bez aromatu kawy. To jeden z przejawów
kulturowej spuścizny łączności z Wiedniem. To tu przeglądamy aktualną prasę. To
tu wymieniamy poglądy, przerywając dialog drobnymi łykami czarnego napoju. Opierając
się o kawiarnianie krzesło, wygłaszamy tyrady przeciw swym oponentom. Widelczyk
wbija się w sernik po wiedeńsku. Żaden kęs nie przeszkodzi nam obrobić komuś
dupę. Nie ma obawy. Nie udławimy się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz