wtorek, 5 stycznia 2021

Zaśpiewajmy

Weszliśmy w nowy rok. I co? I nic. Dokładnie tak, jak przewidział to w swojej piosence Robert Gawliński: Myślę, że nie stało się nic. Umówmy się, to jeszcze nie powód do rozpaczy. Nadal towarzyszą nam wszystkie zarazy, które mieliśmy zostawić daleko ze sobą. Nawet natura przyklasnęła temu pomysłowi, spuszczając w Sylwestra gęstą mgłę, jak gdyby sama chciała zapomnieć. Nie sposób się pozbyć niechcianych przybyszy, którzy stoją już nawet nie w przedsionku, ile na dobre rozpanoszyli się po całym domostwie.


Swoją drogą, ostatnio odwiedzili mnie kolędnicy. Nie byle jacy domokrążcy, lecz tacy przygotowani. Agnieszka Osiecka, o której ostatnio znowu głośno (serial, nowo wydana biografia oraz tomiki poezji)  pisała o podobnych ochotnikach: Ej, tam, Herody, wdziewajcie brody, strójcie się, strójcie i kolędujcie, niech dzisiaj hula Jasiek za króla… Co prawda żaden straszny monarcha mnie nie odwiedził, ale anioła z czartem to już na pewno widziałem. Gdyby jednak wzrok mnie zwodził, to słuch mam dobry, bo akompaniowała pacholętom melodia wydobywająca się prosto z organek. 

Cieszyła mnie ta wizyta jak nigdy. Dzieci śpiewały, jak umiały, ale nie w tym rzecz. Chodzi o to, że gdzieś w narodzie, zwłaszcza wśród mieszczan, którzy pochowali się za drzwiami swoich mieszkań kupionych na kredyt, sprowadzono kolędników do roli niechcianego gościa. To już nie chodzi o to, że nie chcieliśmy słyszeć o nadziei i Chrystusie. To pewnie też. Myśmy tych śpiewaków, często dzieci sprowadzili do roli wyłudzaczy, naciągaczy i obiboków. Wieczorny zaśpiew: Wśród nocnej ciszy… zaczął brzmieć bardziej jak: Kierowniku złoty, poratujcie groszem… Na wino? Ano.

Nie mam dosyć śpiewu. Ma przezwyciężyć złowrogą ciszę, kiedy każdy zwiesza głowę. Problem w tym, że można śpiewać także smutno. I taki wydźwięk właśnie będzie mieć parafraza piosenki z filmu Walta Disneya pt. Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków:  Hej ho, hej ho, do Czech by się szło… Mógłbym zarysować pełną dramatyzmu historię, jak to dzielni przemytnicy przedzierali się przez zakola Olzy lub maskowali kontrabandę ołomunieckim twarożkiem w ten sposób, że oczy szczypały wszystkich w kolejce, by potem gdzieś w piwnicy lub garażu rozprowadzać nielegalny towar. Otóż tym razem tak nie będzie, ale rząd dba, bym wspominał dzieciństwo. Przybliżał mi je tak, że mogę z nimi zapoznać swoje potomstwo za sprawą podatku cukrowego. 

Święta zawsze kojarzyły mi się z luksusem. Ten luksus trzeba było sobie wychodzić. Wyprawa na pół dnia, ale było warto, bo obok słynnych rochlików i mandarynek kupowało się coca-colę, która w Polsce była bardzo droga. To oczywiście dla niepoznaki, bo każdy na dnie siatki niósł rum lub adwokat, których potrzebowała każda szanująca się gospodyni do wypieku ciastek. Tymczasem w ramach buntu pozostaje odstawić smakołyki i napić się wody w myśl zasady: Bo właściwie kto coli nie pije, ten jest wywrotowcem, tak świadomie uszczuplającym dochody państwa – bezideowcem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz