Być może jestem źle wychowany. Idąc w gości, zwłaszcza pierwszy raz, nie mogę się oprzeć pokusie zajrzenia do czyjegoś księgozbioru, choćby nawet był bardzo skromny. Wpierw omiatam go wzrokiem, wypatruję najciekawszych detali. I choćbym się nie zakochał, jest w mym spojrzeniu pewne pożądanie. Chcę odkryć, co się kryje między kurzem i celulozą. Czy zagięte rogi są ponętne niczym kobieca kibić? Naturę starego satyra przed słabością ratuje tylko proste: Czy mogę?
Mogę i nie muszę prosić o zgodę nikogo, przeglądając zdygitalizowane zbiory Książnicy Cieszyńskiej. Zaglądając w bramę pełną wiedzy, odkryłem, że nie jest to wyłącznie patrzenie w jednym kierunku. Przeglądanie zbiorów nie determinuje czytelnika do spoglądania wyłącznie w przeszłość. Znalazłem na to dowód. Nie mogłem przejść obojętnie obok „Księgi wróżb, geomancji (tzw. remilu) oraz proroctwa na temat zwycięstw muzułmanów w Dalmacji i na Węgrzech”. To jakby nie skorzystać z okazji, by potowarzyszyć Umberto Eco w poszukiwaniu inspiracji do książki. Niestety, radość trwała krótko. Bramy do rozważań bośniackiego mistyka okazały się dla mnie zamknięte, opieczętowane arabskimi symbolami. Poczułem się jak wtedy, gdy zasiadłem w szkolnej ławie, nie umiejąc jeszcze czytać.
Pierwszego
września zostały ponownie otwarte bramy szkoły. Cyklicznej akcji towarzyszyło
niezniszczalne hasło: Witaj, szkoło! Nie uczniu. Co to, to nie. Budynek
należy witać, tak jakby wracało się do domu po długiej nieobecności. Tęsknota
na wielu wymuszona. Podświadomie czuć wojenną atmosferę. Co prawda, w powietrzu
nie unosi się proch, jak w 1939, gdy pod Cieszyn dotarła 45 Dywizja Piechoty
pod dowództwem Friedricha Materny. To raczej coś na kształt rozgrywki w „Chińczyka”. Wszyscy uczniowie znają zasady gry; przesuwają się na planszy
zgodnie z ilością zdobytych oczek, a na koniec roku trafiają do domku. Zbyt
mała ilość oczek w kolejnych turach oczywiście nie pozwala uczniom tam dotrzeć.
Entuzjazm dla uczestnictwa w rozgrywkach wykazują jednostki, którym opresja i
skoszarowanie nie przeszkadza. Czy nie przesadzam? Policzcie, ile szkół
w Cieszynie znajduje się w dawnych koszarach.
Swoją drogą, fortyfikacje mamy także w herbie miasta. Dwie wieże i oczywiście brama z podniesioną kratownicą – otwarta na oścież. Wszyscy sobie to tłumaczą gościnnością Cieszyna, być może słusznie. Nikt jednak nie zważy, że symbolika może być głębsza. Otóż bramy miejskie były otwarte wyłącznie w dzień. Możliwe, że chodzi o budowanie szczęścia, stworzenie małego raju na ziemi – nowego Jeruzalem, gdzie dwanaście bram zawsze stoi otworem, gdyż noc już nigdy nie nastanie.
Ach, jak ten nasz mały raj szemrze. Mury puchną od niezadowolenia; doskwierające ciepło pogłębia tylko to niesympatyczne uczucie i nawet tydzień ulew nie oczyścił atmosfery. Przyznam szczerze, iż nie spodziewałem się, że zamknięcie bramy w Muzeum Śląska Cieszyńskiego wywoła takie poruszenie. Najpierw rozmowy na ulicy i tak kamyk do kamyka wywołał lawinę negatywnych komentarzy, donosów i śledztw dziennikarskich. Bo jakże to tak zamykać? Jakże likwidować skrót do parku? Chronić przed kradzieżą i oddawaniem moczu? Musi być przejście i basta! Nie po to pokoleniom kazano czytać Pana Tadeusza. Tam wszakże w pierwszej księdze już napisane: Brama na wciąż otwarta przechodniom ogłasza, że gościnna i wszystkich w gościnę zaprasza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz