Krętymi
dróżkami Goleszowa – Równi sunął powoli demon szybkości typu kombi. Widmo
białej, lekko sfatygowanej karoserii śmiało mogło zastąpić stracha na wróble.
Samochód dopasowałby się do krajobrazu. Na lewo – pole. Po prawej stronie mamy
identyczny widok. W oddali widać zalesione stoki Beskidów. Kazałem żonie
zatrzymać pojazd na środku drogi, choć słońce chyliło się już ku zachodowi. Zobaczyłem
coś. Tuż przy drodze rosły przepiękne
maki. Ach ta czerwień, tworząca posłanie dla znużonego starca, który doglądał
swych plonów. Czekał na niewiastę o atramentowo -czarnych włosach, skrytą pod
płaszczem, który utkano z gwiazd. Na jej smukłej szyi dostrzegłem wieniec z
makówek.
Ach
ta czerwień! Przywodzi na myśl pewnego rzymskiego poetę, który zanim wykrzyczał:
Jakiż artysta ginie, podpalił Wieczne
Miasto. Ja Cieszyna nie chcę podpalać. Wręcz przeciwnie. Pragnę ugasić pożogę,
wznieconą przez wiecznych malkontentów. Sądziłem, że w tym roku nie powrócę już
myślami do Święta Trzech Braci. Srogo się jednak rozczarowałem. Impreza mająca
dać wiele uciechy, nie każdemu była w smak. A to opóźniały się poszczególne
występy. A to ochrona zbyt rygorystycznie podchodziła do swoich obowiązków.
Mało tego! Podobno Krzysztof Krawczyk odpłynął parostatkiem. Zaczęto porównywać
również organizację cieszyńskiej imprezy do Dni Skoczowa, które nastąpiły
niedługo potem. Podobno w Skoczowie było lepiej. Nie wiem ile w tym prawdy, a
ile bezpodstawnych dąsów. Jako osoba mająca doświadczenie w organizacji imprez,
wiem jedno. Zawsze czegoś się nie przewidzi. Coś może pójść nie tak. Jedyne
czego można być pewnym, to głosu krytyki ochoczo twierdzącego, że jemu by to
wyszło lepiej. Tej masie zrzęd bez grama odwagi, by samemu coś zmienić w około
siebie, polecam najnowszą z cieszyńskich atrakcji. Na rynku stoi od niedawna
wodna kurtyna, która z powodzeniem studzi emocje.
Ach
ta czerwień! To również barwa utraconego zdrowia lub życia. Jeszcze nie zaczęły
się wakacje na dobre, a ja dzień w dzień czytam o jakimś wypadku samochodowym.
Co drugi wypadek miał miejsce w tej samej scenerii. To okryta złą sławą Wiślanka bezlitośnie
zadaje cierpienia. Kierowca za kółkiem bezrefleksyjnie sobie nuci: Nie ma znaków stop, Limitu prędkości, Nikt
mnie nie zatrzyma, Tak jak koło będę się kręcił, Nikt nie będzie mnie zwodził,
Hej Szatanie, Zapracowałem sobie na to – Highway to Hell, AC/DC
Ach
ta czerwień! Tylko taki może być kolor Wenus. Nie bez przyczyny najbardziej
kusząca jest bielizna właśnie tej barwy. Zwłaszcza wtedy, kiedy spada z
kobiecego ciała. Dlaczego o tym piszę? Ostatnio odkryłem, że każdy dzień może
być niezwykły: 30 maja – Dzień Bez Stanika, 31 maja – Światowy Dzień Bez Majtek,
7 czerwca – dzień Seksu, z kolei 5 lipca nastąpi Dzień Łapania za Biust. Co raz
bardziej obawiam się spoglądać w kalendarz. To są chyba znaki czasu. Jak na
głowie musiał stanąć świat, by człowiekowi trzeba było przypominać o
przyjemnościach. Wszyscy, bez wyjątku
gonimy za lepszym bytem. Zmęczeni szarą rzeczywistością mijamy się. Tylko
czekać, aż wspólne chwile będziemy sobie wpisywać w kalendarzach, koniecznie
tych wirtualnych.
Ach
ta czerwień! Czy pokrywa me lica? Powinienem spalić się ze wstydu, albowiem mam
własną opinię. Często moje zdanie jest dalece inne od tego, które promuje się
współcześnie. Nie liczę się z samozwańczymi autorytetami, bez względu na to
jaką pełnią rolę zawodową, społeczną i każdą inną. Co więcej, moje słowa ranią
niczym szpada. Zostawiają jątrzącą się bliznę – znak poczucia wstydu z tego
tytułu, że kiedykolwiek miano ze mną do czynienia. Być może jestem pyszny. Być może
jestem dziwakiem. Po wydaniu wyroku czekam na puchar z cykutą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz