czwartek, 24 sierpnia 2023

Byłem tutaj, gdy trawa ledwo porastała glebę

Ćwierć wieku mieszkałem przy ulicy Franciszka Popiołka. Zapewniam, że nie miało to absolutnie żadnego wpływu na tematykę mojej publicystyki. Przez większość życia nie uświadamiałem sobie, kim był patron mojej ulicy. Jak się dziś nad tym zastanowię, ulice Banotówki kamuflowały literackość. Głowy pisarzy nie wystawały zza betonowej płyty, ani nawet zza krzaków. Próżno było ich szukać pod płytą chodnikową. Nie dorobiliśmy się nawet filii biblioteki. Między gazownią a dawną piekarnią zaginął Gustaw Morcinek, a wraz z nim publicysta - Ludwik Brożek. Zofię Kossak-Szatkowską rozjechałyby rowery. Jadą tak często, że nie musi uciekać do Górek Wielkich.


I szedłem jak przed laty. Próbowałem. Skrót do domu już nie istnieje. Tu gdzie biegła polna droga, którą niekiedy wracałem parę godzin, teraz można zjeść gofra albo kupić chleb. Od niedawna ścianę bloku zdobi cieszyński filigran. Delikatne ozdoby wychodzące spod ręki cieszyńskich mistrzów obróbki metali szlachetnych miały uatrakcyjnić lokalny topos. Bo widzicie, doszliśmy do momentu, że mieszkańcy tej części miasta nie zadowolą się już kolejnym placem zabaw. Na nikim nie zrobi już to wrażenia.

Byłem tutaj, gdy trawa ledwo porastała glebę, stara  śliwa tuliła klatkę schodową. Część drzew była zaledwie sadzonkami. Przetrwały tylko dzięki drewnianym ramom, które uchroniły je przed dziesiątkami dziecięcych stóp. Dziś to potężne pnie – sojusznicy cienia. Obserwowałem, jak szara płyta ustępuje miejsca pastelom. Dzikie boiska i pojedyncze huśtawki stały się ogrodami. Wystarczyło wbić tabliczkę „Zakaz gry w piłkę”. Tylko dziury w ulicach te same, jakby miały coś upamiętniać. 

W sercu osiedla niczym nowa zastawka została zaszczepiona w osiedlowej tkance tężnia solankowa. Pofatygowałem się, by zobaczyć to cudo. Usiadłem dalej, by nie rozpraszać swą obecnością stałych bywalców. Liczne towarzystwo wdychało prozdrowotne wyziewy, były też czytane książki i coś jeszcze. Ożywione dyskusje na drewnianych ławkach. O czym rozmawiali? To musiało być interesujące, skoro warte by nie ukryć tego w czterech ścianach.

Gdy byłem podrostkiem, seniorzy na „Banci” nie mieli swojego miejsca. Owszem, czasem sąsiadka z sąsiadką pod blokiem zamieniła słowo, zanim wtarabaniła się po zbyt wysokich schodach do swojego mieszkania. Nie piszę o starszych mężczyznach. Ci się wcale nie pokazywali. A jeśli tak, woleli przesiadywać w „Panoramie” albo „Royalu”. Seniorki miały swe miejsce w oknie - honorowe, wystawione jak obrazy na Boże Ciało, czy flagi w święta państwowe. Czekały godzinami. Nigdy nie wiedziałem, na co lub na kogo. Mąż nie wracał z „Celmy”, dzieci mieszkały w dalekim mieście, o ile te kiedykolwiek były. Bolesna zima życia. Coś je jednak rwało do tego okna. Może czyniło to słońce. No bo przecież nie śmierć. Kto by jej otwierał okno na oścież? I jeszcze by poduszkę na parapet dawał?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz