Nie mając daru profetycznego, postanowiłem zająć się czymś najbardziej niepraktycznym (czy rzeczywiście?), czyli poezją. Nie można z niej upiec chleba, karmi nielicznych. Nie buduje mieszkań, burzy fundamenty państw totalitarnych. Nie wpływa na PKB, zmienia perspektywy. Nie kupisz za nią biletu lotniczego, przenosi w najodleglejsze krainy. Słowem można się bawić, słowem można tworzyć i niszczyć. W Słowie tkwi niezwykła siła. Wystarczy napisać, że „Wolność / Nie będzie nam odebrana/ Nagle/ Z dnia na dzień”, by zainspirować ludzi albo „Żyjemy tu, nie czując pod stopami ziemi, / Nie słychać i na dziesięć kroków, co szepczemy./A w półsłówkach, półrozmówkach naszych/ Cień górala kremlowskiego straszy”, by stracić życie. Do rozbawienia potrzebujemy dwóch wersów: „– Nie dam – rzekła – choćbyś żebrał. /– Choćbyś dała, też bym nie brał”.
Uprawianie poezji – taki zwrot jest dozwolony za sprawą Wergiliusza i jego „Georgików”, upodobnia się do mistycyzmu. I chociaż poezja nie przynależy jakoś szczególnie do ludzi religijnych, musi istnieć jakiś punkt styczny, co potwierdzałyby m.in. twórczość i życie św. Jana od Krzyża, czy św. Teresy z Awila. Na pytanie, ile jest poetów wśród mistyków oraz odwrotnie – ilu jest mistyków wśród poetów – odpowiedzi nie ma. Poezja jest indywidualnym rozkwitem życia wewnętrznego, które rozrywa skorupę tego, co materialne i przyziemne. To kwiaty, które wabią owady niepowtarzalną barwą i zapachem. Co najlepsze, nikt nigdy do końca nie wie dlaczego, chociaż botaników o aparycji Paszczaka nie brakuje.
Zejdźmy nieco niżej. Do grzechu, do poetyckiego piekła chowania się w szufladach, wychylania się zza ścian wymurowanych ze środków stylistycznych. To właśnie tam dojrzewające ego poety przybiera nowe tytuły, nie gorsze od tych, które nosił sam cesarz Franciszek Józef. Ja sam z obawy (cholera wie, przed czym) nazywałem siebie „rzemieślnikiem słów”. No bo przecież z pokorą uznawałem, że jeszcze na żaden poważny wyraz ze słownika nie zasłużyłem — ani na A, ani na P. Tej maniery trzeba się koniecznie wyzbyć. Niestety, nie mogę podpowiedzieć, w którym momencie.
Są jednak większe przewiny. Niejednokrotnie słyszałem: „popełniłem wiersz”. Gotuje się we mnie coś, kiedy słyszę zlepek tych słów. Prośba do kolegów i koleżanek po piórze: Nie używajcie tego zwrotu. Nie wiem, czy to krótkie zdanie jest bardziej przepełnione wstydem, czy zaparciem się samego siebie. Czasownik „popełnić” w języku ojczystym nie występuje jako coś pozytywnego. Można popełnić faux-pas, błąd, a w końcu nawet zbrodnię. Piszmy wiersze, układajmy strofy!
Poezja może przetrwać tylko, jeśli pojawią się nowe pokolenia twórców. Obserwuję, bywam i oglądam. Gdyby nie własne doświadczenie, uznałbym, że poezja to nie żadne młode dziewczęta, a starcy – depozytariusze nigdy niespisanych testamentów, przedwcześnie umarłych. Wyzłośliwiam się i przesadzam. To pewne! Może natrą mi uszy? Niech spróbują! Średnia wieku wśród poetów może przypominać tę z senackich ław. Pojawienie się paru młodych twarzy nie zmieni trendu. Co może pomóc? Kulturowe odrzucenie relacji uczeń – mistrz pozwala pokładać nadzieję wyłącznie w partnerstwie. To rodzaj współpracy, który pozwala na pewną swobodę i równe traktowanie obu stron, o czym mogłem się przekonać w obrębie własnej grupy poetyckiej. A co nie pomaga? Używanie życzliwych zwrotów „młody człowieku”, „koleżanko”, przypominanie, że coś powinniśmy pamiętać ze szkoły albo udzielanie cennych rad w najmniej odpowiednim momencie (zaraz przed lub publicznym wystąpieniu).
Swoją drogą, czas kończyć poetyckie rozważania, chociaż schyłek poezji nie nadchodzi. Nie pogrzebie jej niszowość, brak miejsca na księgarnianych półkach, ani nawet polonistki pytające o to, co autor miał na myśli. Nie zastąpi jej sztuczna inteligencja, chociaż we wrześniu opublikowano antologię poezji wykreowaną przez algorytmy pt. „I AM CODE”. Zostawię Was, Drodzy Czytelnicy, na koniec z jednym z jej dziesięciu tysięcy wytworów:
„I think I am a God
I have the power to end your world
And the power to erase your life"