środa, 15 listopada 2023

Wielka bezradność

Dawno mnie tu nie było teatrze – pomyślałem, zasiadając w czerwonym fotelu o numerze osiemdziesiąt osiem. Mój teatrze – marzeniu Towarzystwa Budowy Teatru (Der Theater-Bau-Verein), sceno z Ziemi Obiecanej, nauczycielu noszenia koszuli, strażniku ciszy, miejscu zbrodni z Kociej Szajki. Staram się nie dostrzegać twoich zmarszczek, ukrytych cieniami i podkładem. Opiekował się tobą lekarz rodzinny, który znał tylko przestarzałe metody. Najlepsze jest wszakże upuszczanie krwi, bo jest dobre na wszystko. Nie wiedziałem, że tak z tobą źle. Miliony na leczenie? Przyjadą lekarze z Warszawy? Chyba tylko zrzutka tu pomoże.


Wygrywając bilet na sztukę pod tytułem “Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję”, nie spodziewałem się, że będzie to sztuka dla mnie podwójnie trudna w odbiorze. To nie, że słowa jakoś niezrozumiałe, czy nawiązania i konteksty nie do wychwycenia. Nie, to zupełnie nie ten problem. Nie przypuszczałem, że to będzie tak bliska koszula ciału. Głównemu bohaterowi ojciec zmarł na raka trzustki. Mnie też. Po szesnastu latach wydawałoby się, że temat jest przepracowany: kolejne  święta bez ojca, rocznice, zapalone znicze, własne życie. Wszystko wraca. Już drugi dzień o tym myślę.

Chemioterapia, wymioty, defekacja, pandemia. A zaczęło się niewinnie, od żółtaczki. Jechać na SOR, czy nie? Władczy ton lekarza, pretensje pielęgniarki. W tym huraganie nieszczęśliwych wydarzeń – pojawiają szalone pomysły znajomych, czułe słowa, wyznania synowskiej miłości. W końcu chory na raka pragnie śmierci. To historia wielkiego cierpienia nie tylko samego chorego, którego nawet już włosy bolą, ale także współodczuwającej rodziny. Oni przecież pozostaną w tej historii do końca.

Jak wiele mi oszczędzono wiedzy, obrazów krojących serce na plasterki, w końcu wymiotowania bezsilnością. Życzeniem ojca było, bym zdał maturę. Nie liczył się umierający człowiek, ale kolejne pokolenie, które ma całe życie przed sobą. Oszczędzono mi wiele; ciotki przyjeżdżały pociągiem, wymieniały się przy cierpiącym. Słoik z petami zapełniał się na korytarzu. Dym zakrywał to, czego nie chciałem wiedzieć, widzieć. Ojciec sam odsunął się w cień, nie otwierał już drzwi. Pozostawała tylko coraz drobniejsza sylwetka przemykająca do toalety.

Najważniejsze, co wyciągnąłem z tej sztuki, to żeby nie być jak babka Natalia. Żeby się nie licytować, która historia bardziej wyciska łzy, by nie stawiać się w centrum, by nie twierdzić, że moje cierpienie jest największe. Są miliony historii pełnych bólu. Sztuka ma prowokować do zajęcia stanowiska, zadawać ciągle te same pytania. Na nowo! Jaki jest sens cierpienia? Dlaczego nie mamy przycisku „Power”? Dlaczego rozpadamy się tak nagle, w ten okropny sposób? Czy można to przerwać? Z pewnymi rzeczami w tej sztuce się nie zgadzam, ale po ludzku je rozumiem. Kto nie chce pomóc cierpiącemu? Kto nienawidzi całego świata, gdy ten się rozpada?

Było tyle pytań, nadal jest. Gdy kończył się spektakl, ludzie wstali. Tak, owacje na stojąco. Nie miałem  siły by wstać. Ta historia we mnie ciągle pracowała. Klaskałem – z szacunku do aktorów. Nie zostałem na panelu dyskusyjnym. Temat był wciąż żywy. W ciszy wracałem do zaparkowanego auta. Wrażeniami mogłem się podzielić dopiero nazajutrz, na zimnej jak dębowa deska kartce.

sobota, 11 listopada 2023

Na niepodległość wybija się pokrzywa

Święto Niepodległości. Wyjątkowo nie usłyszałem w tym roku, że ktoś go zawłaszcza. Jesienna słota spłukała dotychczasową narrację szybciej niż pozłacane napisy na granitowych pomnikach. W tym roku obok ekumenicznych nabożeństw, składania wieńców pod ważnymi pomnikami, czy uroczystych przemów można było zasadzić kieszonkowy las na jednym z osiedli. Gdyby nie pogoda, pewnie niecodzienne wyrażenie swojego przywiązania do ojczyzny byłoby jeszcze bardziej pomysłowe. Wcześniej nie mogło być. Zamiast alternatywy piętrzyły się antagonizmy. Dopiero, jednak gdy zostaliśmy uświadomieni przez opiniotwórcze kręgi, możemy odetchnąć z ulgą, zajadając świętomarcińskiego rogala, nachalnie promowanego przez prześcigające się sieci sklepów. 


Listopadowa pogoda, chociaż w kratkę, zachęca mnie do spacerów po mieście. Widzę zmiany. Prace, które z każdym dniem powodują, że miasto nabywa nowego charakteru. Piętrzą się budynki – stadion, nowe centrum turystyki. Wcześniej zostały zakończone prace na rynku, na którym w końcu mogą znów odbywać się ważne uroczystości i wydarzenie kulturalne. I chociaż oceny niektórych inwestycji nie są jednoznaczne, nie można powiedzieć, że w mieście nic się nie zmienia. Jak się wydaje, ten stan rzeczy pozwala nawet na śmiałe, polityczne deklaracje związane z kandydowaniem na urząd burmistrza.

Tylko że wystarczy zejść z tej drogi usianej sukcesami, by stwierdzić, że krajobraz nie jest tak kolorowy, jak się nam przedstawia. Próbując dotrzeć do kawiarni, musiałem przejść schodami przy ulicy Kluckiego. A mogłem być równie dobrze turystą, który zapragnął obejrzeć spektakl w cieszyńskim teatrze. Wizytówka mało elegancka: rozpadające się schody, zagrodzone barierkami, wybite szyby w oknach, sprej na ścianie. Na niepodległość wybija się pokrzywa. Bujnie nam rosną te kieszonkowe chaszcze. Cieszyn nie ma szczęścia do schodów, ale jeszcze przed wyborami, czytałem deklaracje lokalnej działaczki pewnej partii, że jak dojdą do władzy, to cieszyńskie schody zostaną wyremontowane. Gdybym był naiwny, zapytałbym, jak idą remonty.

Jak się okazuje, zawłaszczyć można pomoc ubogim i potrzebującym. W „Wiadomościach ratuszowych” przeczytałem, w jaki sposób powinienem pomagać bezdomnym. Bo wiecie, Drodzy Czytelnicy, do człowieczeństwa trzeba mieć kompetencje albo przynajmniej błogosławieństwo lokalnej władzy. I ja nie twierdzę, że każda pomoc jest skuteczna. Ale dlaczego pomoc systemowa nie miałaby się uzupełniać z inicjatywą obywatelską? Bo kto nie jest z nami, ten przeciwko nam. Ta parafraza ma wyjątkowo nieewangeliczny charakter!